Warning: Undefined array key "autologin" in /usr/home/peronczyk/domains/insimilion.pl/insimilion/twierdza/index.php on line 25 Inne gry • Solucja • INSIMILION

    Inne gry


    Solucja

    Działy gier » Inne gry » Ravenloft: Stone Prophet
    Autor: Shiris
    Utworzono: 04.09.2011
    Aktualizacja: 02.04.2012

    Nie pamiętam, ile upłynęło już czasu od tamtych wydarzeń. Kiedy siedzę przy migoczącym świetle świecy i drżącą ręką zaczynam pisać te słowa, wiem, że dni moje są już policzone. Przeżyłam wiele długich lat, widziałam niejedno. Dziś, kiedy śmierć zbliża się do moich drzwi, niemal słyszę jej pukanie, postanowiłam zachować w piśmie opis najdziwniejszej z mych przygód. Pragnę, by słowa te przetrwały dłużej i by służyły wiedzą tym, których los rzuci na podobne do moich ścieżki.

    Byłyśmy młode. Ja i moja przyjaciółka Skadia. Dobrałyśmy się zaiste doskonale – dwa wyrzutki. Ona, wywalona ze szkoły zakonnej za czytanie tego, czego, zdaniem kapłanek, nie powinna była czytać. Ja – zbyt wcześnie wydana za mąż za tępego brutala, zwiałam z domu już drugiego dnia, zaraz po piekle zwanym „nocą poślubną”. Co umiałyśmy? Skadia znała się trochę na magii leczniczej, a dzięki czytaniu nieodpowiednich lektur nauczyła się też kilku czarów bojowych. Ja mogłam się pochwalić tylko machaniem kijem, który z biegiem czasu zastąpiony został mieczem, wyrwanym uprzednio jakiemuś dogorywającemu w rowie wojakowi. I tak oto dwie przybłędy przemierzały świat, szukając szczęścia i fortuny. Kiedy zaś znalazłyśmy, wydawać by się mogło, bezpieczną i stałą robotę u pewnego lorda, trwało to krócej, niż można by sądzić. Pewnego dnia niedaleko zamku pojawiła się dziwna ściana energii, za nią zaś, w miejscu żyznych pól, znajdowała się pustynia. Lord wezwał nas dwie i kazał czym prędzej sprawdzić, co to takiego. Kiedy zbliżyłyśmy się do migocącej ściany, Skadia powiedziała, żebyśmy rzuciły to w diabły i uciekały. Gdybym jej posłuchała… Ale nie, wkroczyłyśmy w to dziwne miejsce. Na rozgrzanym piasku znalazłyśmy umierającą kobietę. Zanim skonała, wyszeptała kilka słów o swoim bracie, Piotrze, i prosiła o przekazanie mu sztyletu. Chwilę potem zmarła. Podniosłam jej sztylet, po czym ruszyłyśmy przed siebie. Na północnym wschodzie znalazłyśmy namiot, w którym niema i ślepa kobieta narysowała nam wskazówki co do dalszej drogi. Podążając tym tropem, odkryłyśmy na wschód od jej namiotu wyschniętą studnię. Po opuszczeniu się na linie do środka okazało się, że znajdują się tam podziemia. Zaraz koło wejścia spotkałyśmy samotną kobietę o imieniu Sennef, która prosiła o pomoc w powrocie do rodzinnej wioski.

    Godząc się na to i licząc, że w wiosce dowiemy się czegoś o tym dziwnym miejscu, postanowiłyśmy na razie nie eksplorować podziemi, tylko wyszłyśmy ze studni i podążając na północ, dotarłyśmy do wioski Muhar. Nasza towarzyszka podziękowała nam za pomoc i oddaliła się. W wiosce zaś… cóż, powiedzmy, że nie powitano nas gościnnie. Większość tubylców miała nas za obcych, którzy sprowadzili na mieszkańców Har’Akir (bo tak zwała się ta okolica) zarazę i wywołali gniew jakiegoś Ankhtepota. Wyjaśnienia, że przecież dopiero co tu trafiłyśmy, nic nie dały. Nieliczni chcieli z nami rozmawiać, a ci, którzy to czynili, również nie byli mili. Do wyjątków zaliczyć trzeba chłopaka napotkanego koło namiotu w centrum osady, który podarował nam mapę okolic oraz mieszkającego w południowo-wschodnim rogu wioski Piotra. Ten ostatni, po pokazaniu mu noża znalezionego przy martwej kobiecie, dołączył do nas. W namiocie znajdującym się w północno-zachodnim rogu wioski odkryłyśmy ciekawą notatkę. Postanowiłyśmy dokładniej zbadać podziemia, w których niedawno byłyśmy. Piotra wyruszył z nami.

    Idąc na południe, trafiłyśmy do studni, po czym zeszłyśmy na dół. Lochy wypełnione były wielkimi żabami i wężami. Brrr… nienawidzę węży. Część drzwi zamykana była przyciskami, ale niektóre wymagały kluczy. Dzięki kilku znalezionym tu kartkom, powoli zaczęłyśmy rozumieć, że z całą sprawą związek ma jakaś Neferti, choć dokładnie nie wiedziałyśmy, kto zacz. Odkryłyśmy dwa zielonkawe klejnoty, zwane w notatkach jej oczami, a także dwa dziwne klucze – jeden bez wątpienia magiczny, z imieniem Ankhtepota, który znajdował się w południowo-zachodnim rogu podziemi, drugi schowany w komnacie naprzeciwko pierwszego z oczu. Skadia przyjrzała mu się i stwierdziła, że on też musi mieć magiczne zastosowanie. Na samym końcu czekała nas niespodzianka… podłoga niespodziewanie stała się bardzo ślizka, a przed nami pojawiła się dziura. Nieźle się potłukłam, Skadia miała więcej szczęścia, bo wylądowała na plecach Piotry. Na dole od razu musiałyśmy odeprzeć atak węży, po czym zastanowić się, jak wrócić na górę, gdyż w okolicy próżno było szukać schodów. Znalazłyśmy ciekawy hełm, pozwalający noszącemu go słyszeć myśli drugiej osoby, na szczęście tylko wtedy, jeśli ta osoba tego chciała. Niedaleko znajdował się portal, dzięki któremu wydostałyśmy się na powierzchnię. Z prawdziwą ulgą opuszczałam to miejsce.

    Byłam zmęczona i miałam ochotę wrócić do wioski, ale wtedy Skadia przypomniała sobie o tej dziwnej kobiecie, która wskazała nam drogę do podziemi. Była niema i ślepa, ale teraz, kiedy miałyśmy ten hełm… To była dobra decyzja. Min Deir, bo tak miała na imię nieszczęśnica, mogła się z nami porozumieć i wyjawiła nam wiele ciekawych informacji dotyczących Har’Akir. Dzięki dwóm klejnotom odzyskała wzrok. Mimo że teraz już naprawdę chciałam odpocząć, ona nalegała na pośpiech i poprowadziła nas ku obeliskowi znajdującemu się na północny wschód od Muhar. Był to wysoki słup otoczony murem. Gdy do niego podeszliśmy, Min Deir wskazała nam zejście do podziemi. Miała nas opuścić, kiedy nagle pojawił się lśniący zielonkawą poświatą duch. Nie miał jednak wrogich zamiarów, aczkolwiek arogancją w rodzaju „Wiem, ale nie powiem” się wykazał. Jeśli jednak myślał, że nas zniechęci, to się mocno pomylił.

    Już w pierwszej sali znalazłyśmy klucz, podobny do tego, który uruchomił teleport w poprzednich podziemiach. Teraz przynajmniej wiedziałyśmy, do czego to służy. Perspektywa szukania kilku kawałków papieru rozrzuconych po lochach wydawała się na tyle przygnębiająca, że niemal siłą zmusiłam Skadię, żebyśmy rozbiły obóz i odpoczęły choć trochę. Jasnym było, że szybko tych piwnic nie opuścimy. Nie pomyliłam się. Podziemia pod obeliskiem składały się z trzech poziomów. Najważniejsze na każdym z nich było znalezienie klucza, inaczej łatwo było wpaść w pułapkę bez wyjścia. Po drodze często mijałyśmy szczątki tych, którzy, nie wiedząc o tym, zostali tu pogrzebani na wieczność. My miałyśmy szczęście. Poszukiwania, choć długie, nie były bezowocne. Kawałki kartek ukryte były w skrzynkach, które same w sobie też okazały się potem bardzo przydatne. Na pierwszym poziomie znalazłyśmy dwie kartki – jedną w północno-wschodnim rogu, drugą w południowo-zachodnim. Potem zeszłyśmy aż na trzeci poziom, gdzie jedna kartka znajdowała się w rogu północno-zachodnim, druga w wielkim pomieszczeniu na południowym wschodzie, trzecia zaś w samym środku tego piętra. Tuż obok niej udało nam się znaleźć kawałek pieczęci. Dopiero teraz udałyśmy się na drugi poziom, gdzie, po zdobyciu klucza, odkryłyśmy trzy ostatnie elementy – pierwszy w północno-wschodnim rogu, drugi w północno-zachodnim, trzeci zaś w centralno-wschodnim pomieszczeniu, tuż przy jego wschodniej ścianie. Mając łącznie osiem kawałków, mogłyśmy nareszcie odszyfrować napis na ścianie, który widniał przy wejściu do tego lochu.

    Poznawszy go, opuściłyśmy to miejsce i skierowałyśmy się na południe, gdzie znajdował się wielki budynek z ciemnego kamienia. Jego wejścia pilnowała horda nieumarłych. W środku spotkałyśmy zasuszoną już mocno kobietę, która wyjawiła nam, że oto wkraczamy do świątyni Seta. Jak łatwo było przewidzieć, wręcz roiło się tam od węży. W środku znalazłyśmy szczątki pewnej księżniczki, która, podobnie jak jej słudzy, zginęła w tym parszywym miejscu. Większość drzwi była zamknięta na głucho, jedynie jedne z nich, położone w południowo-zachodniej części sali głównej, dało się otworzyć przy pomocy znalezionego tu klucza. Na pierwszym poziomie podziemi znalazłyśmy sześć metalowych posążków przedstawiających węża, na drugim – kolejne trzy, a także hełm umożliwiający widzenie magii. Wróciwszy na główne piętro, używając metalowych posążków, otworzyłyśmy większość zamkniętych uprzednio drzwi, obłaskawiając przy ich pomocy widmowe węże, które dało się dostrzec dzięki hełmowi. W dwóch komnatach, znajdujących się na południu, znalazłyśmy magiczną urnę i kolejny element pieczęci. Nadal jednak ostatnie drzwi stały zamknięte.

    Z prawdziwą ulgą opuściłam to wężowisko. Kierując się posiadanymi informacjami, wróciłyśmy do obelisku, a stamtąd ruszyłyśmy na wschód, gdzie wśród piasków znajdowała się opuszczona świątynia żniw. Biorąc pod uwagę, że na tej pustyni raczej trudno cokolwiek hodować, nie dziwiło za bardzo, że została porzucona. We wschodnim skrzydle ruin udało nam się znaleźć maskę kota. Właściwie to Skadia uparła się, żeby ją zatrzymać, twierdząc, że emanuje ona magią. Wzruszyłam ramionami, stwierdzając, że skoro chce, to niech bierze, ale ona będzie ją niosła. Miała jednak rację, gdyż w zachodniej części świątyni spotkałyśmy kotkę siedzącą przy zamkniętych drzwiach. Dzięki masce Skadia dogadała się z nią i kotka podarowała nam klucz. W ten sposób otworzyłyśmy drzwi, pokonałyśmy potwora, którego bało się stworzenie, i znalazłyśmy dodatkowo kocią figurkę. Teraz, mając już ten klucz, mogłyśmy kontynuować eksplorację świątyni. W jej północnej części przebywał stary, zasuszony kapłan. Gdy otrzymał od nas urnę, jego wdzięczność nie znała granic. Okazało się, że dzięki naczyniu do świątyni powróciło życie. Pozbierałam do jednej ze skrzynek wszystkie ziarna, które pojawiły się na ziemi. Na zachodniej ścianie, tuż przed pomieszczeniem, w którym rezydował kapłan, odkryłam przycisk. Tak udało nam się znaleźć korytarz prowadzący do podziemi.

    Tu czekała nas kolejna zabawa z drzwiami. Przy każdych stał posąg, który domagał się ofiary w postaci wyobrażenia istoty, którą opisywał. Szczęśliwie dla nas, pierwszy z nich chciał kota, więc znaleziona wcześniej figurka pasowała idealnie. W pomieszczeniu, którego strażnik dał się przebłagać figurką sokoła, Skadia znalazła bardzo mocny czar usunięcia i zachowała go, tłumacząc, że może się przydać. Dzięki figurce lwa udało nam się zdobyć kufer boga Ra i łańcuch. Dwa ostatnie pomieszczenia były wypełnione gryzącym oparem. Tutaj przydały się ziarna zabrane ze świątyni, dzięki nim mogłyśmy swobodnie oddychać w tym piekle. Przy pomocy kufra Ra uwolniłyśmy uwięzioną w północno wschodnim rogu duszę nieśmiertelnego, w zamian otrzymując kolejny kawałek pieczęci. Gdy ponownie odetchnęłam świeżym powietrzem, poczułam się jak nowo narodzona.

    Nie dane nam jednak było odpocząć. Klnąc ten pustynny piach tak głośno jak tylko się da, ruszyłyśmy na północny wschód. Napotkane tam trolle bardzo utrudniały nam drogę, na szczęście jeden z nich dołączył do nas. Choć opuścił nas Piotra, mocarny troll okazał się cennym wsparciem. W końcu dotarłyśmy do bramy grobowców, uformowanej w kształt przypominający twarz. Jej usta stanowiły drzwi, przez które wkroczyłyśmy do środka. Tam, poza jeszcze większą liczbą trolli, w nasze ręce wpadły mikstury latania, lutnia Tekhena oraz srebrny klucz. Jednak największym zaskoczeniem było spotkanie z Glorianthą. Gdy ją zobaczyłam, od razu sięgnęłam po miecz, przekonana, że oto przed nami kolejny nieumarły wróg. Jednak ta biedaczka okazała się świadomą osobą. Kiedyś starła się z Senmetem i ten, nie dość że ją zabił, to jeszcze cisnął na nią klątwę, zmuszającą dziewczynę do trwania jako żywy trup tak długo, jak on sam. Chociaż miałam wątpliwości, Skadia zaproponowała jej, by dołączyła do nas. Okazała się bardzo silną wojowniczką. Dzięki miksturom latania mogłyśmy zbadać dwa kolejne pomieszczenia, ukryte w oczach twarzy, której usta prowadziły do tego miejsca. W pierwszym pokonałyśmy wodza trolli i zdobyłyśmy kolejny klucz, w drugim naszym łupem stał się magiczny puchar. Mając ów klucz, wróciłyśmy do „ust”, gdzie najpierw odkryłyśmy pomieszczenie z niezwykle rzadką a cenną zbroją dla trolli, potem zaś zeszłyśmy niżej, by z podziemi grobowców wynieść kolejny element pieczęci.

    Związane obietnicą złożoną Glorianthcie, musiałyśmy skierować się do świątyni Seta. Wioskę Beduinów ominęłyśmy szeroko, bo już wcześniej patrzono na nas tam spode łba, a teraz, kiedy na naszą drużynę składali się, poza nami dwiema, pustynny troll i nieumarła, nietrudno było przewidzieć, jak by nas powitano. Na miejscu, w pierwszym pomieszczeniu przy wejściu, zauważyłam szyb. Chociaż skakanie do nieznanych dziur nie jest przyjemną i bezpieczną rzeczą, wielka krzywda nam się nie stała. Gorzej, że w środku zaraz zaatakowała nas mumia. Kilka czarów i rozpadła się na kawałki… by zaraz powstać na nowo. Jasnym było, że w ten sposób jej nie zniszczymy. Nasza sytuacja była niewesoła, ale właśnie wtedy, kiedy już chyba dziesiąty z kolei raz mumia padła pokonana, Skadia użyła czaru usunięcia, znalezionego w świątyni żniw. Dopiero to rozwiązało na dobre sprawę Senmeta. Zaraz potem zniknęła i Gloriantha, dziękując nam wcześniej za pomoc. Świątynię nasza drużyna opuściła w uszczuplonym składzie. Jednak już wkrótce się to zmieniło, gdyż na północny zachód od tego miejsca spotkałyśmy wędrownego półelfa o imieniu Trajan, który zajął miejsce Glorianthy.

    Nasza droga wiodła na północny wschód. W olbrzymim korytarzu, który prowadził do grobowców, na samym jego początku znalazłyśmy szczątki ludzkie, a wśród nich klucz teleportacyjny. Dzięki niemu mogłyśmy odkryć Sfinksa. To jedno z największych dziwów, jakie tu spotkałyśmy – mówiący, kamienny posąg. Na początku nie chciał nas wpuścić, ale podczas podróży udało nam się odkryć sposób, aby go przekonać. Ze znalezionych w środku zwojów dowiedziałyśmy się bardzo wielu rzeczy. Czekała nas tu także powtórka z wręczaniem figurek w ofierze. Dwoma ważnymi przedmiotami, jakie wpadły w nasze ręce, były: Złoty Gwizdek i Butelka Myśli. Zdobywszy je, nasza drużyna wróciła w okolice wioski Muhar, by nieco na północ od niej znaleźć ducha, błądzącego koło ściany. Znikał on, gdy się do niego zbliżało, jednak gra na lutni Tekhena pozwoliła nam podejść na tyle, by móc porozmawiać. Teraz już wiedziałyśmy, co należy uczynić. Na wschód od ducha znalazłyśmy kamienną rzeźbę przedstawiającą człowieka ciągnącego jakiś przedmiot. Dzięki łańcuchowi udało nam się połączyć rzeźbę z płytą. Tak trafiłyśmy do królewskich grobowców.

    To miejsce było duże… nawet bardzo. Niemałą ilość czasu zjadło nam poszukiwanie kluczy. W centralnym miejscu były cztery portale teleportacyjne, najpierw skorzystałyśmy z północnego, potem z południowego, następnie z zachodniego a wreszcie ze wschodniego. Po długiej i pełnej nerwów podróży przez korytarze, podczas których macanie ścian w poszukiwaniu przycisków prawie weszło nam w nawyk, dotarłyśmy do rozległej sali w południowej części tego miejsca, gdzie na ścianie znajdował się malunek przedstawiający kobietę. Przemówiła ona do nas, zapowiadając, że zważy nasze uczynki i oceni, czy godne jesteśmy wkroczyć do świata zmarłych. Na szczęście okazałyśmy się godne… Potem wyszłyśmy z grobowców i idąc na południe, znalazłyśmy dwie wystające z piasków pustyni dłonie. Przeszłyśmy między nimi, dotarłyśmy do kamienia, a następnie skręciłyśmy na wschód, by tak odnaleźć drugi kamień. Po kilku krokach na południe od niego trafiłyśmy podziemnym wejściem do świątyni Ra.

    Tak, kolejne szukanie przedmiotów i zabawa z przyciskami. Tym razem musiałyśmy przeszukać dwa piętra, żeby znaleźć osiem łez Ra, które umieszczone na malowidłach w centralno–wschodniej sali otworzyły nam komnatę z ostatnim kawałkiem pieczęci Hierophanta. Jego mumia znajdowała się zresztą niedaleko. Tam też znalazła swoje miejsce cała pieczęć. Przed nami został ostatni etap podróży. Ostatni i najtrudniejszy zarazem. Wówczas jednak o tym jeszcze nie widziałyśmy. Miałam już tego wszystkiego serdecznie dosyć i gdy wyszłyśmy na zewnątrz z tej świątyni, padłam na piach i powiedziałam, że mam już powyżej uszu tych lochów, tej pustyni, wszystkiego… Byłam bliska płaczu. Trzeba było odpocząć, złapać oddech. Dopiero potem, dzięki znalezionemu na dolnym poziomie świątyni Ra kluczowi teleportacyjnemu, przeniosłyśmy się do miejsca spoczynku faraona.

    Do tej pory napotykani wrogowie nie sprawiali nam trudności, zasób czarów i broni skutecznie radził sobie z nimi. Tutaj za to jeden, jedyny raz pojawił się problem. Kamienne golemy, strażnicy tego miejsca, okazały się wyjątkowo trudnym wyzwaniem. Nie działały na nie ani czary ani zwykła broń, jedynie najpotężniejszy oręż magiczny był w stanie wyrządzić im krzywdę. Właśnie dlatego podróż przez te lochy, choć droga była krótsza niż w poprzednich miejscach, zajęła nam chyba najwięcej czasu. Już na samym początku trzeba było wcisnąć siedem kamiennych płyt, idąc w ścisłej kolejności od południowego zachodu przez wschód aż po południowy wschód. Potem byłyśmy zmuszone dwa razy schodzić na niższe poziomy. W jednym znalazłyśmy kościaną laskę, w drugim zaś płaskorzeźbę sokoła. Trzykrotne użycie gwizdka obudziło go, a dzięki czarowi rozmowy ze zwierzętami udało nam się z nim porozumieć. Obdarował nas sercem swego pana. Gdy w końcu dane nam było skompletować drugą pieczęć, stało się jasne, że oto nadchodzi chwila prawdy.

    Najpierw umieściłyśmy ukończoną pieczęć Ankhtepota na murze, w centralnej części tych podziemi. Potem użyłam kościanej laski na gongu. I się zaczęło… Ankhtepot ruszył za nami w pościg. Dzięki portalowi, który utworzył się w miejscu pieczęci, przenieśliśmy się, my oraz on, do świątyni Ra. Tu doszło do walki dwóch odwiecznych wrogów. My jednak czym prędzej wydostałyśmy się na powierzchnię, by obserwować zanikającą barierę. Ledwie kilka kroków na wschód znalazłyśmy zwój zawierający czar powrotu. Dzięki niemu nasz pobyt w tym koszmarze znalazł swój koniec.



    Komentarze

    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.




    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


    Pseudonim
    E-mail
    Treść Dostępne tagi: [cytat][/cytat], [url=http://][/url]
    Przepisz poprawnie podane słowa mnustwo orkuw