Okładka | Opis |
|
Proza pana Pilipiuka ma wielu zwolenników, jak i przeciwników. Należę do tych pierwszych, choć zawsze podchodzę do książek tego autora z umiarkowanym entuzjazmem. Takie było również moje nastawienie do najnowszego zbioru zatytułowanego „Aparatus”. Mimo że poprzednie trzy tomy opowiadań („2568 kroków”, „Czerwona gorączka” i „Rzeźnik drzew”) zdecydowanie mi się podobały, podeszłam do najnowszego dziecka Pilipiuka z dużą dozą ostrożności. I chyba miałam rację.
„Aparatus” to zbiór ośmiu opowiadań, z których kilka było już wcześniej publikowanych (m.in. w Science Fiction Fantasy & Horror). Bohaterem trzech z nich jest doktor Paweł Skórzewski, który pojawiał się już w poprzednich zbiorach, aczkolwiek pewne novum stanowi fakt, że w tej książce występuje tak często. Skórzewskiego lubiłam i może miałam pewien niedosyt, bo autor dawkował nam go umiejętnie, a tu nagle trzy opowiadania o doktorku-zesłańcu? Przesyt jest gorszy od niedosytu. W kolejnych trzech opowiadaniach pojawia się nowy bohater – Robert Storm, kolekcjoner staroci i życiowa fajtłapa.
Zdecydowanie najlepszym opowiadaniem tego zbioru jest „Staw”. Druga wojna światowa, okupowana Warszawa. Młody nazista Jurgen został wysłany do stolicy Polski i ma podjąć tam pracę administracyjno-biurową. Przydzielono mu kwaterę w Łazienkach i to w tym miejscu koncentruje się akcja. Młodzieniec dostrzega w parku dziwnie zachowujące się zwierzęta, a przede wszystkim niespotykane gatunki ryb. Próbuje to zjawisko badać, co oczywiście skutkuje wplątaniem w duże kłopoty. „Staw” reprezentuje mój ulubiony styl Pilipiukowych opowiadań – jest pełen absurdalnego humoru. Z puenty zaśmiewałam się do łez, a i w trakcie czytania zdarzyło mi się kilkakrotnie wybuchnąć śmiechem.
Jeśli chodzi o wskazanie najgorszego opowiadania, mam duży problem. Aż trzy historie zasługują na miano tych najsłabszych. Pierwsze z nich to „Ośla opowieść” – autor w fabule nawiązuje do motywu znanego z Pinokia (zamieniania się gnuśnych chłopców w osły). Próba zbudowania dookoła tego intrygi, mającej na celu ujawnienie najgorszej, najpotworniejszej zbrodni XIX w. zdecydowanie Pilipiukowi nie wyszła. Możliwe, że nieco zniechęcił mnie ciapowaty bohater, choć obstawiam po prostu grubymi nićmi szytą fabułę.
Kandydatem numer dwa jest opowiadanie z Pawłem Skórzewskim w roli głównej – „Choroba białego człowieka”. Do doktora nagle zgłasza się daleki krewny ze zdradzieckiej gałęzi rodziny i namawia go na wyprawę ratunkową – panowie mają udać się na dalekie arktyczne wody, aby uratować trzech chłopców z akademii w Petersburgu, w tym Fadeja Skórzewskiego. U końca wyprawy czekają na naszych dzielnych ratowników przykre niespodzianki, które spowodują dalsze komplikacje. Poprzednie opowiadania o doktorku („2586 kroków”, „Czerwona gorączka” ,„Ślad oliwy na piasku” oraz „Ostatni biskup”) jakoś bardziej mnie urzekły. Tutaj akcja jakby była wymuszona, a zachowanie Skórzewskiego trochę nielogiczne. Autor chyba nie do końca wykorzystał całkiem niezły koncept, czego efektem jest słabe opowiadanie.
Trzecią historią, która również jakoś mnie nie urzekła jest tytułowy „Aparatus”. W tym opowiadaniu spotkamy ponownie naszego znajomego Roberta Storma, który nabywa pewne dziwaczne urządzenie, w dodatku jeszcze zepsute. Cała fabuła kręci się wokół rozwikłania zagadki przeznaczenia tego aparatu. Puenta zaskakuje, ale niestety negatywnie. Można było z tego wycisnąć dużo więcej, gdyby tylko chcieć. Poza tym najbardziej irytuje bohater – nieporadny, życiowy fajtłapa, który koleżankę zaprasza do domu tylko po to, aby pokazać jej… znaczki. Brak mu ikry, jest po prostu żałosny i przy innych, charyzmatycznych Pilipiukowych bohaterach wypada naprawdę słabo.
Najmocniejszą stroną zbioru „Aparatus” jest chyba jego wydanie. Piękna, z przywodzącymi na myśl steampunk zębatkami, z wypukłymi lakierowaniami, okładka przyciągnie wzrok wielu czytelników*. Fabryka Słów zafundowała nam także ciekawe zdobienie kartek – ich wygląd przywodzi na myśl karty starego, lekko podniszczonego pamiętnika czy dokumentu. U dołu wyglądają na mocno zniszczone, jakby zalane herbatą lub innym napojem, ale nie dajcie się zmylić, to tylko element ozdobny. Wielu uzna to za zbędne, ja jednak jestem zachwycona.
Chciałabym móc powiedzieć, że „Aparatus” spełnił moje oczekiwania. Niestety tak się nie stało – rozczarowałam się. Poziom opowiadań jest bardzo nierówny - trzy kiepskie, cztery przeciętne i jedno wyróżniające się, to nie jest to, czego oczekiwałabym po Wielkim Grafomanie. Momentami miałam wrażenie, jakby Pilipiukowi brakowało pomysłu. Zbiór uważam za mocno przeciętny i polecam tylko jako czasopochłaniacz.
*Mowa tu o wydaniu w miękkiej oprawie. O dziwo twarda oprawa ma okładkę mniej kuszącą, wręcz ascetyczną.