John Ronald Reuel Tolkien - autor znany każdemu, kto uważa że interesuje się fantasy, 99% ludzi, którzy uważają że czytają książki i takiemu samemu procentowi ludzi, którzy uważają się za osoby inteligentne. Niemal każdy z uznaniem kiwa głową nad jego dziełami - "Władcą Pierścieni", "Hobbitem", "Silmarillionem". Ostatniemu z tych trzech, najbardziej znanych tytułów - a przecież nie jedynych! - postaram się przyjrzeć bliżej.
Czym w ogóle jest Silmarillion?
Z punktu widzenia stricte technicznego - jest to książka, wydana cztery lata po śmierci autora, przez jego syna - Christophera Tolkiena. Tak, niestety - mistrz Tolkien nie dożył wydania swego dzieła, na szczęście jego syn podjął się zadania wydrukowania i wydania tej książki, dzięki czemu mogliśmy poznać mitologię i historię świata znanego nam z m.in. "Władcy Pierścieni".
Jak już wspomniałem, Silmarillion jest to mitologia, historia Śródziemia i całej Ardy, opisana dokładnie, choć czasem nieco subiektywnie (Z założenia księgi, zamieszczone w Silmarillionie były napisane przez elfów). A więc dane nam będzie spotkać tu Isildura, przodka Aragorna, Saurona u początku swej władzy, Elronda, Galadrielę - wszystkie postacie, znane nam z Władcy Pierścieni, lecz teraz będą mieli oni raczej marginalne znaczenie.
Sam Tolkien pisał o Silmarillionie tak: "Nie sądzę, aby zyskał popularność Władcy Pierścieni - żadnego znaku Hobbitów! Masa mitologii, wszędzie elfy i górnolotna stylistyka". Niestety, słowa autora okazały się poniekąd prorocze - Wśród wielu fanów Tolkiena, Silmarillion uważa się za najgorsze dzieło mistrza, zarzucając mu prostotę, zanudzanie czytelnika i niezwykłą monotonność książki. Poniekąd jest to prawda - do Silmarillionu trzeba dorosnąć. Pamiętam, jak jeszcze dwa lata temu, będąc w I klasie gimnazjum, próbowałem przeczytać tą książkę. Skończyło się na tym, że rzuciłem ją w kąt niemal na samym początku (dla bardziej zorientowanych powiem, że w momencie gdy Ungolianta wraz z Morgothem zbezcześcili drzewa Valinoru). Wielu moich znajomych wówczas, próbując pokazać mi że ta książka jest przecież całkiem przyjemna, zdecydowała się ją przeczytać. Oni również szybko z niej zrezygnowali, uważając ją za niezwykle nudną; ci, co przeczytali, niewiele z niej zrozumieli, imiona mieszały im się, a samą książkę potępili i nie mogli uwierzyć, że ktoś, kto napisał Hobbita mógł napisać coś tak ciężkostrawnego i nudnego.
Zostawiłem książkę w złudnym przekonaniu, że jest ona niezwykle nudna i mimo tego, że zawiera w sobie wiele informacji na temat Ardy i Śródziemia, niezbędnych każdemu, kto uważa się za znawcę Tolkiena, postanowiłem do niej nie wracać.
Na szczęście, zmądrzałem nieco przez te dwa lata.
Nie mówię, że Ci którzy przebrnęli przez książkę przed szkołą średnią nic z niej nie zrozumieli - ba, zapewne wielu z czytających te przemyślenia, mają lekturę Silmarillionu dawno za sobą i doskonale się w niej orientują. Cieszcie się, albowiem z własnego doświadczenia wiem, że jesteście jednymi z niewielu. Jednak w moim otoczeniu zauważyłem, że wielu, którzy próbowali przeczytać to dzieło, niezwykle się zawiodło. A szkoda - być może po prostu nie dorośli do tej książki.
Ja przeczytałem ją stosunkowo niedawno. I co?
Zakochałem się w Silmarillionie. Tak, jak niegdyś uważałem ją za gniota, teraz ją ubóstwiam i uważam za lepszą nawet od samego Władcy Pierścieni.
Przede wszystkim - styl. W Silmarillionie nie wszystko jest tak idealne białe i czarne, jak w trylogii. Tutaj mamy wiele niezwykle ciekawych postaci, szczególnie Feanora i jego dzieci, które balansują na granicy pomiędzy dobrem a złem. W trylogii natomiast jeżeli coś jest dobre - to dobre być musi, nienawidzi Saurona i za wszelką cenę będzie chciało go zniszczyć. Jeżeli coś jest złe - to złe pozostanie, próbując przeszkodzić drużynie pierścienia.
W Silmarillionie owszem, mamy "Wielkich Dobrych" oraz "Wielkich Złych", ale między nimi skaczą wesoło postacie nietuzinkowe, prawdziwe diamenty. Feanor i jego przekleństwo, ciążące również i na jego potomstwie - elfy, które mimo że walczą ze złem i przecież z natury są raczej dobre - zakładając, że istnieje coś takiego jak dobro i zło - gotowe są dla Silmarilliów, dzieł Feanora zabić własnych braci i sprzeciwiać się bogom.
Dzieci Hurina, które często nieświadomie popełniły wiele zła, zabijając własnych przyjaciół, a ostatecznie przecież pogrążając się w kazirodczej miłości. Lud Numenoru, który z początku dumny i pełen mocy, zapragnął więcej, zapragnął nieśmiertelności i zaczął sprzeciwiać się bogom - co sprytnie wykorzystał Sauron - po czym naród został przez swoje zuchwalstwo zniszczony... Te i wiele innych przykładów pokazują, jak bardzo składnym dziełem jest Silmarillion. Zakładam, że autor mógł to osiągnąć przez zawarcie kilku ksiąg w jednej - wszak omawiana książka to nie tylko historia Silmariliów. Dzięki temu Tolkien mógł swobodnie stwarzać wiele wątków, niczym nici, splatając je ze sobą rękami prawdziwego sztukmistrza, tworząc godną podziwu, misterną pajęczynę fabuły, która łapie czytelnika w swe sieci i ściśle oplątuje, zmuszając do ogarnięcia tego wszystkiego.
Nie jest to łatwe i wielu z was zapewne zniechęci się, odrzucając książkę, jednakże ci, którzy nie pogubią się w gąszczu imion i nazw, zapewne docenią niezwykłą złożoność dzieła Tolkiena.
Być może właśnie ten poziom trudności sprawia, że wielu nie docenia tej książki. Wszystkich, którzy skreślili Silmarillion zachęcam do przeczytania tej książki raz jeszcze - w pełnym skupieniu, gdyż właśnie tego wymaga historia Ardy. Nie można do niej podejść, jak do książki przygodowej - ba, jak do jakiejkolwiek innej książki. Trzeba do niej podejść jak do mitologii, czy książki historycznej - czytać w pełnym skupieniu. Tylko wtedy da się cokolwiek wyciągnąć z lektury. Wszystkich, którzy zamierzają przeczytać Silmarillion ostrzegam i daję dobrą radę - przebrnijcie przez trudny początek, gdyż jeżeli oswoicie się z tą książką, zaczniecie ją niezwykle doceniać. Kto wie, może tak jak ja, zaczniecie ją wywyższać nad trylogię?