Warning: Undefined array key "autologin" in /usr/home/peronczyk/domains/insimilion.pl/insimilion/twierdza/index.php on line 25 Inne gry • Solucja • INSIMILION

    Inne gry


    Solucja

    Działy gier » Inne gry » Ravenloft: Strahd's Possession
    Autor: Shiris
    Utworzono: 29.07.2011
    Aktualizacja: 26.10.2013

    Więc terminowałaś u Skadii, mała? I teraz przysłała cię do mnie, zaraza jedna? No dobrze, niechętnie biorę uczniów, ale przez wzgląd na dawną przyjaźń… Przynieś mi grzańca. Zimno? Kochana, zimno to ty poczujesz, jak odwiedzisz kiedyś Dolinę Lodowego Wichru. Skadia opowiadała ci o tym, co tam przeszłyśmy w szóstkę? To dobrze. Siadaj, wieczory o tej porze roku są długie. Naukę zaczniemy jutro, a dziś… dziś opowiem ci historię. Może po jej wysłuchaniu zastanowisz się, czy na pewno chcesz się dalej szkolić w mieczu, czy może jednak wrócisz do domu, znajdziesz sobie chłopa… No, nie patrz tak na mnie. Zaraz, gdzie ja mam te mapy… O tu są. Widzisz, miałam taki zwyczaj, żeby rysować mapy miejsc, które zwiedzałam. Przydadzą się teraz. No to słuchaj...

    Było to dawno temu, nie znałam jeszcze Skadii. Podróżowałyśmy wspólnie z Karlą, czarodziejką. Dwie młode, głupie dziewuchy, przekonane o tym, że świat należy do nich. Na dodatek zakochane w sobie miłością tyleż chorą, co beznadziejną. Tak, to ta sama Karla de Veryngort, która dziś trzęsie Neverwinter. Kiedy trafiłyśmy na służbę lorda Dehtla, wydawało się, że nam się wreszcie udało. Po miesiącach pałętania się po bezdrożach i kiepsko płatnych zajęciach, wreszcie stała i pewna robota. Miałyśmy gdzie spać i jeść, a w obowiązkach przypadło nam patrolowanie okolicy. Nie żeby było prosto, bo okoliczne ziemie nie cieszyły się pokojem, ale nie przemierzałyśmy przecież szlaku awanturników od wczoraj. Jedyne, co wolałyśmy ukrywać, to nasze wzajemne relacje. Jednak nie miałam powodów do narzekań. Kiedy dotarła do nas wieść, ze jakiś bandzior usiłował zabić lorda i jego żonę, poczułam autentyczny gniew, bo lubiłam lorda. Nie było jednak czasu na umartwianie się. Co prawda dopiero co wróciłyśmy z patrolu, Karla czuła się zmęczona, ale bez gadania ruszyłyśmy w pogoń za zabójcą. Czemu my? Cóż, byłyśmy pod ręką i tyle. Chociaż draniowi nie udało się zabić lorda, skradł święty amulet Helma. Gdybym wiedziała, w co się pakuję, zabrałabym przynajmniej jakieś zapasy. To pierwsza nauka, młoda, zawsze gdy opuszczasz dom, licz się z tym, że możesz długo nie wrócić.

    Dopadłyśmy zabójcę w lesie. Walka z nim nie była trudna i kiedy mój miecz zagłębił się w jego piersi, odetchnęłam z ulgą. Odpoczęłam, a Karla zabrała się za przeszukiwanie zwłok. I właśnie wtedy to się zaczęło. Otoczyła nas mgła, potem zrobiło się ciemno. Jakieś widmowe postaci osaczyły mnie, sięgając w moim kierunku rękami. Nie miałam nawet siły, żeby sięgnąć po miecz. Kiedy mgła ustąpiła, leżałam na ziemi, a Karla obok mnie, wciąż nieprzytomna. Cokolwiek to było za miejsce, znajdowałyśmy się daleko od domu, to widać było na pierwszy rzut oka. Okolicę otaczała ściana mgieł, które nie pozwalały nam przejść. Niedaleko nas dostrzegłam jakieś mury, coś jakby szczątki zabudowań. Wzięłam ciągle półprzytomną Karlę pod ramię i zaprowadziłam ją tam, żeby odpoczęła. W środku znalazłam szkielet, który miał przy sobie kartkę, zawierającą informacje o jakimś Strahdzie. Podczas gdy Karla dochodziła do siebie, obszukałam to miejsce. W jednej ze ścian znalazłam przycisk, który otworzył klapę do podziemi. Rozbiłyśmy tam tymczasowe obozowisko. W podziemiach były dwa pokoje, obydwa otwierane przyciskiem na ścianie koło wejścia do pomieszczenia naprzeciwko drabiny. Znalazłam tam kilka eliksirów leczniczych, które pomogły mojej ukochanej odzyskać siły. Noc spędziłyśmy w podziemiu, zastanawiając się, co to za miejsce. Karla była czymś bardzo zaniepokojona, ale nie chciała mi powiedzieć, czym. Wspomniała tylko coś o tych cholernych mgłach…

    Gdy rano wyszłyśmy, żeby zbadać okolicę, okazało się, że pełno tam goblinów i worgów. Na północ od naszego obozu spotkałyśmy mężczyznę, który powiedział, że jego syn został porwany przez gobliny. Dowiedziałyśmy się też o położonym dalej mieście Barovia. Na zachodzie znajdowało się obozowisko zielonoskórych. Było ich sporo, więc starałam się odciągać ich pojedynczo i wtedy załatwiać, Karla zaś leczyła moje rany. Długo to trwało, ale warto było. Uwolniłyśmy więźnia, kupca Fhalkera, który dołączył do nas. Niezły był z niego wojownik, choć na początku wyraźnie robił sobie nadzieje co do Karli. Musiałam mu wyjaśnić, że my nie należymy do kobiet, które lubią mężczyzn i jeśli mu się to nie podoba, to może… O dziwo, dotarło do niego. Ci starsi jednak są rozsądniejsi.

    Po oczyszczeniu okolicy, wyruszyłyśmy na północ. Już na początku drogi powitały nas szkielety, na których lokalny władca, Stahrd, umieścił informację o tym, kto tu rządzi. Ma facet tupet, doprawdy. Nie było jednak czasu na podziwianie, bo w okolicy roiło się od zbirów. Teraz jednak, kiedy mieliśmy dwa miecze, mój i Fhalkera, szło łatwiej. Jeden z drani okazał się tchórzem i poddał się po kilku ciosach. Bym zabiła gada, ale Karla mnie powstrzymała. W zamian za darowanie życia powiedział, że dalej na północy znajdziemy jego obóz, do którego drogę wskazuje kamienny znacznik. Poszliśmy tam. Po drodze spotkaliśmy jeszcze cygana. Podczas rozmowy opowiedział on nam kilka ciekawych rzeczy. Kiedy dotarliśmy do znacznika, zapanowała chwila konsternacji, bo wskazywał on na ścianę. Już miałam ochotę zrobić Karli wykład na temat tego, co sądzę o darowaniu życia wrogom, kiedy Fhalker znalazł w murze uchwyt. Że też ja głupia… W środku siedziało kilku kolejnych bandziorów. Przydał się mój łuk, dzięki niemu pierwszych dwóch padło, zanim się do nas zbliżyli. Reszta użyźniła glebę, a my zabraliśmy to, co się dało i udaliśmy się w dalszą drogę, prosto do Barovii.

    Kiedy dotarliśmy do miasta, Fhalker opuścił nas. Nie żebym za nim tęskniła, ale jednak przydał się bardzo. Mimo wszystko, przywykłam do towarzystwa Karli, we dwie przeszłyśmy razem niejedno, każda inna osoba obok nas pasowała tak średnio. Miasto było puste, ponure i śmierdziało trupem. Serio, ani żywego ducha na ulicach. Karla, która jest na to wszystko wrażliwa, miała ochotę zawrócić i wyjść stąd, ale ją powstrzymałam, tłumacząc, że skoro mamy jakoś się stąd wydostać, to może tu znajdziemy jakieś wskazówki. We wschodniej części miasta trafiłyśmy na karczmę. Właściciel wyjaśnił nam nieco zasady tego świata. Obok niego siedział cygan. Podczas rozmowy wspomniał coś o wróżbitce z jego obozu. Zgodził się nas tam zaprowadzić, ale warunkiem było zawiązanie nam oczu. Z trudem się na to zgodziłam, i na wszelki wypadek, schowałam w rękawie sztylet. Niepotrzebnie. Miejsce okazało się o niebo przyjemniejsze od tego śmierdzącego miasteczka, a Eva udzieliła nam kilku cennych rad. Trzeba było jednak wrócić, bo cyganie patrzą na obcych podejrzliwie.

    Gdy wróciłyśmy do gospody w Barovii, karczmarz zasugerował nam odwiedziny u burmistrza. Tam czekała nas niespodzianka. Strahd von Zarovich wysłał bowiem zaproszenie na spotkanie z nami. Miałam bardzo złe przeczucia, biorąc pod uwagę wszystko, co o nim słyszałam. Karla też nie była przekonana, ale ostatecznie uznałyśmy, że nieprzyjęcie zaproszenia mogłoby się dla nas skończyć jeszcze gorzej. Podróż wozem pozbawionym woźnicy zapamiętam do końca życia. Sam Strahd zaskoczył nas pozytywnie. Miły, uprzejmy, nawet jeśli biła od niego aura potęgi. Poczęstował nas wspaniałą kolacją i podarował klucz. Miał on otworzyć wejście do jaskiń, o których zbadanie Strahd nas prosił. Wracając do Barovii, zastanawiałam się, czy może nie osądziłam go niesprawiedliwie. I wtedy dopiero spostrzegłam, że Karla miała twarz bladą ze strachu. Przez całą naszą rozmowę nie odezwała się ani razu. Zaczęłam ją pytać, o co chodzi, ale ona rzuciła wymijająco, że to atmosfera tego miejsca. Znałam ją jednak zbyt dobrze, by wiedzieć, że nie mówi całej prawdy.

    Wróciwszy do miasta (odwiózł nas ten sam powóz) ze złością stwierdziłam, że jednak ktoś tam mieszka. Paru opryszków znalazło tej nocy koniec swojego życia. Po krótkim odpoczynku skierowałyśmy się do lasów na zachód od Barovii. Idąc przed siebie, napotkałyśmy kleryczkę Irmagog. Widziałyśmy się już z nią wcześniej w gospodzie, ale wtedy nie zrobiła na mnie najlepszego wrażenia. Jednak byłyśmy dwie i diabli wiedzieli, co może czekać w tych jaskiniach, toteż zaoferowałyśmy jej dołączenie do drużyny. Weszłyśmy do środka. Karla przy pomocy otrzymanego od Strahda klucza otworzyła portal. Poszłam pierwsza, jako ta najsilniejsza i po kilku krokach pyk, coś mnie obróciło. Odwróciłam się… i znowu. Już miałam zakląć szpetnie, kiedy Karla minęła mnie, stanęła tyłem i zrobiła kilka kroków do tyłu. Odwróciło ją, ale we właściwą stronę. No tak, w końcu to ona jest tu od myślenia. Niedaleko spotkałyśmy samotnego wojownika o imieniu Vladimir. Zaczął mnie z miejsca komplementować. Chociaż faceci obchodzą mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg, dodatkowa para rąk zawsze się przydaje, więc zabrałyśmy go ze sobą. To była dobra decyzja. Czemu?

    Jaskinie należały do obszernych, a kręciło się w nich pełno szkieletów. Pełno tu też było przejść. Część otwierała się po pociągnięciu za ukryte niedaleko nich dźwignie, jednak te najważniejsze zamknięto na klucz. Żeby zaś utrudnić sprawę, cztery klucze rozrzucono po różnych częściach jaskiń. Pierwszy znajdował się w trzeciej komnacie na zachód od północno-wschodniego rogu licząc. Drugi znaleźliśmy w zaułku przy południowo-zachodniej ścianie jaskiń. Trzeci leżał równo naprzeciwko niego, tylko dużo bardziej na wschód. Czwarty z kolei znajdował się o dwie komnaty na zachód od pierwszego. Po zdobyciu czwartego udało nam się znaleźć portal w południowo-zachodnim rogu jaskiń, do którego przejścia broniły niewidzialne ściany. Tuż przed wejściem znajdował się klucz kościelny, który zachowałam. Jednak gdy do niego weszliśmy, Vladimir i Irmagog zniknęli, a my, znowu we dwie, znalazłyśmy się ponownie w lasach koło Barovii.

    Wracając do miasta, zwróciłam uwagę na położoną na północy jaskinię. Karla wolała, żebyśmy jak najszybciej wróciły do Barovii, ale coś mnie tam ciągnęło. W środku spotkałyśmy wilkołaka. Już miałam przyznać rację Karli, kiedy okazało się, że bestia nie ma złych zamiarów i pragnie uwolnić się od klątwy. Zgodziłyśmy się pomóc, ale na razie nic nie mogłyśmy zrobić. Wróciwszy do Barovii, skierowałyśmy się w do opuszczonej świątyni. Drzwi do środka otworzył nam znaleziony w jaskini klucz. Niestety, dalej napotkałyśmy ogary piekieł, z którymi miałyśmy naprawdę piekielną przeprawę i tylko odkryta wcześniej różdżka magicznych pocisków pomogła nam poradzić sobie z bestiami. Kościół sprawiał wrażenie mocno zapuszczonego i rzadko odwiedzanego. W środku odnalazłyśmy kapłana, któremu coś się stało, bo klęczał nieruchomo i nic nie mogło go obudzić. Nieco dalej Karla zauważyła mocno podejrzane lustro, jak się później okazało, źródło całego problemu. W podniesionej z podłogi na tym piętrze księdze o tytule „Diabelskie Artefakty” znajdowało się coś w rodzaju inskrypcji, jednak jedna kartka była wyrwana. W pomieszczeniu obok lustra znalazłam przycisk, który otworzył nam drogę do podziemi. I powiem ci, jeśli w Barovii było mało mieszkańców, tak tu ich nie brakowało. Niestety, wszyscy śmierdzieli rozkładającym się mięsem. Doprawdy, tylu zombie nie widziałam jeszcze nigdy, ten parszywy smród trzymał się mnie długo. A roboty było w podziemiach niemało. Zaczęło się od klucza, który znajdował się w pierwszym południowym pomieszczeniu długiego korytarza. Dzięki niemu wszystkie zamknięte drzwi stanęły dla nas otworem. Cztery fragmenty wyrwanej strony były kolejnym celem poszukiwań. Pierwszy znajdował się w południowo-wschodnim rogu piętra, drugi w południowo-zachodnim, trzeci w północno-zachodnim a czwarty w centralnym. Druga rzecz to czary kleryckie, które, jak sądziła Karla, mogą pomóc wilkołakowi. Zwój zawierający Atonement odnalazłyśmy koło pierwszego fragmentu wyrwanej kartki, zaś Remove Curse znajdował się w komnacie naprzeciwko tej z trzecim. Ostatnim elementem wizyty był odnaleziony w salce obok tej z pierwszym fragmentem katalog Trimii, z którego dowiedziałyśmy się, że jednak jest sposób na opuszczenie tego miejsca. Potrzebne nam jednak było pięć artefaktów – Fire Gem, Elven Crown, The Feather of Wereraven, The Card of Mysts i Lord’s Dehtl Holy Symbol, a uwierz mi, złotko, nie są to rzeczy do kupienia w każdym sklepie. Podróżując po podziemiach znalazłyśmy też księgę, z której poznałyśmy mroczny sekret Strahda. Teraz Karla mi wyznała, czemu tak się go obawiała. Od razu wyczuła, że to wampir, ale milczała, żeby mnie nie przestraszyć. Co jak co, wampiry to potężne bestie. Wróciwszy na górę, Karla powkładała wyrwane kawałki do księgi i użyła jej inskrypcji na lustrze. Lustro pękło, a kapłan odżył. Narzekał mocno, że jego nowicjusz został zamordowany. Niestety, magia Karli nie obejmowała wskrzeszania. Kapłan podarował nam klucz do cmentarza.

    Wróciłyśmy do Barovii. Przechodząc koło jednego z domów, pierwszego dużego koło wejścia z okolic kościoła, Karla coś wyczuła i namówiła mnie, żebyśmy tam zajrzały. Niech ją i jej przeczucia… Okazało się, że dom zamieszkiwał duch jubilera, który pałał chęcią zemsty. Widmo opętało mnie, obiecując się odczepić, gdy zajmiemy się pewnym draniem zamieszkującym kryptę na cmentarzu. Mając serdecznie dość sytuacji, kiedy jakiś typ siedzi mi w głowie i gmera w moich myślach, poszłyśmy czym prędzej na cmentarz, wcześniej zabierając z domu ducha klucz do krypty. Myślałam, że to będzie szybka robota. Tak, Karla nie raz powtarzała, że jestem naiwna. To, że na cmentarzu roiło się od Ghouli, nie zaskoczyło nas, zresztą nie były one wymagającymi przeciwnikami. Kłopot stanowiły wampirzyce. Szybkie, paskudnie silne i groźne – zwykła broń im nic nie robiła. Biegając między grobowcami, tłukąc Ghoule i unikając wampirzyc, dotarłyśmy do krypty, która na szczęście była niedaleko wejścia. W środku siedział mocniejszy Ghoul. Trochę się nad nim napracowałyśmy, nie powiem. Gdy już padł, obszukałyśmy kryptę. Karla, która zna się na tym lepiej, znalazła dwie ważne rzeczy – Różdżkę Wskrzeszenia i Złoty Pył. Gdy wyszłyśmy z krypty, duch zostawił mnie nareszcie w spokoju, a dodatkowo kazał nam udać się do jego domu, gdzie miał być ukryty skarb. Na razie jednak trzeba było się wydostać z tego przeklętego cmentarza. Wszystko zmieniło się, gdy w drugim, licząc od dołu, środkowym grobowcu znalazłam Axe of Hurling. Ów magiczny toporek wracał do ręki po każdym rzuceniu. Teraz role się zmieniły. Dzięki tej zabawce urządziłam sobie prawdziwe polowanie na wampirzyce. Koło muru położonej przy wschodnim rogu krypty znalazłam drugi worek Złotego Pyłu.

    Kiedy Karla wspomniała o tej różdżce od wskrzeszania, od razu przypomniały mi się jęki kapłana. Postanowiłyśmy mu pomóc. Wróciłyśmy do świątyni i zeszłyśmy do podziemi. W drugiej południowej komnacie głównego korytarza znalazłyśmy brązowe kości. Karla użyła różdżki i mnich ożył. Opowiedział nam o Strahdzie i podarował klucz do jego zamku. Wróciłyśmy do miasta, by znaleźć w domu ducha Fire Gem. Potem skierowałyśmy kroki do ratusza. Czemu akurat tam? Karla podejrzewała, że w księgozbiorach może znajdzie coś na temat wilkołaków. Trochę się naszukała, ale w końcu stworzyła listę potrzebnych czarów i kolejność, w jakiej trzeba ich użyć. Problemem pozostawał tylko pierwszy element układanki – zabicie tego, który sprowadził klątwę. Odwiedziłyśmy ponownie biedaka, on zaś wspomniał, że ugryzł go wilkołak albinos. Pozostało nam odczekać do nocy i poszukać go po okolicy. Nie było łatwo, ale magia i mój latający toporek pomogły nam wygrać. Potem wróciłyśmy do jaskini. Karla rzuciła czary ze znalezionych w kościele zwojów w następującej kolejności: Atonement, Cure Disase i Remove Curse. Wdzięczny człowiek obdarował nas kluczem do skrytki w swoim domu. Udałyśmy się tam natychmiast, by wśród masy przedmiotów znaleźć torbę z Ring of Regeneration.

    Wróciłyśmy na cmentarz, teraz już pusty dzięki przeprowadzonej przeze mnie wcześniej akcji odwampirzającej. W jego południowo–wschodnim rogu znajdował się wielki grobowiec, przy wejściu do którego stały dwie figury. Nawet dla niezbyt doświadczonej adeptki magii, jaką była wówczas Karla, obie figury wydały się podejrzane. Użyła na nich Złotego Pyłu, który znalazłyśmy wcześniej. W ten sposób poznałyśmy sekret elfich grobowców. Każda z figur pobłogosławiła nas, dzięki czemu mogłyśmy wejść do krypty bez konieczności walki z pilnującą jej Banshee. Spotkałyśmy ducha, który poprosił nas o pomoc – tak, niektóre tak mają, że da się z nimi dogadać bez konieczności trzymania ich w głowach. Warto to docenić. A może to przez pokrewieństwo? Mam w sobie w końcu trochę elfiej krwi. W każdym razie, krypta nie była fajnym miejscem, uwierz mi. Cholernie dużo tu widm, a te należy zabijać tak szybko jak się da, zanim cię dopadną. Na pierwszym piętrze zabawa polegała na uaktywnieniu czterech teleportów, z których ostatni przeniósł nas na miejsce, gdzie znalazłyśmy klucz do prowadzących na drugie piętro drzwi. To piętro dla odmiany pełne było żywiołaków ognia, diabelnie odpornych, na szczęście głupich i powolnych. Często blokowały się przy drzwiach, a wtedy w ruch szedł mój latający toporek. Tutaj było więcej kombinowania, należało znaleźć siedem przycisków otwierających kolejno siedem drzwi i na dodatek jeszcze klucz do ósmych. Ten ostatni schowany był diablo sprytnie za iluzorycznymi drzwiami w południowo-wschodnim rogu krypty. Długo trwało, nim wreszcie sygnet elfa wpadł w nasze ręce. Duch podziękował i obdarował nas kompletem wspaniałego elfiego ekwipunku – zbroją, hełmem i mieczem. Takich jeszcze nie widziałam. Co się z nimi stało? To inna historia. Podarował nam też koronę. To był drugi niezbędny do naszego powrotu przedmiot.

    Wróciłyśmy do Barovii, ja z mocnym postanowieniem spędzenia wieczora z butelką dobrego wina z kimś w łóżku. Niestety, Karla rozwiała moje nadzieje. Nie chciała pić, a gdy tylko zmyła z siebie brud po krypcie, od razu polazła do domu burmistrza, tłumacząc, że musi szukać czegoś na temat miejsca ukrycia pozostałych artefaktów. Tak to bywa. Rano wywaliła mnie wcześnie, zapowiadając, że idziemy do zamku Strahda. Zaczęłam się zastanawiać, czy jednak sama na boku nie obaliła jakiejś butelki, ale nie, była trzeźwa. Włazić do domu potężnego wampira? Przewróciłam się na drugi bok i powiedziałam jej, żeby sama sobie tam poszła, ale wtedy ta jędza zrzuciła mnie na podłogę. To oznaczało, że nie ma innego wyjścia. Opuściłyśmy Barovię północną bramą i niebawem dotarłyśmy do zamku, wrota otwierając otrzymanym od wskrzeszonego kleryka kluczem. Już raz odwiedzałyśmy to miejsce, owszem, ale wówczas byłyśmy gośćmi zaproszonymi przez właściciela. Teraz pozostawało nam się jedynie modlić, aby właściciel się o tej wizycie nie dowiedział. Bić to się mogłyśmy z pomniejszymi wampirami na cmentarzu, ale z kimś takim jak Strahd… pewnie nie dałybyśmy rady mu nawet złamać paznokcia. Zamek był pełen umarlaków, co nie stanowiło niespodzianki, ale i schodów znajdowało się w nim tyle, że nasze nogi przeszły bolesną próbę. Poszukiwania na kolejnych piętrach dały nam głównie nieco więcej wiedzy na temat działań i motywów pana Ravenloftu. Z rzeczy ważnych trzeba wspomnieć o dwóch kluczach do wież i trzecim, czerwonym, który przydał się później. Dwa pierwsze znajdowały się w pomieszczeniach zakrytych iluzorycznymi ścianami, pierwszy na głównym piętrze, w północnej części, drugi na drugim piętrze (Rooms of Weeping), w jego wschodniej części. Czerwony skryty był w sprytnie zabezpieczonym pomieszczeniu w północno zachodniej części głównego piętra, które by otworzyć, należało wcisnąć cztery guziki. Wszystkich pilnowały potężne bestie – Zombie Golemy, które zaprawdę lepiej omijać niż bić, bo choć silne, są dość powolne. Po zdobyciu kluczy weszłyśmy na wieże. W pierwszej uwolniłyśmy więźnia. W drugiej przybyłyśmy dosłownie w ostatniej chwili, bo służący Strahdowi inkwizytor właśnie zaczynał patroszenie ofiary. W zamian za ratunek mężczyzna podarował nam pióro kruka, wspomniał, abyśmy odwiedziły jego przyjaciela – karczmarza w Barovii, po czym… zamienił się w kruka i odleciał. Podejrzewając, że na razie więcej tu nie zdziałamy, zostawiłyśmy zamczysko.

    Po powrocie do miasta skierowałyśmy się od razu do gospody. Właściciel dał się przekonać i skierował nas do budynku o nazwie „Merchant’s Pride”. Tam spotkałyśmy mocno podejrzanych typów, którzy obiecali zaprowadzić nas do szefa, ale abyśmy nie poznały drogi, chcieli uśpić nas jakimś proszkiem. Pewnie kilka dni wcześniej wyśmiałabym to, ale kiedy poznałam lepiej realia świata, nie dziwiło mnie to już. Wzruszyłam ramionami i zgodziłam się. Gdy się ocknęłam, znajdowałyśmy się w podziemiach. Karla obudziła się pierwsza i już rozmawiała z jakiś facetem o głowie kruka. Podarował nam magiczne szkiełko, klucz do drugiego poziomu kościelnych podziemi… i tu się rozmowa skończyła, bo okazało się, że potwory Strahda są na tropie. Kruczy facet i jego ekipa nawiali, zostawiając nas w przysłowiowym… sama wiesz, czym, mała. Katakumby pod Barovią były olbrzymie i pokręcone, ale na szczęście przeciwnicy w nich napotkani nie należeli do mocnych. Bardziej nas zmęczyło samo łażenie po nich, szukanie kluczy i przycisków do drzwi. Co więcej, w podziemiach leżały luzem złote monety. Przypomniałam sobie o cyganie z gospody, który miał na sprzedaż napój. Znalezienie piętnastu monet zajęło nam masę czasu, ale jednak się udało. Cygan, zgodnie z obietnicą, sprzedał nam butelkę napoju, który, jak zaręczał, raz wypity będzie działa bardzo długo.

    Po odpoczynku w gospodzie skierowałyśmy nasze kroki do świątyni. W północnej części podziemi odnalazłyśmy zamknięte drzwi, które dzięki kluczowi otrzymanemu od kruka przestały być zamkniętymi. Drugie piętro okazało się niezbyt duże, zaś jedyne zagrożenie stanowiły Cienie – nazwa wielce adekwatna do ich siły. Tuż na początku znalazłyśmy kartkę, na której niejaka Sasha skreśliła pospiesznie kilka słów – wynikało z nich, że miejsce ukrycia poszukiwanego przez nas przedmiotu zostało opisane na dwóch ukrytych tu kartkach, na dodatek zaszyfrowanych. W północno-wschodnim rogu (trzeba było przejść przez iluzoryczną ścianę) znalazłyśmy klucz otwierający na tym poziomie drzwi. Obie poszukiwane przez nas kartki znajdowały się w północnych rogach piętra (i znowu iluzje ścian…). Kartki pokryte były jakimiś znaczkami i nawet Karla niewiele z nich mogła wyczytać. Wtedy wpadłam na pomysł, żeby użyć tego szkiełka, które dał nam kruk. Tak, po raz pierwszy chyba usłyszałam od Karli, że jestem mądra. Dzięki szkiełku dowiedziałyśmy się, co należy zrobić, by zdobyć potrzebny nam przedmiot.

    Gdy opuszczałyśmy kościół, miałam wrażenie, że żadni zwyczajni wrogowie już nam nie zagrożą, w końcu Cienie kasowałyśmy seriami. I znowu należało się ugryźć w język. Stanęłyśmy przed ścianą mgły, wypiłyśmy napój od cygana, weszłyśmy w mgłę… i czym prędzej zaiwaniałyśmy z powrotem na jej bezpieczną stronę. Po drugiej stronie bowiem roiło się od Entów. Zabijanie ich było powolną, morderczą robotą, a to, że latały grupami nie ułatwiało zadania. Kluczowe okazały się tu magiczne pociski. Znalazłyśmy dwa z potrzebnych nam ziaren. W centralnym punkcie wschodniej ściany był biały wir, który przeniósł nas w podobne miejsce… znowu wypełnione Entami. Po wszystkim nogi bolały mnie potwornie, tyle było biegania, chowania się i uciekania przed zgrajami goniących nas drzew. Kiedy jednak wszystkie padły już martwe, znalazłyśmy dwa kolejne ziarna i zasadziłyśmy je w otoczonych kamykami punktach koło wielkiego drzewa. Tak w nasze ręce trafił święty symbol Kruków – ponoć jedyna broń zdolna uszkodzić Strahda. Wkrótce miałyśmy osobiście sprawdzić, czy to prawda.

    Dziwnie się szło przez opustoszałe korytarze zamku. Poprzednio roiło się tu od potworów, ale wszystkie padły od naszych mieczy i czarów. Wszystkie? Nie, najgroźniejszy wciąż gdzieś się czaił. Dotarłyśmy na najwyższe piętro i tam, przy pomocy czerwonego klucza otworzyłam wejście do podziemi. Tuż koło niego leżała karta - przedostatni element układanki. Zeszłyśmy do lochów. Nie ostało się tu wiele bestii, ale niemal wszystkich ważnych miejsc pilnowały potężne Zombie Golemy, a pułapek z błyskawicami znajdowało się tu więcej niż gdziekolwiek. Pana na zamku nie było jednak nigdzie widać. Dopiero po uruchomieniu dwóch przycisków – jednego w północnej, drugiego we wschodniej krypcie, znalazłyśmy teleport, który przeniósł nas do jego siedziby. Wydawał się być pewnym siebie, nie zaprzeczał, kiedy Karla rozpracowała jego grę. Przyznaję, bałam się. Ręka, w której trzymałam święty symbol, pociła się. Cud, że z niej nie wypadł. Kiedy jednak doszło do walki, pozostał w niej. Biegałyśmy, chowałyśmy się za kolumnami, a światło z symbolu raziło go i paliło żywym ogniem. Próbował się odgryzać ognistymi kulami, ale nic mu to nie pomogło. Kiedy zmienił się w kupkę popiołu, dmuchnęłam w nią. Wiedziałam, to go nie zabije, ale przynajmniej na jakiś czas da spokój ludziom tych ziem. Pod popiołem leżał skradziony naszemu panu święty symbol. Podniosłam go, a Karla podała mi Katalog Trimii. Tak wróciłyśmy do domu.

    I co, nadal jesteś pewna, moja droga, że chcesz podążać tą samą ścieżką, co ja? No cóż, skoro tak, łap siekierę i narąb nam jeszcze trochę drewna. Jutro rano czeka cię pierwszy trening, a wieczorem… kolejna opowieść, o ile na nią zasłużysz.



    Komentarze

    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.




    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


    Pseudonim
    E-mail
    Treść Dostępne tagi: [cytat][/cytat], [url=http://][/url]
    Przepisz poprawnie podane słowa mnustwo orkuw