Warning: Undefined array key "autologin" in /usr/home/peronczyk/domains/insimilion.pl/insimilion/twierdza/index.php on line 25 Film • Tajemnice lasu • INSIMILION

    Film


    Tajemnice lasu

    Fantastyka » Film » Film
    Autor: Oceansoul
    Utworzono: 28.02.2015
    Aktualizacja: 28.02.2015


    Okładka Opis
    • Tytuł oryginalny:
      Into the Woods
    • W rolach głównych:
      Meryl Streep, Emily Blunt, James Corden, Anna Kendrick, Chris Pine, Tracey Ullman, Johnny Depp, Lilla Crawford, Daniel Huttlestone, MacKenzie Mauzy
    • Data premiery:
      2014
    • Czas trwania:
      124 minuty


    Miłośnicy wysokobudżetowych ekranizacji musicali nie mają lekkiego życia. Twórcy filmów rozpieszczają ich zdecydowanie zbyt rzadko, raptem raz na kilka lat, a i nawet wtedy nie zawsze efekt końcowy potrafi sprostać długim oczekiwaniom fanów scenicznych pierwowzorów. Wycinanie utworów, skracanie fabuł czy zatrudnianie aktorów o wątpliwych warunkach głosowych i wokalnym talencie to jednakże nie jedyne problemy. Musicalom zwykle towarzyszy także zła fama, mająca źródło w zbiorowych opiniach osób nieprzygotowanych na to, co zobaczą na kinowym ekranie. I tak po „Les Miserables” można było przeczytać narzekania na zbyt dużą dawkę śpiewu ― najwyraźniej nie tego spodziewał się niedzielny widz po filmie opisanym jako „musical”. „Into the Woods” z kolei boryka się z innymi oskarżeniami ― otóż jakim prawem, krzyczą zagniewani rodzice, nie jest to film dla dzieci, skoro na plakacie widnieje logo Disneya, a wśród bohaterów znajdziemy Czerwonego Kapturka, Kopciuszka i Roszpunkę. Tymczasem mimo obecności piosenek, postaci o baśniowych rodowodach i fantastycznego sztafażu absolutnie nie mamy do czynienia z produkcją dla milusińskich. A wystarczyło wiedzieć jedno, by uniknąć rozczarowania ― toż to musical Stephena Sondheima.

    Stephen Sondheim, jeden z najbardziej znanych kompozytorów i autorów tekstów do przedstawień musicalowych, zdobywca niezliczonej ilości nagród wszelakich, od Grammy, przez Tony, po Pulitzera, pisze muzykę rozpoznawalną od pierwszej nuty. Nawet jeśli nie śledzicie broadwayowskich przedstawień, ale kojarzycie choćby ekranizację „Sweeney Todd: The Demon Barber of Fleet Street” Tima Burtona sprzed paru lat, to już po kilku dźwiękach otwierających „Into the Woods” poczujecie się jak w domu. Także specyficzna melodia, układ rymów czy dominacja pewnych instrumentów w partiach o określonym ładunku emocjonalnym ― wszystko to pewnie wyda się Wam znajome. Nie inaczej jest z nastrojem produkcji. Choć nie brakuje w niej elementów komediowych (z tym że w wersji scenicznej zdają się one mocniej wybrzmiewać) ani scen ciepłych, podnoszących na duchu, to równocześnie wiele miejsca poświęcono tematom dojrzałym, scenom pełnym powagi, smutku czy makabreski.

    Fabularny punkt wyjścia „Tajemnic lasu” stanowią dzieje dobrze nam znanych postaci baśniowych: Kopciuszka, Czerwonego Kapturka, Jasia (mającego powiązania z magiczną fasolą) i Roszpunki, a także Piekarza i Piekarzowej, których los splata z tą nietypową gromadką na skutek klątwy rzuconej przez Wiedźmę. Choć na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że mamy do czynienia wyłącznie z modnym w ostatnich latach retellingiem klasycznych opowieści z morałem, to warto odrzucić owo mylne skojarzenie. Oczywiście, baśniowe wątki przeniesiono na scenę teatru, a potem ekrany kin — w dodatku w wersjach posępniejszych, tych znanych ze zbioru braci Grimm, gdzie siostry Kopciuszka odcięły sobie fragmenty stóp podczas mierzenia pantofelka, a ciernie wykłuły oczy księciu zakochanemu w Roszpunce — ale wyłącznie w tym celu, by móc w pewnym momencie odwrócić właściwe tego typu opowieściom schematy. Musical Sondheima jest bowiem uniwersalną historią o marzeniach i ich konsekwencjach. Poznawanie poszczególnych postaci rozpoczyna się od wyjawienia widzowi, czego sobie życzą; jednak konfrontacja z rzeczywistością szybko zmusza bohaterów do ponownego przyjrzenia się swoim pragnieniom — zarówno na poziomie samoświadomości, czyli tego, czy w ogóle można być pewnym, czego się tak naprawdę chce, jak i skutków dążenia do realizacji tych życzeń. Po drodze nie mogło zabraknąć także motywów ceny marzeń i celu, który uświęca środki.

    Najważniejsze jest jednak to, jak marzenia odmieniają bohaterów. Każdy z nich w leśnej głuszy dozna przemiany — i niekoniecznie będzie z tego powodu zadowolony. Na wskroś fantastyczny las, miejsce obce i nieznane, budzi obawy nawet postaci zanurzonych na co dzień w świecie pełnym magii. Wędrówka wśród drzew oznacza wyjścia ze swojej strefy komfortu i położenie na szali tego, co znane i bliskie, by spróbować zawalczyć o marzenia — które nie zawsze okazują się tego warte. O podręcznikowym happy endzie nie może być więc mowy, co najwyżej o słodko-gorzkim pogodzeniu się z rzeczywistością. Także typowy dla baśni morał jest tu raczej cierpki i niekoniecznie właściwy do zaaplikowania młodym widzom. Oczywiście w „Into the Woods” da się odnaleźć o wiele więcej — zarówno bardziej oczywistych, jak i głębiej ukrytych interpretacji — i wyłącznie od widza zależy, ile wyniesie z tytułowej wyprawy do lasu. Ta mnogość płaszczyzn to niewątpliwie jedna z najlepszych cech tak filmu, jak i jego pierwowzorów, przesądzająca o konieczności obejrzenia go przez każdego niemającego alergii na musicale.

    Innym mocno zarysowanym tematem pozostaje kwestia relacji między najbliższymi, szczególnie rodzicami i dziećmi. Rodzice popełniają liczne błędy, poczynając od wahania, czy w ogóle są na potomstwo gotowi, przez pretensje do własnych rodzicieli, co przekłada się na kolejne pokolenie, po stawianie dzieciom określonych wymagań czy wychowanie pod kloszem. Oczywiście nic nie jest tu czarno-białe, a postaciom tak naprawdę daleko do typowych „dobrych” czy „złych”. W opowieści Jamesa Lapine’a również Wiedźma ma swoje racje, podczas gdy bohaterowie, którym kibicuje odbiorca, nierzadko postępują nieetycznie czy egoistycznie. „Nice is different than good”, jak śpiewa Czerwony Kapturek, a protagoniści to właśnie typowi mili ludzie, niekoniecznie zaś na wskroś dobrzy. A czasami niewiele trzeba, by i te miłe osoby pokazały nieco inną twarz. Oczywiście, wszystko to nie jest w kulturze niczym nowym czy przełomowym, ale w połączeniu z fantastyczną oprawą tworzy warty uwagi produkt końcowy.

    O sukcesie adaptacji przesądziła jednak nie tylko jakość materiału wyjściowego. Równie ważna pozostaje wizja reżysera, zmuszonego przełożyć język sceny teatralnej na ekran kinowy. Rob Marshall, twórca świetnej ekranizacji „Chicago” (jak i krytykowanego „Nine”), poradził sobie wyśmienicie. Na szczególne brawa zasługuje dobór obsady. Przede wszystkim — każdy z aktorów umie zaśpiewać przewidziane dla siebie partie. Przed seansem można było obawiać się nieco występu Meryl Streep, która, choć niewątpliwie aktorką jest znakomitą, nie popisała się w partiach śpiewanych w „Mamma Mia!”. Tymczasem jako Wiedźma sprawdza się idealnie i prezentuje świeżą kreację, nominowaną zresztą do Oscara, niebędącą powtórzeniem żadnej z wcześniejszych ról. Rewelacyjnym, głębokim głosem zaskoczył Chris Pine, a jego duet z Billym Magnussenem w „Agony” to zarazem jeden z najjaśniejszych, jak i najśmieszniejszych momentów całej produkcji. Właściwie każde nazwisko należałoby z osobna wymienić i pochwalić; broadwayowska weteranka Anna Kendrick czaruje w roli niezdecydowanego Kopciuszka, James Corden i Emily Blunt tworzą niewątpliwie jedne z najsympatyczniejszych wersji Piekarza i Piekarzowej, a najmłodsi członkowie obsady — Daniel Huttlestone (Jaś; wcześniej Gavroche w „Les Miserables) oraz Lilla Crawford (Czerwony Kapturek; debiut na dużym ekranie) przez cały czas dotrzymują kroku doświadczonym aktorom.

    Jeśli więc zarzucać cokolwiek produkcji Disneya, to jedynie zatrzymanie się w pół drogi i rezygnację z najbardziej kontrowersyjnych wątków. Nie jest to jedynie utyskiwanie miłośników wersji scenicznej; wiadomo, oddani fani zawsze życzyliby sobie jak najmniejszej liczby modyfikacji. W tym przypadku strata jest jednak o tyle znacząca, że na skutek cięć ucierpiała nieco spójność fabuły, w szczególności zaś wątek Roszpunki, który w wersji filmowej w jakimś momencie się po prostu urywa, nie łączy z innymi opowieściami i tym samym niewiele z niego wynika. Także postaci obu książąt znacząco wybielono, co poskutkowało wycięciem ze scenariusza repryzy „Agony” — nad czym szczególnie ubolewam.

    Jeżeli jednak hollywoodzkie adaptacje broadwayowskich klasyków miałyby zmierzać w tym kierunku — wysokobudżetowych, dopracowanych produkcji, przy których pracują twórcy pierwowzorów, a do ról zatrudniani są aktorzy o odpowiednich umiejętnościach wokalnych — trudno mieć cokolwiek przeciwko temu. Po każdym takim sukcesie łudzę się, że może kolejną ekranizacją, jaki wezmą na warsztat filmowcy, będzie wreszcie „Wicked”, również mające wiele wspólnego z baśniami i odwracaniem schematów… i wygląda na to, że nie jest to wykluczone. Trzeba więc uzbroić się w cierpliwość, także w przypadku innych godnych uwagi tytułów, i doceniać to, co już dostaliśmy. Najskuteczniej chyba — poprzez głosowanie portfelami i wybranie się na „Into the Woods”. Zdecydowanie warto.



    Komentarze

    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.




    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


    Pseudonim
    E-mail
    Treść Dostępne tagi: [cytat][/cytat], [url=http://][/url]
    Przepisz poprawnie podane słowa mnustwo orkuw