W „Dragon Quest IX: Sentinels of the Starry Sky” wcielamy się w młodego anioła. Rolą Celestrian (rasy, do której należy nasza postać) jest czuwanie nad śmiertelnikami i pomaganie im w potrzebie – ot, aniołowie stróże (nie mylić z policją). Gdy zaczyna się gra, nasz nauczyciel – Aquilla, powierza opiece gracza wioskę Angel Falls. Niestety, idylla szybko się kończy. Gdy nasz anioł wraca do Obserwatorium, niebiańskiej cytadeli Celestrian, dochodzi do wypadku. Potężny strumień energii uderza w centrum Obserwatorium, niszcząc niebiański ekspres, służący do podróży po świecie, a przy okazji strącając na Ziemię naszego bohatera. Tu zaczyna się właściwa gra. Pozbawieni skrzydeł, widzialni dla ludzi, ruszamy w podróż, aby dowiedzieć się, co właściwie nam się przydarzyło. Choć początkowo wydaje się, że odzyskanie skrzydeł będzie kaszką z mlekiem, historia zaczyna się plątać, a w grę mieszają się siły, o których już dawno nikt nie słyszał. Tak, ratowanie świata też będzie. To w końcu jRPG.
Niestety, miałkiej fabule towarzyszy skromne i równie nieciekawe grono dramatis personae. W drużynie mamy cztery postaci. Głównego bohatera kreujemy na starcie, określając szczegółowo, niczym w MMORPG, jego wygląd, płeć oraz imię. Przez całą grę nie odzywa się on ani razu. Trzy pozostałe postaci to losowo stworzone kupki pikseli, całkowicie oderwane od tego, co się dzieje w grze. Tak, w „DQ IX” żaden z członków drużyny nie tylko nie odzywa się, ale ich udział w fabule jest praktycznie żaden. Towarzyszy nam Stella, bardzo irytująca faerie o mentalności i wyglądzie kogala (japońska nastolatka, dla której najważniejsze jest solarium). Ta gada jak najęta, ale głównie bez sensu, na dodatek najczęściej do siebie (teoretycznie do bohatera, ale skoro ten ani razu jej nie odpowiada…). W fabule uczestniczy jeszcze Aquilla. I to wszystko. Cała reszta napotkanych postaci ma charakter wyłącznie epizodyczny. Maszynista niebiańskiego ekspresu, przywódca Obserwatorium, ukochana Corvusa - pojawiają się na trzecim planie. Brak tu jakiekolwiek wyrazistej postaci, na miarę Jessiki z „DQ VIII”, Bianki z „DQ V” czy bliźniaczek z „DQ IV”. Pod względem obsady i fabuły, gra ta trzyma poziom „DQ III” z 1988 roku. Ale to, co było rewolucyjne dwadzieścia dwa lata temu, dziś jest… sami wiecie, jakie.
Kolejnym poważnym zarzutem, jaki muszę wytoczyć dziewiątej części Dragon Quest jest śmiesznie niski poziom trudności. Poszczególnych bossów kasujemy niejako z marszu, gra nie wymaga, abyśmy się zatrzymywali i rozwijali postaci. Dopiero ostatni przeciwnicy mogą okazać się wyzwaniem, ale żadnego nie nazwałbym faktycznie trudnym wrogiem. Ten żałośnie niski poziom trudności razi o tyle, że gra posiada bardzo rozbudowany system rozwoju zawodowego. Mamy dwanaście profesji, sześć podstawowych i sześć do odblokowania w trakcie gry, każda z nich ma szereg umiejętności specjalnych, czarów itd. Problem w tym, że o ile taka mechanika miała sens i zastosowanie w „DQ III” (czyli dwadzieścia dwa lata temu), gdzie bez kombinowania z rozwojem bohaterów po prostu nie szło iść dalej, tak tutaj można cały ten wspaniały system literalnie olać. Przeszedłem cała grę mając główną postać jako wojownika, zaś w drużynie miałem maga, kapłana i jeszcze jednego wojownika. Żadna z postaci nie robiła dodatkowych profesji, bo do końca gry nie rozwinęła nawet połowy z dostępnych jej zdolności. Tu wychodzi kolejny problem z „Dragon Quest IX”. Od pewnego momentu (tak ok. 35-40 poziomu) nabijanie poziomów w tej grze staje się męczarnią. Poziomy kosztują 30 – 50 tysięcy punktów doświadczenia, a na przeciętnej walce zdobywamy maksymalnie 500 – 1000. Owszem, jest jedno miejsce, gdzie od czasu do czasu pojawiają się Metal Slime. Dają one po 10 000 punktów doświadczenia, ale są piekielnie odporne i bardzo szybko uciekają z pola walki. Jeśli ktoś liczy na jakiekolwiek zagadki natury logicznej, muszę go rozczarować. Wszystkie questy sprowadzają się albo do zabicia bossa, albo do znalezienia jakiegoś przedmiotu. Żadnych zagadek, łamigłówek i czegokolwiek, co wymagałoby ruszenia łepetyną nie ma co tutaj szukać. Jeśli ta gra ma pokazywać, jak wysoko japońscy producenci oceniają inteligencję swoich klientów, to…
Pisząc o mechanice, nie wspomniałem o czarach i umiejętnościach specjalnych, co niniejszym czynię. Jest ich dużo i mają pełne zastosowanie w grze. Bardzo często bowiem jest tak, że postaci nastawione na magię używają tylko dwóch typów czarów – różnego rodzaju magicznych pocisków oraz kilku czarów leczących. Tutaj, poza typowymi „fajerbalmi” i „hilami”, znajdziemy z kolei szeroki zakres czarów podnoszących i obniżających różne statystyki. Dzięki ich umiejętnemu stosowaniu, nawet niskopoziomowa drużyna bez większego problemu będzie tłuc potężnych przeciwników. Podobnie rzecz się ma ze zdolnościami specjalnymi dotyczącymi używania danych broni. Jak już przy rozwijaniu postaci jesteśmy, warto już na samym początku każdej postaci wybrać jeden rodzaj broni, w którym będzie się specjalizować. Punkty zdolności należy zaś rozdzielać między dwie – trzy statystyki, patrząc dokładnie, co kolejne poziomy rozwoju danej umiejętności nam przynoszą. Aha, są jeszcze „Coup de Grace”, czyli losowo odpalane „ruchy specjalne”. W zależności od profesji pozwalają one jednorazowo zadać druzgocący cios, uleczyć drużynę, zmniejszyć do zera koszty rzucania czarów itd.
Czy się zawiodłem? Wygląda na to, że tak. Oczekiwałem gry, która dorówna częściom piątej i ósmej, a dostałem podbajerowaną „DQ III” z opcją gry przez sieć. Przewidywalna, naiwniutka historia, całkowicie niezwiązane z nią postaci, a także prostota sprawiają, że trudno mi, pomimo sporego sentymentu do tej serii, ocenić „Dragon Quest IX: Sentinels of the Starry Sky” pozytywnie. Na początku recenzji wspomniałem, że seria raz leci ostro do góry, innym razem spada w dół. Mam wrażenie, że tutaj mamy do czynienia ze spadkiem formy, choć doskonała sprzedaż i bardzo długa popularność wskazują, że to jednak chwyciło. Pozostaje nadzieja, że „Dragon Quest X” będzie tytułem bardziej udanym, czego życzę zarówno sobie jak i wam.
Plusy + |
|
Minusy - |
|
Ocena |
5 /10 |