Sparta... Kto chociaż trochę interesujący się historią nie słyszał o tym greckim polis, słynącym z niezwyciężonych mężów, którym śmierć w boju była największą chwałą. Powrócić z tarczą albo na tarczy. Tak brzmiała ich bojowa maksyma. W tym wojowniczym narodzie życie nie było jednak takie proste. Chorowite i słabe noworodki porzucano na pastwę losu natychmiast po urodzeniu, gdyż w przyszłości nie wyrósłby z nich materiał godny sztandarów Sparty. W wieku 7 lat dziecko odbierano matce, i oddawano na wieloletnie szkolenie, celem którego było wykreowanie człowieka zdyscyplinowanego, odpornego na trud, męki, cierpienie i strach. Idealnego hoplity i obywatela Sparty (ten model wychowania zwano agoge).
W burzliwych latach historii, naród ten zapisał się złotymi literami bohaterską obroną przesmyku Termopilskiego w roku 480 p.n.e. kiedy to Leonidas, władca Sparty, dowodząc oddziałem trzystu elitarnych hoplitów, przy wsparciu innych sojuszników, stanął do walki przeciw ponad 200 tys. armii perskiego króla Kserksesa. Obrona prowadzona była nad wyraz skutecznie, mimo zatrważającej przewagi wroga i kto wie, jaki obrót przyniosłaby bitwa, gdyby nie zdrada pewnego greka - Efialtesa. Wyjawił on Persom inną drogę przejścia przez Termopile, dzięki której mogli oni okrążyć sprzymierzone wojska. Gdy w obozie greckim wieść ta rozeszła się, znaczna część sojuszników postanowiła odejść. Na polu walki ostało się jednak nie tylko wspominane wszędzie 300 Spartan, lecz również 400 Tebiańczyków - zależnych woli Leonidasa, oraz 700 Tespijczyków, którzy w odróżnieniu od Spartiatów gdzie pozostanie nakazywał kodeks, postanowili zostać na pewną śmierć z własnej, nieprzymuszonej woli. Oprócz Tebiańczyków, którzy poddali się woli Kserksesa, wszyscy zginęli. Niestety w kulturze masowej utrwalił się mit bohaterskich Spartan nie uwzględniający roli Tespijczyków. Mit ten wychwalany był już niezliczone razy, czy to poprzez zgrabne pióro, czy kamerę filmową. Zdolny amerykański rysownik Frank Miller, którego popularność gwałtownie wzrosła wraz z ekranizacją mrocznego komiksu "Sin City", miał również swoją wizję tych wydarzeń i przedstawił ją w formie jemu najbliższej. Tak powstało dzieło przesączone patosem, w którym Leonidasa i jego świtę przedstawiono w formie mitycznych herosów, w żyłach których płynie boska krew Herkulesa.
Ze względu na popularnośći Millera, ekranizacja kolejnego komiksu była tylko kwestią czasu. Rola przeniesienia dzieła na taśmę filmową powierzona została Zackowi Snyderowi - człowiekowi o stosunkowo niewielkim doświadczeniu filmowym, mającym na swoim koncie jedynie remake "Świtu żywych trupów" George'a Romero. "300" jest jego drugim filmem. W rolę Leonidasa wcielił się Gerald Butler - szkocki aktor, mający już pewne doświadczenia w odgrywaniu tego typu ról. Odgrywał m.in. w postać Attyli- wodza plemienia Hunów, który przyczynił się do upadku Cesarstwa Rzymskiego i Beowulfa - bohatera poematu staroangielskiego. Na liście płac dostrzec można również nazwisko Davida Wenhama, znanego z roli Faramira we "Władcy Pierścieni".
Dzieło było niemal w całości kręcone studyjnie. Wyjątek stanowi tutaj jedynie scena jazdy emisariuszy perskich. W swej wizji reżyser okrasiłł dzieło pewnymi elementami fantastycznymi. Nieśmiertelni - elitarni wojownicy armii Kserksesa po zdjęciu maski ukazują swoje odrażające oblicze, któro widzowi może się skojarzyć z obrazem predatora w jego ostatnich chwilach życia w pierwszej części filmowej dylogii . Słonie, wraz ze swymi pokaźnymi rozmiarami, stanowią niemal przeniesienie Olifantów z "Władcy Pierścieni". Takich smaczków jest więcej. Stosunkowo ubogą fabułę komiksu wzbogacono o kilka nowych wątków, w tym m.in. skorumpowania polityka spartańskiego, czy poszerzenie roli żony Leonidasa.
Przy pomocy efektów specjalnych możliwe stało się tworzenie światów/obrazów, o jakich filmowcy z poprzednich dekad mogli co najwyżej marzyć. Dzięki temu w filmie znakomicie oddano charakter komiksu. W pewnych chwilach miałem wrażenie, że obraz komiksu po prostu wprawiono w ruch i upiększono. Całemu patosowi dzieła towarzyszy ścieżka dźwiękowa autorstwa Tylera Bytesa, wspaniale komponująca się z filmową akcją. Charakteryzacja również nie odbiega od wysokiej jakości filmu. Ciekawostką jest fakt, że aktorzy, aby osiągnąć sylwetkę nadającą się do ról Spartan, musieli poświęcić aż dwa miesiące na intensywne ćwiczenia na siłowni.
A teraz pora przejść do sedna filmu - walki. By jeszcze bardziej uatrakcyjnić jej prezentację, zastosowany został efekt "bullet time" znany widzom m.in. z "Matrixa", polegający na nagłym spowolnieniu czasu, co przyczynia się do uatrakcyjnienia wizualnie scen, w których jest on wykorzystywany. Niestety jest on tutaj stosowany nad wyraz często, co nie zawsze musi się podobać. Nie raz słyszałem opinie o wspaniałości tego efektu w tym filmie. Na mnie nie wywarł on jednak szczególnego wrażenia. Kompletnie nie pasuje mi on do bezpośrednich walk w bitwie.
Mimo całego ogromu i efektowności tego dzieła, czegoś mi w nim brakuje. Jakieś iskry Bożej sprawiającej, że widowisko nie będzie niczym więcej, jak tylko kolejnym filmem typu "do obejrzenia i zapomnienia". Niestety tego tutaj nie ma. Po kapitalnym trailerze spodziewałem się czegoś lepszego. Przypuszczam że za pół roku, może rok, pamięć o filmie zaniknie. A szkoda...