Warning: Undefined array key "autologin" in /usr/home/peronczyk/domains/insimilion.pl/insimilion/twierdza/index.php on line 25 Film • Ascension • INSIMILION

    Film


    Ascension

    Fantastyka » Film » Film
    Autor: Oceansoul
    Utworzono: 27.01.2015
    Aktualizacja: 27.01.2015


    Okładka Opis
    • Tytuł oryginalny:
      Ascension
    • W rolach głównych:
      Brian Van Holt, Brandon P. Bell, Tricia Helfer, Al Sapienza, Tiffany Lonsdale, Andrea Roth, Jacqueline Byers, P.J. Boudousque, Ran Robbins, Gil Bellows
    • Data premiery:
      2014
    • Czas trwania:
      230 minut (3 odcinki: 60, 80 i 90 minut)


    Relacja fanów fantastyki z telewizją Syfy (niegdyś: Sci-Fi Channel) nie należy do łatwych. A to serial skasują (w dodatku zostawiając widzów z cliffhangerem na pożegnanie), a to go anulują po pilocie, a to tylko zwiększą apetyty na produkcję, do realizacji której w ogóle nie dojdzie. Czasami też okazuje się, że projekt zapowiadany jako miniseria (czy też zamykająca się w kilku epizodach tzw. „event series”) ma tak naprawdę służyć jako backdoor pilot do potencjalnie dłuższego serialu, o ile słupki oglądalności znajdą uznanie w oczach włodarzy stacji. To ostatnie przydarzyło się emitowanemu w grudniu 2014 roku „Ascension” ― produkcji reklamowanej jako zamknięta całość, a de facto urywającej się tuż po tym, gdy na dobre się rozpoczęła.

    To właśnie nagłe, urwane w pół zdania zakończenie i wyraźne rozplanowanie tematu serialu czy rozwoju postaci na więcej niż pokazane widzom trzy ponadgodzinne odcinki sprawia, że mam problem z jednoznaczną oceną serialu oraz bezwarunkowym rekomendowaniem go widzom. Piszę te słowa z ciężkim sercem, ponieważ „Ascension” zauroczył mnie już podczas pierwszego kwadransa. Do czynienia mamy z socjologiczną science fiction, dla której kosmos jest li tylko sztafażem nieodciągającym uwagi od innych aspektów dzieła. Punktem wyjścia dla twórców było wyobrażenie sobie sukcesu Projektu Orion za czasów prezydentury Johna F. Kennedy’ego. W 1963 roku, w obawie przed skutkami zimnej wojny ― wśród których wymieniano także nuklearną zagładę Ziemi i wymarcie rodzaju ludzkiego ― wysłano na statku kosmicznym 350 ochotników lecących w stronę Proximy Centauri w poszukiwaniu planety mogącej stać się nową oazą dla ludzkości. Brzmi co najmniej intrygująco.
     
    Pięćdziesiąt jeden lat później, w roku 2014, misja jest na półmetku, a statek niebawem przekroczy tzw. „point of no return” ― czyli punkt, po którym niemożliwe stanie się zawrócenie rakiety na Ziemię, znacząco ochrzczony Rubiconem. Głównymi bohaterami serialu są przedstawiciele środowego pokolenia kolonistów ― pokolenia straconego, pozbawionego możliwości decydowania o swoim życiu w szerszej skali, urodzonego na Ascension i w większości przypadków skazanego na śmierć na jego pokładzie. Jak słusznie zauważa jeden z bohaterów, o nich nikt nie będzie pamiętać, a po latach ludzkość wspomni jedynie tych, którzy na misję wyruszyli, oraz tych, którzy ją zakończyli. Tymczasem, w przeciwieństwie do swoich przodków, osoby te nie znalazły się w kosmosie na własne życzenie. Nikt nie pozostawił im wyboru. Nigdy nie zagrają w baseball, nie wykąpią w oceanie, nie poznają żadnego dzieła kultury stworzonego na Ziemi już po starcie misji. Nie dziwi fakt, iż niektórzy odbierają to jako atak na swoją wolną wolę, czują się niczym zamknięci w więzieniu, ograbieni z perspektyw.

    Jest to dobry przyczynek, by zastanowić się nad odpowiedzialnością i wyborami naukowców; co należy uznać za ważniejsze ― potencjalny ratunek dla ludzkiego gatunku (jak wiemy, do zagłady nuklearnej przecież nie doszło, a realność takiego zagrożenia pozostaje trudna do oszacowania) czy bezwzględną wolność każdego człowieka, który nie powinien być zmuszony do spędzenia życia w zamkniętej rakiecie na skutek decyzji i światopoglądu swojego przodka? „Ascension” nie udziela prostych odpowiedzi. Pokazuje nam co prawda także przebywających na Ziemi naukowców i prezentuje ich punkt widzenia, w tym syna autora całego projektu, związanego z przedsięwzięciem przez całe życie, ale zmusza do samodzielnego wysnuwania wniosków.
     
    Wątpliwości dotyczące sensu życia to rzecz jasna niejedyny problem sześciuset osób zamkniętych w tej ogromnej, metalowej puszce, który może poruszyć widzów. Wszelkie decyzje podporządkowane są powodzeniu misji i przyszłemu życiu na nowej planecie. Liczba osób jednocześnie żyjących na statku musi utrzymywać stały poziom, w związku z czym kolejne dzieci mogą zostać poczęte dopiero wtedy, gdy ktoś z pasażerów umrze. Jednym z najgorszych przestępstw, jakiego można się dopuścić w tej społeczności, jest rozmnażanie bez odgórnej zgody ― i z wybranym przez siebie partnerem. Małżeństwa kojarzy tu bowiem program komputerowy, biorący pod uwagę wyłącznie potencjał genetyczny obu osobników. Wszystko po to, by przy tak ograniczonej liczbie pasażerów zapewnić przyszłym pokoleniom jak najbardziej zróżnicowaną pulę genów. Trudno obserwować ten porządek rzeczy w nabierającej coraz liczniejszych cech antyutopii rzeczywistości bez poczucia dyskomfortu i niesprawiedliwości.

    Choć założenia misji mogą brzmieć rozsądnie, gdy spoglądamy na nią trzeźwym okiem naukowca, z punktu widzenia uczestników (i odbiorców) są jednak bezduszne i nieludzkie. Nic dziwnego, że na porządku dziennym na Ascension dochodzi do zdrad, a dorastające środkowe pokolenie zaczyna się buntować. Kryzys wisi w powietrzu ― i wtedy następuje morderstwo. Pierwsze od czasu startu rakiety. Zjawisko znane w tym hermetycznym świecie wyłącznie z kart powieści Chandlera czy filmów noir. Część bohaterów będzie chciała dojść do sedna tej zbrodni i uczynić zadość sprawiedliwości, inni uznają, że sprawę lepiej zamieść pod dywan. Choć intryga kryminalna staje się iskrą zapalną kilku innych wydarzeń, to „Ascension” daleko do serialu detektywistycznego z klasycznym kręgiem podejrzanych. Od tego, kto zabił, dużo ważniejsze jest inne pytanie ― dlaczego. Co musiało się wydarzyć, by zbrodnia zawitała do świata?
     
    Ale kryminalistyka i socjologia pozostawione same sobie nie wystarczą, by serial utrzymał nieprzerwaną uwagę widza. Potrzeba jeszcze ciekawych postaci. Mało kto na Ascension nie dba o własne interesy, a nie jest wcale łatwo osiągnąć sukces wśród potomków wybitnych naukowców, inżynierów czy pilotów. Niczym na luksusowym liniowcu z początku XX wieku, na statku możemy zaobserwować dość klasyczny podział „upstairs ― downstairs”, czyli pokład tych lepszych, oficerów, lekarzy, zawsze czysty, zadbany i pachnący świeżością, poniżej zaś wyglądający niczym najgorsza speluna sektor rzeźników i mechaników. Choć o początkowej przynależności do jednej z kast decyduje urodzenie, to w zależności od zasług ― lub przeciwnie, po złamaniu ustalonych praw ― można zostać awansowanym lub zdegradowanym. Nie dziwi więc ani walka o wpływy, ani knucie złożonych intryg, ani kierowanie się innymi pobudkami niż kompas moralny.

    Większość bohaterów, których losy przyjdzie nam śledzić, to grupa uprzywilejowana ― kapitan statku, usiłujący utrzymać władzę i stery; jego żona zarządzająca ekskluzywnym zespołem stewardess, a jednocześnie pociągająca za sznurki i manipulująca członkami Rady; pierwszy oficer, zapalony do prowadzenia detektywistycznego śledztwa. Oczywiście, jak to w serialach bywa, bohaterów łączą mniej lub bardziej skomplikowane relacje, a kolejne sekrety wychodzą na światło dzienne. Po trzech wyemitowanych odcinkach najciekawszą postacią spośród tej grupki wydaje się grana przez Tricię Helfer (pamiętna Number Six z „Battlestar: Galactica”) Viondra Denninger. Jest to rola idealnie wpisująca się w emploi aktorki, skupiająca wzrok i intrygująca, stale zmuszająca odbiorców do zastanawiania się, komu bohaterka usiłuje zaszkodzić najmocniej.
     
    Podczas oglądania serialu uwagę zwraca też specyficzny klimat, budowany między innymi przez dekoracje, stroje czy muzykę. Czas na statku wydaje się płynąć dużo wolniej, na pokładzie wciąż czuć wspomnienie lat 60. Stewardessy stylizowane na pin-up girls; technologia łącząca w sobie klasyczne monitory i wajchy, jakie mogliśmy oglądać choćby w „Star Treku” Roddenbery’ego, z nowoczesnym szlifem; rozbrzmiewające z głośników „Fly Me To The Moon” — to tylko niektóre z elementów zwracających uwagę na dbałość twórców o detale i spójną wizję.

    Główną bolączką serialu jest aktorstwo momentami dalekie od wybitnego (a niekiedy wręcz wyjątkowo słabe jak na to, do czego ostatnimi laty przyzwyczaiła nas telewizja), szczególnie zaś rola dziecięca, a także nierówny poziom tak scenariusza, jak i dialogów. Są momenty lepsze i gorsze; do tych drugich zaliczyłabym zakończenie, którego nawet przy najlepszych intencjach nie da się nazwać inaczej niż królikiem wyciągniętym z kapelusza. Jeśli jego celem było wyłącznie zostawienie widzów z szokiem na twarzy ― to tę rolę faktycznie spełniło. Ale jako zamknięcie trzyodcinkowej miniserii nie sprawdza się ani trochę, a w dodatku wydaje się straszliwie naciągane i pośpieszne. Zbyt wiele pytań czy potencjalnych logicznych luk pozostało bez odpowiedzi. To z pewnością nie jest ta jakość, do której przyzwyczaiła nas „Battlestar: Galactica” dekadę temu. Mimo to życzyłabym sobie, by serial doczekał się kontynuacji i dostał swoją szansę na pokazanie nam tego, co tak naprawdę siedzi w głowach twórców ― a widać, że jest w tym pewien szerszy zamysł i plan na dłuższą opowieść.
     
    Na koniec, by jeszcze bardziej zamieszać czytelnikom w głowach, wspomnę tylko o jednym: to wcale nie jest tak, jak myślicie. Jeśli przeczytaliście tę recenzję, obejrzeliście zwiastun (ale nie szukaliście w internecie żadnych spoilerów) i wydaje się Wam, że doskonale wiecie, o czym będzie ten serial ― mylicie się. Jednym z czynników przyczyniających się do nie najwyższych not zbieranych przez „Ascension”, była decyzja Syfy, by reklamować go jako serial, jakim tak naprawdę szybko przestaje być. Moim zdaniem to jednak odważny i godny uwagi krok, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy z reguły już w trailerach przedstawia się skrót całej fabuły i najlepsze sceny całości. Gra stacji z widzem jest dodatkowym powodem, który sprawia, że tak bardzo liczę na ujrzenie kontynuacji tego tytułu, skrywającego ogromny potencjał. Nie czytajcie więc niczego więcej na jego temat. Po prostu obejrzycie. Nie gwarantuję, że się nie zawiedziecie ― ale warto wybrać się w tę trwającą blisko cztery godziny podróż i samemu się przekonać, jakie tajemnice skrywa „Ascension”.



    Komentarze

    Ten artykuł skomentowano 1 raz.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


     

    Obywatel Insimilionu | Komentarzy: 7
    Temat: Ja się w 99 procentach zgd...
    Dodany: 27.01.2015 o 21:08  

    Ja się w 99 procentach zgdzam z Ocią. Ta ozycja jest bardzo dobra i nagromadzony w niej potencjal daje naprawdę olbrzymia ilośc wyborów przy ewentualnej kontynuacji



    Ten artykuł skomentowano 1 raz.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


    Pseudonim
    E-mail
    Treść Dostępne tagi: [cytat][/cytat], [url=http://][/url]
    Przepisz poprawnie podane słowa mnustwo orkuw