Warning: Undefined array key "autologin" in /usr/home/peronczyk/domains/insimilion.pl/insimilion/twierdza/index.php on line 25 Fragmenty książek • Assassin’s Creed... • INSIMILION

    Fragmenty książek


    Assassin’s Creed: Tajemna krucjata (fragment 2)

    Literatura » Fragmenty książek » Fragmenty książek
    Autor: Serenity
    Utworzono: 09.05.2012
    Aktualizacja: 09.05.2012

    Oliver Bowden - Assassin’s Creed: Tajemna Krucjata

    Przekład: Michał Strąkow
    978-83-61428-70-1
    © 2012 Insignis Media. Wszelkie prawa zastrzeżone.
    Fragmenty (wersja sprzed redakcji i korekty)
    Kontakt: biuro@insignis.pl

    Rozdział 2

    Pierwsze, co zauważył obserwator, to ptaki.
    Każda wędrująca armia przyciąga padlinożerców. Przede wszystkim tych skrzydlatych, gotowych runąć z przestworzy na wszelkie ochłapy, jakie wojsko zostawi za sobą: jedzenie, odpadki i padlinę, zarówno końską, jak i ludzką.
    Następnie dostrzegł kurz. W końcu zaś rozległą, ciemną plamę na horyzoncie, która posuwała się szybko do przodu, ogarniając wszystko w zasięgu wzroku.
    Armia zaludnia, zaburza i niszczy krajobraz; jest gigantyczną, wygłodniałą bestią, która pożera wszystko, co tylko stanie jej na drodze. Saladyn doskonale zdawał sobie sprawę, że najczęściej już sam taki widok wystarczy, by skłonić wroga do kapitulacji.
    Jednak nie tamtym razem. Nie wtedy, gdy jego wrogiem byli asasyni.
    Przywódca Saracenów zgromadził na tę kampanię skromne siły w postaci dziesięciu tysięcy piechurów, jeźdźców oraz ciurów obozowych. Zamierzał z ich pomocą zmiażdżyć asasynów, którzy już dwukrotnie próbowali go zgładzić – trzeci zamach na pewno zakończyłby się powodzeniem. Saladyn postanowił przynieść wojnę do ich własnego domu i dlatego przywiódł swą armię w góry An-Nusayriyah, gdzie stało dziewięć asasyńskich cytadel.
    Do Masjafu dotarły wieści, że ludzie Saladyna co prawda plądrują okolicę, ale żadna z fortec nie upadła. I że Saladyn podąża na Masjaf, nosząc się z zamiarem zdobycia twierdzy oraz pozbawienia głowy przywódcy asasynów, Al Mualima.
    Saladyn uchodził za powściągliwego oraz obiektywnego w sądach wodza, ale asasynom udało się go rozgniewać i wytrącić z równowagi. Jak donoszono, jego wuj, Shihab Al’din, doradzał mu wystąpienie z propozycją zawarcia pokoju. Shihab argumentował, że asasynów lepiej mieć po swojej stronie niż przeciwko sobie. Nie zdołał jednak wpłynąć na żądnego zemsty sułtana – i tak oto w pogodny sierpniowy dzień roku 1176 armia Saladyna pełzła w kierunku Masjafu, a obserwator czuwający na obronnej wieży cytadeli dostrzegł stada ptaków, wielkie obłoki kurzu oraz czarną plamę na horyzoncie. Wtedy też podniósł do ust róg i dał sygnał na alarm.
    Mieszkańcy podgrodzia, zgromadziwszy zapasy, przenieśli się w bezpieczny obręb cytadeli, zapełniając zamkowe dziedzińce; na twarzach malował się strach, lecz i tak wielu uchodźców rozstawiało tam swoje kramy, by dalej prowadzić handel. W tym czasie asasyni zaczęli umacniać zamek; przygotowywali się na spotkanie wrogiej armii i obserwowali zarazem, jak po pięknej zielonej okolicy rozprzestrzenia się ciemna plama i jak wielka bestia pożywia się na tej ziemi, zagarniając horyzont.
    Słyszeli dźwięki rogów, bębnów i czyneli. Wkrótce byli już w stanie rozróżnić postaci, które wyłaniały się z rozedrganego od upału powietrza: widzieli ich tysiące. Widzieli piechotę: włóczników, oszczepników i łuczników, Ormian, Nubijczyków oraz Arabów. Widzieli kawalerię: Arabów, Turków i Mameluków, dzierżących szable, buzdygany, lance i długie miecze, jednych odzianych w kolczugi, innych zaś w skórzane pancerze. Widzieli lektyki należące do kobiet wielmożów, widzieli świętych mężów oraz chaotyczną ciżbę obozową na tyłach: rodziny, dzieci oraz niewolników. Przyglądali się, jak wojownicy wroga docierają do zewnętrznej linii umocnień i podpalają je, podobnie jak stajnie, przy akompaniamencie ryku rogów i łoskotu czyneli. Wewnątrz cytadeli rozległ się płacz kobiet z pobliskiej wsi, które spodziewały się, że następne na pastwę płomieni zostaną wydane ich domy. Zabudowania pozostawiono jednak nietknięte, a armia zatrzymała się w wiosce, nie dbając wcale o zamek – tak przynajmniej mogło się zdawać.
    Najeźdźcy nie wysłali żadnego poselstwa, nie przekazali żadnej wiadomości; po prostu rozbili obóz. Większość ich namiotów była czarna, ale w centrum obozu powstało skupisko większych pawilonów – były to kwatery wielkiego sułtana Saladyna oraz najbliższych mu generałów. Tam też powiewały haftowane flagi, czubki masztów namiotów zdobiły złocone owoce granatów, a ściany pawilonów wykonane były z barwnego jedwabiu.
    W cytadeli asasyni głowili się nad taktyką. Czy Saladyn zaatakuje fortecę, czy też spróbuje wziąć ich głodem? Gdy zapadła noc, poznali odpowiedź. Armia u stóp zamku zaczęła budować machiny oblężnicze. Ogniska w obozie paliły się do późnej nocy. Odgłosy pił i młotów dobiegały nie tylko do uszu strażników na murach cytadeli, ale też do wieży Mistrza, w której Al Mualim zwołał naradę asasyńskich mistrzów.
    –  Saladyn wpadł prosto w nasze ręce – powiedział Fahim al-Sayf, mistrz asasynów. – Takiej okazji nie możemy zaprzepaścić.
    Al Mualim pogrążył się w rozmyślaniach. Spoglądał przez okno, myśląc o wielobarwnym pawilonie, w którym Saladyn snuł w tej właśnie chwili plany doprowadzenia do upadku przywódcy asasynów – oraz całego Zakonu. Myślał o wielkiej armii sułtana i o tym, jak szybko obróciła ona w perzynę całą okolicę. A także o tym, że w razie swej porażki sułtan będzie w stanie zgromadzić jeszcze większe siły.
    Saladyn dysponuje niezrównaną potęgą, pomyślał. Lecz asasyni mają swój spryt.
    – Po śmierci Saladyna armie Saracenów rozpierzchną się – stwierdził Fahim.
    Al Mualim pokręcił jednak głową.
    – Nie sądzę. Shihab zajmie jego miejsce.
    – On byłby zaledwie cieniem wodza, jakim jest Saladyn.
    –  Byłby zatem mniej skuteczny w odpieraniu chrześcijan – odparł ostro Al Mualim. Jastrzębie zapędy Fahima czasem go męczyły. – Czy chcemy znaleźć się na ich łasce? Czy chcemy wbrew naszej woli stać się ich sojusznikami w walce z sułtanem? Jesteśmy asasynami, Fahimie. Mamy własne cele. Nie należymy do nikogo.
    W przesyconym słodkimi wonnościami pokoju zapanowało milczenie.
    –  Saladyn ma się przed nami na baczności, tak samo jak my przed nim – rzekł po namyśle Al Mualim. – Powinniśmy dopilnować, by stał się jeszcze ostrożniejszy.
    Następnego ranka Saraceni wtoczyli taran i wieżę oblężniczą po głównym zboczu, a następnie w asyście tureckich konnych łuczników, doskakujących raz po raz do cytadeli i zasypujących ją deszczem strzał, zaatakowali machinami oblężniczymi zewnętrzny mur, dostając się przy tym pod ostrzał asasyńskich łuczników oraz pod grad kamieni i wodospad wrzącego oleju, którymi rażono ich z zamkowych baszt. Wieśniacy przyłączyli się do walki, bombardując wroga kamieniami oraz gasząc pożary, podczas gdy asasyni urządzali wypady przez furty w murze i odpierali nieprzyjacielskich piechurów, usiłujących podłożyć ogień. Gdy dzień dobiegł końca, po obu stronach było już wielu poległych; Saraceni zawrócili w dół wzgórza, rozpalili na noc ogniska i zajęli się naprawą machin oblężniczych oraz budową nowych.
    Owej nocy w obozie Saracenów wszczęło się wielkie zamieszanie, a o poranku jaskrawy pawilon wielkiego Saladyna zwinięto; on sam zaś odjechał, zabierając ze sobą skromną eskortę.
    Wkrótce po tym Shihab Al’din wspiął się po zboczu, by rozmówić się z Mistrzem Zakonu asasynów.
    – Jego Wysokość Saladyn otrzymał twoją wiadomość i najłaskawiej ci za nią dziękuje – zawołał emisariusz. – Ważne sprawy w innym miejscu zmusiły go do odjazdu, poinstruował jednak Jego Ekscelencję Shihaba Al’dina, by przystąpił do rozmów.
    Emisariusz stał obok ogiera Shihaba i trzymał przy ustach dłoń zwiniętą w trąbkę, aby jego głos dotarł do Mistrza i jego generałów, zebranych w obronnej baszcie.
    Oddział, który wspiął się na wzgórze, był niewielki: około dwustu ludzi, do tego lektyka, postawiona teraz na ziemi przez nubijskich tragarzy. Była to zaledwie straż przyboczna Shahiba, który sam wciąż siedział na koniu. Twarz miał pogodną, jakby nie martwił się przesadnie o wynik negocjacji. Ubrany był w luźne, białe spodnie, kamizelkę i czerwoną, poskręcaną szarfę. Do jego dużego, olśniewająco białego turbanu przyczepiony był połyskujący klejnot. Przypatrujący mu się ze szczytu wieży Al Mualim pomyślał, że klejnot na pewno nosi jakąś wspaniałą nazwę. Nazywają go pewnie „Gwiazdą czegoś tam” albo „Różą czegoś tam”. Saraceni lubowali się w nadawaniu imion swoim błyskotkom.
    –  Zaczynaj zatem – zawołał Al Mualim i uśmiechnął się na myśl o owych „ważnych sprawach w innym miejscu”. Przypomniał sobie wydarzenia sprzed zaledwie kilku godzin, kiedy to w jego komnatach zjawił się asasyn, wyrywając go ze snu i wzywając do sali tronowej.



    Komentarze

    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.




    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


    Pseudonim
    E-mail
    Treść Dostępne tagi: [cytat][/cytat], [url=http://][/url]
    Przepisz poprawnie podane słowa mnustwo orkuw