Warning: Undefined array key "autologin" in /usr/home/peronczyk/domains/insimilion.pl/insimilion/twierdza/index.php on line 25 Recenzje • Diablo III. Zakon • INSIMILION

    Recenzje


    Diablo III. Zakon

    Literatura » Recenzje » Recenzje
    Autor: DarkFenrir
    Utworzono: 07.07.2012
    Aktualizacja: 07.07.2012


    Okładka Opis
    • Autor:
      Nate Kenyon
    • Tytuł oryginalny:
      Diablo III: The Order
    • Tłumacz:
      Mateusz Repeczko
    • Rok wydania:
      2012
    • Wydawca:
      Fabryka Słów
    • ISBN:
      978-83-7574-781-2

    Standardowa gra z gatunku hack‘n’slash wygląda mniej więcej tak: „klik-klik-klik-klik-klik-klik-klik-klik-potion-klik-klik-klik-potion-klik-klik-klik-no ile można-klik-klik-escape-load-klik-klik-klik-klik-klik-klik-klik-klik-klik, hop do kupca-klik” i tak dalej. Wydawałoby się, że fabuła stanowi raczej spoiwo, które łączy ze sobą poszczególne etapy i uzasadnia przebijanie się przez kilometry jaskiń najeżonych przeciwnikami. Trudno wyłuskać z takiej gry tyle materiału, by przenieść ją na papier? Nic bardziej mylnego – seria gier „Diablo” dostarcza go aż zbyt wiele. Sęk w tym, że trzeba go należycie  wykorzystać.
     
    Głównym bohaterem „Zakonu” jest bardzo dobrze znany graczom Deckard Cain, ostatni z potężnego niegdyś zakonu Horadrimów, starożytnego bractwa utworzonego tylko po to, by walczyć ze złem. I to ze złem w swojej najgorszej postaci – plugastwem z piekła rodem, nie zaś z drobnymi przestępcami, jakich pełno w całym Sanktuarium. A sprawa jest poważna – zbyt wiele znaków zwiastuje ponowne nadejście Władcy Piekieł, który rozpoczął zbieranie swoich zastępów, by zalać nimi niedobitki ludzkich obrońców.
     
    W założeniach „Zakon” miał być przedłużeniem historii opowiedzianej w dwóch częściach „Diablo”. Jednak to tylko złudzenie – podczas lektury od razu widać, że najmocniejszym fundamentem historii opowiedzianej w „Zakonie” jest fabuła pierwszej części gry. We wspomnieniach Caina pojawiają się obrazy Tristram na skraju upadku. Epizody z „Diablo II” są już tylko wybiórcze. Co cechuje jednak oba te elementy? Niesamowita wręcz ingerencja Kenyona w ich wydźwięk i stworzenie właściwie nowych dziejów Sanktuarium, które nijak mają się do tego, co znamy z monitora.
     
    Podczas lektury niesamowicie irytuje mnogość białych plam, które w fabule „Zakonu” napotykamy właściwie na każdym kroku. Już pierwszy epizod rzuca nas na głęboką wodę, a autor odcina czytelnika w każdym stopniu od wydarzeń, które doprowadziły Deckarda i jego towarzysza w obecne miejsce. W końcu co dziwnego jest w poszukiwaniu chronionych potężną magią ruin na samym środku pustyni, nawet gdy nie wie się, co ostatecznie można w nich znaleźć? To tylko przykład kolejnych braków i udziwnień w historii, bo tych znaleźć można zdecydowanie więcej. Kenyon praktycznie na każdym kroku każe budować obraz przeszłości na podstawie bardzo oszczędnych skrawków fabuły, które rzuca nam w formie wizji Caina czy dialogów między nim a tajemniczą Leą, dziewczynką stanowiącą klucz do powstrzymania ciemności przed powrotem.
     
    Poważne braki w całej historii można by wybaczyć, jeśli lektura byłaby płynna. A tak nie jest – cały „Zakon” sprawia wrażenie zapisu kiepskiej sesji gry fabularnej, której scenariusz niezbyt lotny Mistrz Gry wymyślał na bieżąco. Praktycznie żaden epizod nie pasuje tutaj do układanki. W efekcie „Zakon” wygląda jak zbiór krótkich opowiadań pisanych przez różnych autorów, którzy tworzyli według bardzo ogólnych wytycznych i nie mieli okazji ze sobą współpracować w żaden sposób.
     
    Relacje między bohaterami nie istnieją. Do samego końca lektury nie sposób określić, jaką więź nawiązuje Deckard ze swoją młodą podopieczną, a także z mnichem, który w pewnym momencie postanawia im towarzyszyć, wiedziony dość niezwykłymi powodami. Wszelkie dialogi są pozbawione najmniejszych okruchów emocji, stanowią raczej sztywną, drętwą zbieraninę poleceń i próśb, które pozwalają kompanom funkcjonować w miarę normalny sposób.
     
    Nie ma co ukrywać - „Zakon” to książka, która  ma wyciągnąć od fanów dodatkowe  pieniądze. Powieść zbyt mocno wypacza obraz, jaki poznaliśmy podczas wirtualnej rozgrywki, jest także nudna i kiepska. Ostatni gwóźdź do trumny to fabuła poszatkowana na kilka epizodów, niemających ze sobą praktycznie nic wspólnego. „Zakon” to pozycja tylko dla absolutnych maniaków „Diablo”, którzy muszą znać każdy centymetr kwadratowy świata Sanktuarium.

    Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękujemy:

     



    Komentarze

    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.




    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


    Pseudonim
    E-mail
    Treść Dostępne tagi: [cytat][/cytat], [url=http://][/url]
    Przepisz poprawnie podane słowa mnustwo orkuw