Warning: Undefined array key "autologin" in /usr/home/peronczyk/domains/insimilion.pl/insimilion/twierdza/index.php on line 25 Varia • Blizna wiedźmina • INSIMILION

    Varia


    Blizna wiedźmina

    Fantastyka » Varia » Opowiadania
    Autor: Frost
    Utworzono: 07.02.2008
    Aktualizacja: 26.10.2008

    Słońce chyliło się ku zachodowi, a strażnicy sposobili się powoli do zamykania bramy, gdy dały się słyszeć łomotania podków o trakt. Odczekując chwilę zobaczyli ciemną sylwetkę na tle czerwonej, szybko znikającej łuny. W kilka chwil jeździec był przy nich. Spieszyło mu się.
    - Ktoś ty, i czego szukasz tak późno w miasteczku?! - okrzyknął jeźdźca jeden ze stróżujących.
    - Zwą mnie Eskel. Jestem wiedźminem. Pracy szukam.
    - Wiedźmin? Nie potrzebujemy tutaj takich plu... - nie zdążył dokończyć. Głuchy odgłos i jęk, a potem krzyk:
    - Milcz, idioto! - chwilę później krzyk przeszedł w nerwowy szept.
    - Nie słyszałeś, że burmistrz stara się, jak może, aby ściągnąć do miasteczka wiedźmina? - gdyby nie wyczulony słuch Eskela, to prawdodpodobnie nie usłyszałby nic. Ale usłyszał. I to nawet więcej, niż mógłby przypuszczać.
    - Przecież wiesz, że jakieś potworzysko grasuje ponoć na moczarach, tuż za tą dziwną wioską, jak ją tam zwią? Cholera z nią. I wszystkimi mieszkańcami. Ale mus nam poprowadzić go do burmistrza. Tylko słowa o nagrodzie nie wspominaj, bo dyć wiedźminowi się robocizna nie spodoba, bo opłata za mała. - szeptał dalej ten, który wcześniej wymierzył raz strażnikowi. Teraz podszedł, ukłonił się z udawaną nonszalancją, a potem przemówił ciepłym i głupawo brzmiącym głosem :
    - Mości wiedźminie, jeśli nie masz nic przeciw, to proszę, byś udał się ze mną do burmistrza. Tutaj za bramą niespokojnie, a burmistrzowi Stroberowi mus pogadać właśnie z wiedźminem.


    ***

    Idąc ulicami miasteczka Eskel z ciekawością przyglądał się dziwnej architekturze. Dachy były zazwyczaj płaskie, a na nich były ustawione niskie budki, które, jak wyjaśnił bez żadnych próśb o wyjaśnienia, obecny przewodnik, służyły jako suszarnie lub wędzarnie.
    - W mieście jest jedna karczma, w której możesz wynająć izbę, jeśli postanowisz pozostać na noc. Powiedz, że przysyła cię szef Kadogan, a gospodarz, który zwie się Sadif, powinien przydzielić ci dobrą izbę z całkiem znośną liczbą pcheł oraz myszy.
    Szli dalej, wąską, brukowaną uliczką, a Eskel, chcąc czy też nie chcąc, słuchał tego, co miał do powiedzenia szef Kadogan. Gdy zaczął opowieść o tym, jak miasteczko powstało, byli już u celu podróży. Niski budynek, który wyróżniał się spośród innych domów jedynie szerokością oraz brakiem suszarni, został hucznie nazwany ratuszem. Wiedźmin pewnym krokiem wszedł do środka. Zdziwił się widząc ciemny, wąski i pachnący wilgocią korytarz. Spodziewał się czegoś bardziej przestronnego. Na końcu owego korytarza znajdowały się solidne, prawdopodobnie dębowe, drzwi. Zastukał w nie dwa razy, po czym usłyszał zmęczony i wyraźnie starczy głos:
    - Proszę wejść.
    Eskel wszedł i zamarł z szeroko otwartymi oczami. Ów starczy i przygnębiony głos, który zaprosił go do środka, należał do mężczyzny góra trzydziestoletniego, barczystego o włosach koloru lnu. Burmistrz skrobał coś zawźięcie po pergaminie. Postawił kropkę, dość zresztą stanowczo, a potem podniósł wzrok na Eskela. Jedno z jego oczu pokrywało bielmo, a wzdłuż, równolegle do nosa, zaczynając się nad brwią, biegła blizna. Prawdopodobnie spowodowana cięciem sztyletu. Lub innego cholerstwa.
    - Więc, z jaką sprawą przybyłeś, nieznajomy, oraz jak mam cię zwać? - zapytał tym samym zmęczonym głosem.
    - Zwą mnie Eskel. Jestem wiedźminem. Strażnik, który nazywa się Kordagon, czy jakoś podobnie, przyprowadził mnie tu, mówiąc, że moje usługi mogą być wam przydatne.
    Jasnowłosy, gdy wiedźmin mówił, przyglądał się nie jemu, lecz swoim dłoniom. Potem spojrzał na niego obojętnie, po czym wstał, obszedł stół, na którym znajdował się zapisany przezeń pergamin. Stanął tuż przed wiedźminem. Patrzył chwilę prosto w oczy, następnie mocno, z całej swojej siły, która prawdopodobnie była równa byczej, pchnął go na dębowe drzwi. Eskelowi zaparło dech, ale zachował zimną krew. Gdy burmistrz doskoczył do niego z zamiarem zmiażdżenia mu pięścią nosa delikatnym półobrotem wywinął się z zasięgu jego długich łapsk, a potem od niechcenia walnął pięścią, na której miał nabijaną ćwiekami rękawicę, w potylicę. Tamten z impetem wpadł na drzwi, po czym zaśmiał się. Gromko, zupełnie młodzieńczo. Eskel nie bardzo rozumiał, ale śmiech sprawiał wrażenie szczerego i pokojowego.
    - Zaiste, jesteś wiedźminem! - wykrzyknął barczysty. - Zwą mnie Ferdo, a złośliwi nazywają "Dębowymi Drzwiami". wybacz, ale już kilku chłystków próbowało mnie nabrać, że są wiedźminami. Żaden sprawdzianu nie przeszedł. Poza tobą, oczywiście! Uściśnij mi prawicę, i nie bocz się! - mimo wesołości burmistrza, jego głos zmienił się tylko nieznacznie. Dalej w niczym nie przypominał głosu trzydziestolegniego młodziana, ale Eskel z uśmiechem uścisnął mu prawicę.

    Godzinę później oboje siedzieli już w jedynej gospodzie, jaka znajdowała się w mieście. Zwała się "Złoty Kłos". Nawet Ferdo nie wiedział, skąd właściciel wziął tak durną nazwę. Towarzyszył im Kadogan, który również był szczęśliwy, że Eskel był prawdziwym wiedźminem.
    - Mam nadzieję, że nie czujesz urazy do tamtych pachołków przy bramie, którzy przez całe to zamieszanie z fałszywymi wiedźminami nabrali podejrzeń i nieprzyjaźni są dla każdego, kto się za takowego podaje.
    - Rozumiem doskonale, Kadroganie.
    - Kadoganie - poprawił strażnik. - Ciężkie czasy nastały. Czy burmistrz raczył już wytłuszczyć, o co chodzi?
    - Zrób to za mnie. Masz więcej talentu do przemawiania ode mnie. Żeby ci tylko matka przy porodzie tyle rozumu, co gadki dała. - dodał pod nosem burmistrz.
    - Zaczęło się dobre trzy miesiące temu. W wiosce na wschód stąd. Cholera wie, jak ją nazywają. Początkowo nie dawaliśmy wiary pogłoskom, ale potem jakiś chłop przyleciał, że mu bachor zaginął. No to zebraliśmy się w kupę, i hyr, na bagna. Bachora znaleźliśmy szybko, tyle, że bez głowy. Z miejsca trzech z drużyny srogo się zerzygało. Ale nie o tym chciałem prawić. więc ruszyliśmy dalej, w głąb moczarów. Powiadali, że tam potworzyska zawsze były, lecz my wiary nie dawali. Bo gdzieżby tam, jakby były, toby żyć nie dawały. A teraz, jak babcię swoją kocham, raczy się kochałem, bo stara wyciągnęła kopyta z dobry rok temu, ukazuje mi się jakiś ni to pająk, ni to gad, z gadzim ogonem i błyskający kłami. I hyr na mnie! Tom ze strachu zaczął, za przeproszeniem pańskim, spieprzać ile sił w nogach. Szybkie nieziemsko kurwisko było, lecz chłopcy trochę z łuków obstrzelali, to i do lasu nazad poszło. Lecz niecały tydzień później kolejny dzieciak się stracił, i znów ponoć bez głowy, więc mus nam coś z tym zrobić. Dyć nie godzi się, aby zostawiać poddanych w potrzebie, a my jako straż tutejsza w obowiązku ochronę zapewniać mamy. - zakończył trochę kulawo Kadogan, patrząc w kufel.
    Eskel długą chwilę milczał. Kikimora, myślał, która ucieka przed ostrzałem, pożera tylko głowy. Coś tu nie gra. To nie kikimora jest problemem.
    - Możemy porozmawiać w cztery oczy? - zwrócił się wiedźmin do Ferda.
    - Oczywiście.
    Wyszli przed gospodę, gdzie żywego ducha uświadczyć się nie dało. Dla pewności wiedźmin postanowił rozejrzeć się po wiedźminiemu, oraz chwilę nasłuchiwać. Gdy stwierdził, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, rzekł:
    - To, co opisał Kadogan, to kikimora. W dodatku musiała to być mała jeszcze kikimora, skoro zrezygnowała z posiłku przez ostrzał. To, co zabija te dzieci, to na pewno nie ona. Coś innego musi tam być. Coś, co prawdopodobnie jest zupełnie ludzkie. Nieprawdaż, Ferdo?
    Burmistrz znowu spojrzał na swoje ręcę. Wyraźnie zmieszany odchrząknął kilka razy, po czym powiedział swym dziwnym głosem:
    - Z pewnością zauważyłeś, że to miasteczko jest inne, niż wszystkie dotychczas ci znane. Taa... ale to suszarnie to nie jedyne okoliczne dziwactwo. Kilka lat temu, gdym wrócił tutaj ze służby w wojsku Foltesta, jako, wystaw sobie, inwalida wojenny, nie spodziewałem się, że ten chędożony piękniś Foltest zrobi ze mnie burmistrza tego przeklętego miasteczka. Tutaj cały czas dzieje się coś dziwnego. Wszystko przez tę wioskę niedaleko moczarów. Tam mieszkają prawie same baby, chłopów mało, a każda baba więcej kurwików w oczach, niż ja włosów na czuprynie. Spodobała mi się jedna z wioski, gdym ją obaczył na miejskim targowisku. Zapytałem się owej, czy nie szuka czasami męża... a co ja będę pieprzyć. Chędożyć mi się zachciało, tom wziął do siebie i zmłócił jak trzeba. Młóciłem kilka razy jeszcze, bo i jej się spodobało. Ale te przeklęte staruchy, które też tam mieszkają, w tej wiosce, cholera wie jak się nazywa, wywiedziały się o tym. Po dziewce słuch zaginął. Powiadali, że wypędzona za pieprzenie się z miastowym. A mnie się głos zaczął zmieniać, na starczy. I zmienił, a wraz z nim opuściły mnie... męskie siły. Jakoś to przetrzymałem, bo to dopiero pół roku, jak jestem nie w stanie. Ale zaczęły znikać z pobliskich wiosek, nad którymi sprawuję władzę w imieniu Foltesta, tego zaprzańca, dzieciaki. Potem znajdowano je bez głowy. Dlatego potrzebuję pomocy, Eskel. I to szybkiej, takiej, która rozwiązuje sprawy mieczem. Bardzo szybko rozwiązuje.
    - Jeśli chcesz, abym przeszedł się do tej wioski i wysiekł wszystkie baby, to źle trafiłeś, bo jestem od zabijania potworów, a nie bab. Kodeks wiedź...
    - Skończ pieprzyć o kodeksach. Znałem i ja, wystaw sobie, jednego wiedźmina. Riva, na dodatek. Gdym był na służbie, to sprawiał się on z jakąś mantykorą, czy pies wie czym. Też coś pieprzył o kodeksie, a ja z miejsca wiedziałem, że żadnego kodeksu nie ma. Zdradził go uśmiech, drwiący i pełen samozadowolenia. Ciebie zdradzają te same rzeczy. Ale nie chcę, byś baby zabijał, a tylko byś się sprawił z tym, co te dzieciaki porywa. Z babami poradzę sobie sam. Bo wydaje mi się, że to, co zabija te dzieciaki to jest właśnie siła tych bab, dzięki czemu mogą tak paprać ludziom głos, oraz obniżać wartość tego, co pod spodniami. Jak będzie? Kasa miejska jest szczupła, góra sto orenów. Ale sam dorzucę drugie tyle, jeśli mi pomożesz. Pomożesz mówię, bo sam chcę się również wybrać na te bagnisko i zobaczyć, co mi tak krew psuje.
    - Pomogę, chociaż cena za prawdopodobną pracę jest mała. Pomogę z samej ciekawości. I przez wzgląd na kodeks, który nie istnieje, a o czym nikt się dowiedzieć nie może.
    - Masz jak w banku, wiedźminie z kodeksem! - uśmiechnął się całą gębą Ferdo, i gruchnął Eskela w łopatkę. Zapominając o swojej byczej sile.


    ***

    O świcie wyruszyli w stronę moczarów. Eskel drapał się co chwilę, ponieważ pchły, które były w sienniku, okazały się wyjątkowo wygłodniałe i natarczywe. Oprócz niego i Ferda towarzyszyło im pięciu ludzi, w tym Kadogan. Burmistrz miał przytroczony do siodła topór, kuszę sporej wielkości, oraz torbę, której zawartość pozostawała tajemnicą. Kadogan, oraz pozostałych czterech strażników, byli uzbrojeni w miecze oraz łuki. Jechali spokojnie, zachowując milczenie. Po jakiejś godzinie Eskel dostrzegł nikłe smużki dymu. Ferdo mruknął coś niezrozumiale o wioskowych staruchach i zaprzałych kurwach, ale nikt nie przywiązał do tego zbytniej wagi. Na rozstajach odbili w lewo, w stronę majączącego na horyzoncie lasku, które było przedsionkiem moczarów. Kodagan, którego chęć rozmowy były chorobliwa, co chwilę klepał coś o potworach, straszydłach, oraz odwadze tutejszych strażników, zresztą dosyć wątpliwej, sądząc po minach jego kompani. Zatrzymali się pół mili od lasku. Aby omówić plan działania.


    ***

    Delikatny ogienek podgrzewał dno kociołka, w którym gotowały się kurze jaja. Cała komitywa siedziała w milczeniu, rozmyślając nad tym, co może ich czekać na moczarach. Złą sławę już im przypisywano wtedy, gdy pierwsi osadnicy osiedlili się na tych terenach. Wówczas to zaczęły wyłazić z lasu najdziwniejsze twory: kikimory, błotne węże, raz ponoć i wiwern się zdarzył. Tym razem to oni leźli w samą paszczę wylęgarni tego całego plugastwa, które po ziemi łaziło, a które łazić, według niektórych, nie powinno.
    - Jak myślicie, co to może być, tam na moczarach? - zapytał niewiadomo który raz Kadogan.
    - Zamknij się kurwa, i daj pomyśleć! - wrzasnął również któryś raz z rzędu Ferdo Strober.
    - Zawrzyjcie się na moment oboje. Dajcie w spokoju pomyśleć - rzekł spokojnie Eskel. Wytężał pamięć aby znaleźć w niej stworzenie, które mogłoby sprawiać różne dziwne rzeczy, a do tego jeszcze cholerstwa wyczyniać. Migały mu przed oczyma wszystkie rysunki, jakie widział w Kaer Morhen, w księgach potworom poświęconych, ale żaden nie pasował do owego opisu. Pewne jest, że to coś skrupółów nie posiada. Gdyby tak było, to dzieciaki zostawiałoby w spokoju. "Bez głów... co może ucinać dzieciom głowy... o co w tym może chodzić? Głowy, krew, mięso... Krew! Już wiem!"
    - Słuchajcie - rzekł lekko pobudzony wiedźmin. - To może być wampir. Wampiry piją krew, potrafią ludzi otumaniać, żyją też sobie całkiem dobrze z leśnymi stworzeniami. Znaczy leśne stworzenia są dla nich idealnym posiłkiem. Te głowy mogą być tylko dla niepoznaki. Jeśli to wampir, to musimy mieć się na baczności. I najlepiej to załatwić w dzień. Więc ruszajmy jak najszybciej.
    I ruszyli. Jak najszybciej.


    ***

    Gęstwina, wraz z posuwaniem się do przodu, przypominała coraz bardziej loch. Drzewa, które wrastały jedno na drugie, tworzyływ wielu miejscach jednolite mury. Dosłownie nie do przebycia. Mimo podmokłego terenu, oraz niesprzyjających ciemności, ponieważ korony również szczelnie zakrywały najmniejsze skrawki nieba, rosła tu masa roślin. Niektóre Eskel widział po raz pierwszy w życiu. Nie miał pojęcia do czego mogą służyć, z czym je się miesza, oraz czy są trujące. Najbardziej zdziwiła go jednak obfitość, w jakiej występowały stokrotki. Było ich mnóstwo. Każda połać ziemi, która wyrastała ponad rozlane wody, była porośnięta stokrotkami.
    Brnęli w głąb lasu już trochę ponad godzinę, jeśli dobrze im się wydawało. Nie mogli rozeznać się w czasie. Wszyscy pogrążyli się w milczeniu. Nawet gadatliwy kapitan straży, Kardogan, milczał jak zaklęty. Chwilę, a może trochę dłużej, niż chwilę, Eskel poczuł delikatne wibracje swojego amuletu. Magia. Niewątpliwie w pobliżu ktoś magią się posługiwał. Nie zdziwiło to wiedźmina, bo i skąd miałby się wziąć starczy głos i brak sił męskich u Ferda. Ale nie miał pojęcia, co się za tym wszystkim kryło. Dał sygnał dłonią, aby kompania przygotowała broń. Coraz silniejsze drgania. Coraz bliżej źródła magii.
    Nagle ściany lasu rozstąpiły się. Delikatny baldachim drzew otulał lekko polankę w środku moczarów, pełną stokrotek i tak jasną względem ciemności lasu na moczarach, że przez chwilę wszystkim łzawiły oczy. Po chwili na środku owej polanki ujrzeli stosik czaszek. Dziecięcych czaszek. Potoczyli wzrokiem wkoło. Do każdego z drzew otaczających polanę została przybita skóra ściągnięta z twarzy. Widok odrzucił nawet zaprawionego w paskudztwie wiedźmina. Dwóch strażników zwymiotowało obficie. Do jednego z drzew przybite było również ciało. Przybite za ręce i nogi. Ciało kobiety. Sądząc z wyglądu, musiała w tej pozycji wisieć dobrych parę tygodni, a smród, jaki wydzielała, można było porównać do tego, jaki zazwyczaj się unosi nad pobojowiskiem po bitwie, w której nie przebierano ni w środkach, ni czarach, ni innym szarlataństwie. Kilka tygodni po bitwie. Ferdo jęknął przeciągle. To ona. Wieśniaczka. Już ruszył w stronę martwej dziewczyny, gdy Eskel złapał go za ramię i pociągnął w stronę konia. Jego amulet skakał jak opętany. Po drugiej stronie, z podobnego tunelu, jakim przybyli tutaj Ferdo, Eskel, Kadogan oraz reszta kompani wyłoniło się "coś". Dosłownie "coś". "Coś" miało wielkie kolce grzbietowe, ogromne, owłosione, nieproporcjonalne do rozmiarów ciała łapska.Szczerzyło swoje wielgachne kły, których posiadało cztery pary. Coś było prowadzone przez smukłą kobietę, ubraną w cieniutką i zwiewną suknię, której bogato zdobiony pas opasywał biodra. Do pasa przypięty był sztylet oraz szabla. Dziwna szabla, której ostrze było złamane około jedenastu cali od rękojeści żeźbionej na kształt głowy węża. Potwór, który jej towarzyszył, zdawał się kierować tylko węchem. Oczu albo nie posiadał, albo był ślepy. Gdy wietrzył zapach każdemu pociągnięciu jego nosa towarzyszyło obrzydliwe smarknięcie, po którym następował gwizd. Kobieta - prawdopodobnie hamadriada - jak ocenił szybko Eskel patrzyła się wciąż w to samo miejsce, a jej oczy płonęły nienawiścią. Obiektem owej nienawiści był Kadogan, który teraz zamiast być przerażonym, uśmiechał się złowieszczo, a po chwili ruszył naprzeciw tej dziwnej pary. Inni strażnicy, Ferdo i Eskel rozdziawili gęby ze zdziwienia, które przez długą chwilę nie potrafiły się zamknąć.
    - Czego znowu chcesz od nas, ty potworze? Nie dość ci tych bestialstw, które musimy czynić? Mało osób już zginęło przez twoją zemstę?
    - Milcz, bo w papę zdzielę. A wy - zwrócił się do Eskela i reszty komitywy - co się tak gapicie? Tak, wpadliście w pułapkę. I co się dalej gapicie? Jeszczeście nie zakumali, o co kurwa chodzi?
    - To twoja wina, pieprzony łajdaku - ciągnął dalej swój monolog Kadogan, celując oskarżycielsko palcem w Ferda - żeś przechędożył moją obiecaną. Tak, moją! Ona mi obiecana była odkąd się urodziła, ojciec mi to u jej babki wywróżył! Wywiedziałem się o tym! I zemsta była sroga! Oj tak, trzeba ci wiedzieć, drogi burmistrzu, że bardzo krzyczała! Haha! Bardzo długoją bolało. Jeszcze dłużej będzie boleć ciebie. Tak, jestem władcą zarówno tej słodkiej hamadriady, jak i tej bestyjki, tylko ja im mogę wydawać rozkazy! Lessha, wiesz co masz z nimi zrobić.
    - Tak, panie - odrzekła pustym głosem kobieta, a jej oczy straciły w mgnieniu oka wszelkie oznaki życia.
    - Ferdo, na lewo. Strażnicy na prawo. Ja się zajmę bestią, a wy Kadoganem - rzekł Eskel wyciągając swój srebrny, wiedźmiński miecz ze skórzanej pochwy przewieszonej przez plecy.
    Bestia ruszyła bardzo szybko i niezwykle zwinnie w ich stronę. Jeden ze strażników nie zdążył się schować za drzewo i padł na ziemię, a z jego szyi oraz części twarzy został tylko krwawy strzęp. Eskel teraz wiedział, że bestia poznaje położenie swojego celu nie tylko po zapachu, ale również dzięki słuchowi, bowiem strażnik, który został powalony z nerwów palnął w nieokreślonym kierunku popularną i wszędobylską "kurwą waszą macią".
    Wiedźmin zamarł oczekując na to, co się stanie. Ferdo z toporem trzymanym oburącz starł się z Kardoganem, który ze zwinnością łasicy parował ciężkie ciosy. Młoda hamadriada z mieczem w jednej, a sztyletem w drugiej ręce zagradzała dostęp do zdradzieckiego kapitana. Jeden ze strażników próbował wyprowadzić cios. Równie szybko jak go wyprowadził cofnął rozpłataną w dwóch miejscach, trzeba dodać w paskudny sposób, rękę. Głośny wrzask wypełnił całą przestrzeń polanki. Drzewa daleko wrzasku nie przepuszczały.
    Eskel podniósł kamień i cisnął nim w bestię, która już chciała ruszyć w stronę krzyczącego. Natychmiast się odwróciła i pociągnęła głęboko nozdrzami. Eskel rzucił drugi kamień w drzewo, a bestia odwróciła łeb zdezorientowana dziwnym hałasem, jaki kamień wydał. Wiedźmin natychmiast ruszył. Jeszcze dwa kroki, myślał, jeszcze krok.
    Nagle coś trzasło jego, a on trzasnął o coś. Ostry ból przeszył mu cały policzek. Gdy chciał otworzyć usta krew momentalnie zaczęła płynąć obficie. Pomacał szybko ręką i doszedł do wniosku, że płaty skóry ledwo się trzymają. Poczuł bezsilną wściekłość. Adrenalina szybko zaczęła działać. Ruszył w stronę besti ponownie. Ta właśnie zajmowała się kolejnym strażnikiem, który postanowił kurwować. Rozrywając go na strzępki. Kardogan i Ferdo walczyli. Ostrze toporu świstało. Klinga miecza dzwoniła. Krew, wściekłość, tłumienie wściekłości. Nie udało się. Ruszył pędem czując, jak krew leje się strumieniem po szczęce i szyi. Skoczył w górę. I udało się. Poczuł, jak klinga srebrnego miecza wbija się miękko w niczego nie spodziewającego się potwora. Ten szarpnął się raz, potem drugi, próbując zrzucić ze swoich pleców wiedźmina, ale nie udało się. Za trzecim razem potwór upadł, a brocząca krew pokrywała stokrotki. Mnóstwo stokrotek.
    Strażnicy wciąż cofali się przed rozszalałą hamadriadą siepającą już na oślep. Światło w jej oczach powoli zaczęło wracać. Eskel skoncentrował się najmocniej, jak potrafił, po czym złożył palce do znaku. Ręce lekko mu drżały, ale nie dawał za wygraną. Po chwili uwolnił z siebie energię, a kobieta, chociaż nieco słabiej niż się tego spodziewał, poleciała do tyłu uderzając głową w drzewo i nieruchomiejąc. Gestem powstrzymał żołdaków próbujących ją dobić.
    - Tak, Ferdo! Ja zabiłem tę ździrę! Ja, bo była moją własnością! A gdy rzecz traci na wartości, to należy ją zniszczyć lub sprzedać!
    - Skurwysynie!
    Burmistrz zrobił zwinny półobrót, tnąc szeroko toporem. Dystans skrócił szybki doskokiem. Zdezorientowany Kardogan zareagował zbyt późno i otrzymał potężny cios w szczękę styliskiem toporu. Zatoczył się, ciął na oślep rozcinając będącemu znów przy nim Ferdowi przedramię, a ten cios poprawił ze zdwojoną siłą. Kardogan padł na ziemię i zasłonił się rękę. Po chwili chlusnęła gęsto krew. Z ręki i rozpłatanej czaszki byłego kapitana straży.


    ***

    Słońce grzało, a nad ogniskiem smażyły się ryby. Troje wędrowców siedziało korzystając z pięknego dnia w najlepiej znany sobie sposób - obijając się. Pobliski strumyk szemrał miło w uszach. Jeden z podróżników z obandażowaną połową twarzy miał wyraźne problemy z mową, ale zdłołał wystękać:
    - Ferto, jaak włassfie nasyfało sie to miasteecko?
    - Eee... cholera wie, Eskel. Cholera to wie - odpowiedział burmistrz... właściwie czy to ważne, jakiego miasteczka? Ważne, że były burmistrz.





    Komentarze

    Ten artykuł skomentowano 6 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


    grocheus
     

    Wędrowiec
    Temat:
    Dodany: 13.05.2008 o 1:41  

    majstersztyk, gratulacje dla autora. znalazłem inspirację na kolejną sesję.

     

    Mieszkaniec | Komentarzy: 83
    Temat: Ciekawe. W przygodzie do gr...
    Dodany: 08.10.2008 o 14:27  

    Ciekawe. W przygodzie do gry Wiedźmin o nazwie "Cena neutralności" też jest podana przyczyna posiadania przez Eskela blizny :)

      
     

    Mieszkaniec | Komentarzy: 1
    Temat: bardzo mi sie podobało, jeś...
    Dodany: 21.01.2009 o 21:46  

    bardzo mi sie podobało, jeśli można to proszę o więcej...

    Froscik
     

    Wędrowiec
    Temat: [cytat]Ciekawe. W przygodzi...
    Dodany: 13.07.2009 o 8:35  

    Cytat:
    Ciekawe. W przygodzie do gry Wiedźmin o nazwie "Cena neutralności" też jest podana przyczyna posiadania przez Eskela blizny :)


    Eee? Nie grałem nigdy w RPG Wiedzmin ani cRPG :) :? Mam nadzieję, że nie taka sama, bo mnie o plagiat mogliby posądzić :)

    Froscik
     

    Wędrowiec
    Temat: Więcej
    Dodany: 13.07.2009 o 8:36  

    Cytat:
    bardzo mi sie podobało, jeśli można to proszę o więcej...


    To będzie ciężkie, gdyż to były resztki mojej weny związanej z tym światem :)

    Irma.com
     

    Wędrowiec
    Temat: Pomysł i koncepcja niczego ...
    Dodany: 04.05.2011 o 23:08  

    Pomysł i koncepcja niczego sobie. Niestety nieczysto językowo. Powtórzenia, zaburzony tak zwany "rytm zdania". Dodatkowo język momentami niedopoasowany do klasy i wieku postaci. Uważam jednak, że to kwestia treningu, dlatego zachęcam do dalszych prób. Jak to mówią praktyka czyni mistrza prawda? Ośmielę się postawić ocenę w wysokości 4+.



    Ten artykuł skomentowano 6 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


    Pseudonim
    E-mail
    Treść Dostępne tagi: [cytat][/cytat], [url=http://][/url]
    Przepisz poprawnie podane słowa mnustwo orkuw