Okładka | Opis |
| - Tytuł: Upadek: Dni Końca
- Autor: Arkadiusz Mielczarek
- Rok wydania: 2016
- ISBN: 978-83-943248-1-0
|
Nie jest to książka, którą łatwo dostać. Podobnie jak z pierwszym tomem trylogii Upadek, autor wydał ją samodzielnie, zbierając fundusze poprzez stronę wspieram.to. Miałem kupić ją na Polconie, lecz ostatecznie się na nim nie znalazłem, więc musiałem poradzić sobie w inny sposób. Bardzo mi na niej zależało, bo w pamięci cały czas miałem przyjemność, jaką mi sprawiło czytanie poprzedniczki, dlatego też szybko dogadałem się z Arkadiuszem Mielczarkiem i zakupiłem od niego Dni Końca. Przesyłka dotarła po krótkim czasie, a ja byłem tak podekscytowany tą książką, że odłożyłem aktualnie czytanego Zbieracza Burz, skądinąd bardzo interesującej lektury, i natychmiast zabrałem się za najnowsze dzieło Mielczarka.
Nim jednak zacznę opowiadać o samej książce, chciałbym dodać, iż została do niej dołączona piękna kolorowa mapa w formacie A4. Jest to niezwykle przydatny i miły dla oka dodatek, zważywszy na fakt, iż akcja trylogii dzieje się niemalże w całym przedstawionym świecie i teraz przynajmniej wiadomo, gdzie rozgrywają się poszczególne wątki. W porównaniu do poprzedniczki powieść rusza z jeszcze większym rozmachem i prowadzi w nieznane wcześniej miejsca i łatwo byłoby się pogubić bez znajomości geografii całego świata Revagilioru, co mapa bez wątpienia ułatwia.
Stylistyczny koncept powieści jest identyczny jak w przypadku poprzedniego tomu. Przed każdym rozdziałem dostajemy dwa bądź trzy krótkie teksty pochodzące z uniwersum powieści, niemal zawsze bardzo ciekawe. Wśród samych rozdziałów występuje podział na fragmenty obserwowane z punktu widzenia konkretnego bohatera. Można je porównać do POVów z Pieśni Lodu i Ognia George'a R. R. Martina. Poprzednio zdarzyło mi się trochę narzekać, że ten dodatkowy podział nie jest potrzebny, ale teraz go doceniam. W przypadku prawdziwej mnogości postaci i miejsc akcji występujących w Upadku, można by się pogubić, a widząc imię bohatera, który na tę chwilę będzie najważniejszy, od razu wiadomo gdzie się jest, z kim i jakie wątki będą teraz poruszane. Poza tym zawsze sprawia to radość, gdy po przewróceniu strony czytelnik się dowiaduje, że teraz otrzyma fragment poświęcony jego ulubionemu bohaterowi.
Pod koniec poprzedniego tomu wiele postaci nagle się ze sobą zeszło, co znacząco ograniczyło ilość perspektyw potrzebnych do odpowiedniego poprowadzenia fabuły i zrobiło miejsce na kilka innych, w tym dwa pojawiające się co rozdział. Obecność pierwszej, w której akcję opowiada Mahur, wydaje mi się kompletnie zbędna. Początkowo pozwala ona tylko obserwować poczynania pewnego kapłana, który później tajemniczo zniknął (mam nadzieję, że w ostatnim tomie się pojawi i wprowadzi do niego coś istotnego), a następnie przenosi się do Szarej Chorągwi, grupy najemników, w której punktów widzenia zdecydowanie nie brakuje. Natomiast druga , śledząca poczynania Szyszko, zabiera nas w nieodkryte dotychczas rejony świata wykreowanego i pokazuje wiele interesujących rzeczy, którymi łatwo przyciąga uwagę czytelnika.
Z obu tych postaci to również Szyszkowi udało się bardzo szybko zdobyć moje serce, a Mahur raczej mnie nudził. Skąd ten kontrast? Czy może jedna postać się autorowi udała, a druga nie? Szyszko przypadkiem znalazł się w środku interesującej akcji bądź otrzymał kilka ciekawych cech, a Mahur nie miał tego szczęścia? Nie. Zdecydowanie się nie zgadzam. Wszyscy bohaterowie wykreowani przez Mielczarka są bardzo żywi, mają unikatowy charakter, który nieraz będzie odrzucał, a innym razem przyciągał. Co ciekawe, to mój ulubieniec z reguły tylko łazi po lesie i nic nie robi, a Mahur wplątuje się w sam środek głównych wątków powieści. Każdy z nich trzyma się własnych zasad i ideałów, nie brakuje im niczego, podobnie jak pozostałym bohaterom. Z każdą chwilą coraz bardziej lubię też Ostrza. Jest on świetnym przykładem, że każdy bohater tej trylogii ma jakiś cel, choćby jego istnienie wydawało się początkowo absurdalne. Na początku Objawienia Proroctwa wśród POVów najważniejszych postaci dla Imperium pojawił się nagle fragment samotnego najemnika, podróżującego po ziemiach, na których zupełnie nic interesującego się nie dzieje. Teraz z bohatera służącego do zapełnienia stron stał się Grotem, czyli jednym z czterech pełnomocników samego Imperatora. W życiu bym czegoś takiego nie przewidział i jeśli postać Ostrza rozwinęła się w taki sposób, to również Mahur w odniesieniu do całej trylogii na pewno pełni jakąś ważną rolę. Arkadiusz Mielczarek w pełni zasłużył na moje zaufanie i nie będę podważał sensowności jego książek.
Pomimo naprawdę interesującego stylu i ciekawych bohaterów akcja z początku nieco się wlecze. Nie to, żeby mnie odrzucała, bo każdą wolną chwilę poświęcałem na czytanie Dni Końca, lecz ciągle liczyłem, że nastąpi coś przełomowego, a to się nie działo. Wszyscy ciągle gdzieś podróżowali, a ich podróż nie mogła się skończyć. Może to w następnym rozdziale, albo kolejnym, czy też jeszcze dalej. Ale tak to jest, przy rozdziałach długich na kilkadziesiąt stron, gdzie nawet najważniejsze postacie dostają średnio po dziesięć. To podobnie irytujące jak w Pieśni, gdzie akcja zawsze się urywała w najciekawszym momencie i przychodziło czekać sto stron na kontynuację. Z drugiej strony jednak jest to olbrzymi sukces autora, bo potrafi w tak mistrzowski sposób zainteresować czytelnika swoimi postaciami, że trudno się od nich oderwać, ciągle chciałoby się więcej i więcej. W każdym przejściu pomiędzy punktami widzenia poszczególnych bohaterów odczuwa się dwie emocje. Smutek i radość. „Coś się kończy, coś się zaczyna”, jak to było w Wiedźminie. Nie chciałbym jednak dawać wrażenia, że początek powieści jest zły, bo ma kilka naprawdę świetnych fragmentów, które kompletnie zmieniają cały obraz akcji bądź przedstawionego nam świata. Po pewnym czasie fabuła zaczyna przyspieszać, a do obiecanej bitwy pod Tronem, stolicą Imperium, faktycznie dochodzi, co do czego niekiedy miałem wątpliwości, bo wydawało mi się, że do końca książki armia tam nie dotrze. Sama bitwa wniosła coś nowego do mojego rozumienia całego gatunku dark fantasy. Zdałem sobie sprawę, że ten świat naprawdę jest mroczny i nikt nie ma najmniejszego prawa liczyć w nim na litość, bez względu jak ważną postacią by się wydawał. Nie mam pojęcia, co autor zaplanował na tom trzeci, bo trudno mi ujrzeć jakąś prostą drogę, jaką można by kontynuować trylogię. Jak już jednak mówiłem, zasłużył on sobie na moje zaufanie i wierzę, że nie zawiedzie moich oczekiwań.
Dni Końca to godna kontynuacja dla Objawienia Proroctwa. Fabuła, styl i bohaterowie sprawiają, że od lektury nie sposób się oderwać, a każda sekunda przy niej spędzona jest z przyjemnością, niekiedy okraszoną wybuchami śmiechu lub opadem szczęki piętro niżej. Tak czy inaczej szczerze polecam zapoznać się z trylogią Arkadiusza Mielczarka, bo to naprawdę epickie dzieło, godne zestawienia z najlepszymi pozycjami polskiego fantasy. Mi natomiast pozostaje czekać na ostatni tom, Egregorę, i życzyć autorowi równej przyjemności z pisania, jaką ja miałem z czytania jego dzieł.
Ocena: 9/10
Dni Końca bez wątpienia dorównują poprzedniemu tomowi trylogii Upadek, jeśli nawet go nie przewyższają, co czyni z nich naprawdę znakomitą książkę.