Warning: Undefined array key "autologin" in /usr/home/peronczyk/domains/insimilion.pl/insimilion/twierdza/index.php on line 25 Recenzje • Far Cry 3: Blood Dragon • INSIMILION

    Recenzje


    Far Cry 3: Blood Dragon

    Gry wideo » Recenzje » Recenzje
    Autor: Speedwagon
    Utworzono: 08.01.2015
    Aktualizacja: 05.06.2015

    Epoka prawdziwych action heroes minęła. Czy nam się to podoba, czy nie, czasy chwały napakowanych, samotnych bohaterów działających w imię dobra ludzkości, takich jak John Matrix, James Braddock, czy John Rambo, zostały za nami. Dziś króluje realizm i zmaganie się z własnymi słabościami, ułomnością lub starością. Do tego bohaterowie zawsze działają w zespole, bo tak to przecież lepiej wygląda. Ale zanim, tak jak ja, uronicie łezkę tęsknoty za tymi cudownymi latami czystej przesady, wsiądźcie do podstawionego DeLoreana, zapnijcie pasy i dajcie się Ubisoftowi ponieść z powrotem w lata 80-te, gdzie blask neonów i zapach nieposkromionej tandety jeszcze raz przyniesie szeroki uśmiech na Wasze usta.

    Początki

    Od kilku lat, Ubisoft stara się w dodatkach do swoich dużych gier wnosić coś świeżego – zawartość, która nie będzie tylko zestawem map i/lub broni dla graczy, a czymś więcej i... bardziej. Tak postąpiono po premierze Assasins Creed III, gdy zostaliśmy rzuceni przeciw rządom Jerzego Waszyngtona. Nie inaczej postanowiono postąpić po wydaniu FarCry 3, jednak tym razem wydawca poszedł na całość. Jeden z dyrektorów kreatywnych w Ubisoft Montreal, Daen Evans, wpadł na pomysł swoistego hołdu dla lat 80-tych, w których dorastał. Stworzył więc projekt, który został zaprezentowany szefostwu Ubisoftu jako kandydat na DLC dla FarCry 3. Ku wielkiemu zdziwieniu samego Evansa, ów projekt od razu otrzymał zielone światło. Przystąpiono czym prędzej do prac, których zwieńczeniem był... Prima Aprilis 2013 roku. Wtedy cały świat obiegła, jak wszyscy wówczas podejrzewali, fałszywa informacja, jakoby dodatek do świetnie przyjętego FarCry 3, nie miał mieć z nim niczego wspólnego i był produkcją rodem sprzed 30 lat, wypchaną po brzegi neonami. Miesiąc później, gdy rzeczony dodatek został oficjalnie wydany, nikt już chyba nie miał wątpliwości co do tego, że Ubisoft sprezentował fanom najlepszy możliwy dowcip primaaprilisowy. Blood Dragon stał się faktem. Co więc dostaliśmy w tej paczce świecącej silnym różem?

    Fabuła

    Jest rok 2007, przyszłość. Po tym jak (cytując wypowiedź jednego z bohaterów gry) „Czerwoni i Stany Zjednoczone zagrały partię nuklearnego hokeja na terenie Kanady” ludzkość stara się odbudować zniszczenia i powrócić do normalnego życia w post apokaliptycznym świecie. Dowiadujemy się o tym w momencie, gdy nasz główny bohater, Rex Power Colt, będący cyber-komandosem czwartej generacji, zostaje ponownie aktywowany. Okazuje się, że jego dotychczasowy dowódca, płk. Sloan, zbuntował się, zebrał armię cyber-żołnierzy i potajemnie coś knuje na niewielkiej wyspie w pobliżu USA. Teraz to do nas należy, by dowiedzieć się co on tam wyprawia i jak się z czasem okazuje, powstrzymać jego niecny plan dominacji nad światem.

    Nie oszukujmy się, fabuła jest banalnie prosta. Jeśli jednak przypomnimy sobie zarysy fabularne filmów akcji lat 80-tych, okaże się, że jest to celowe. Blood Dragon bowiem w każdym momencie opowiadanej historii nawiązuje do kina sprzed 30 lat. Mamy początek żywcem wyjęty z Terminatora, ujęcia kropka w kropkę niczym z Predatora, czy absolutnie bezczelne nawiązanie do sceny treningu z filmu Rocky IV, które mnie osobiście doprowadziło do płaczu ze śmiechu. Nie mogło także zabraknąć naciąganego i sztampowego do granic możliwości wątku miłosnego głównego bohatera z jedyną żeńską postacią w grze. Dosłownie każdy aspekt fabuły Blood Dragona to coś, co już mogliśmy widzieć w jakimś filmie akcji. A jakby tego było mało, wizerunki głównych postaci to także kalki bohaterów owych filmów. Rexowi wyglądu oraz głosu użycza sam Michael Biehn, którego możemy pamiętać z jego ról w pierwszym Terminatorze czy w Obcym – Decydujące Starcie. Jego najlepszym przyjacielem i zarazem kompanem jest oczywiście niepoprawny i wygadany, oczywiście czarnoskóry cyber-komandos. Natomiast główny zły całej historii – płk. Sloan, to niemal idealne odwzorowanie postaci Bennetta z filmu Komando. Gdzie więc nie spojrzymy, znajdziemy coś znajomego.

    Audio i video

    Od strony technicznej, gra bazuje na tym samym silniku graficznym, co podstawowy FarCry 3. Jednak podejrzenie, że obydwie gry wyglądają tak samo jest dalece chybione. Szata graficzna Blood Dragona nie bazuje na realizmie, naturalnych kolorach i pięknych barwach. Styl graficzny owego dodatku można nazwać... kontrastującym. Podstawowa paleta barw jest bardzo ciemna – naszym oczom ukazują się głównie ciemne odcienie czerwieni, zieleni, granatu, czy wreszcie samej czerni. Wszystko wydaje się więc być non stop skąpane w cieniu. Dla kontrastu i aż nazbyt oczywistego podkreślenia hołdu dla lat 80-tych i legendarnego TRONa, praktycznie każdy model w grze, obojętnie czy to łuk, schody, ściana, poręcz, czy tygrys ukryty w wysokiej trawie, posiada jakiś świecący jasnym neonem element. Naszym oczom ukazuje się więc bardzo ciemne tło i ekstremalnie wręcz jasne pomniejsze elementy.

    Ciekawy zabieg zastosowano także w przypadku przeciwników Rexa – jako, że oni także są przedstawieni w bardzo ciemnych kolorach, byliby niemal niewidoczni na równie niejasnym tle. Dlatego projektanci gry zmodyfikowali silnik tak, by główny bohater patrząc z pewnej odległości, za wrogimi cyber-żołnierzami widział delikatną kolorową łunę. Efekt spełnia swoje zadanie pomagając graczowi spostrzec wrogów z daleka i dodatkowo zaznacza ten „TRONowy efekt” całej produkcji. Postanowiono także zadbać o dodatkową immersję gracza. Zagwarantować to ma sposób, w jaki obraz jest wyświetlany na monitorze – jeśli się dobrze przyjrzeć, dostrzec można delikatne poziome linie/zakłócenia przebiegające przez cały ekran. Można tylko przypuszczać, że ma to imitować sposób wyświetlania obrazu na starych telewizorach. Subtelny szczegół, ale to właśnie takie drobnostki budują klimat. A o ten w Blood Dragonie nietrudno.

    Do stworzenia ścieżki dźwiękowej dla dodatku, Ubisoft zgłosił się do duetu twórców z Australii, znanych szerzej jako Power Glove. Zajmują się oni tworzeniem muzyki elektronicznej silnie nawiązującej do lat 80-tych i panujących wtedy syntezatorów. Trzeba przyznać, że ów muzyczny duet wykonał polecone zadanie koncertowo, gdyż  stworzony soundtrack nie tylko idealnie pasuje do koncepcji całej gry, budując jej klimat i zaznaczając charakter, ale także jako osobna całość jest niesłychanie nośny. Osobiście od momentu jego pierwszego usłyszenia nie mogę się z nim rozstać. „Blood Dragon Theme” emanujący wręcz siłą i wprost nawiązujący do takich klasyków jak Terminator, „Sleeping Dragon” wprowadzający lekki orientalny posmak do całości (bo jak wiadomo, każdy porządny film akcji z tamtych lat musiał mieć jakieś wątki orientalne), czy „Love Theme” który tak wspaniale kontrastuje z resztą albumu. Śmiem twierdzić, że nawet ludzie obojętni na legendę lat 80-tych znajdą tutaj coś dla siebie. Dla fanów takich klimatów, będzie to pozycja wręcz obowiązkowa.

    Gameplay

    A jak Blood Dragon prezentuje się od grywalności strony? Z niewielkimi usprawnieniami, dostajemy kopię czystego FarCry 3. Rex Power Colt steruje się identycznie jak Jason Brody, z tą różnicą, że od początku ma dostęp do niemal tego wszystkiego, co Jason musiał po kolei zdobywać za punkty doświadczenia. Mamy więc do dyspozycji różne rodzaje szybkich zabójstw, szybki bieg, czy możliwość noszenia dowolnego uzbrojenia. Dodatkowo z racji bycia cyber-komandosem, nie musimy się martwić zmęczeniem oraz upadkami z wysokości – Rex może biec z pełną prędkością bez odpoczywania po czym zeskoczyć 200 metrów w dół i dalej będzie zdrów. Posiadamy także cyber oko, które w grze zastępuje aparat Jasona. Po jego aktywacji, ekran zmienia odcień na czerwony, a my możemy przybliżać i oddalać obraz, co ma nam pomóc w identyfikacji terenu i rozpoznaniu pozycji wroga. Wszystko oczywiście w klimacie wizji Terminatora.

    No, ale co z nagrodami za awansowanie postaci? Są i do tego są tak przesadzone, jak tylko można sobie wyobrazić. Jeśli „bazowy” Rex jest niesłychanie wszechstronny i silny, tak po awansowaniu na kolejne poziomy dostajemy w nasze ręce dosłownie maszynę do zabijania. Kolejne paski zdrowia, zwiększona odporność na wybuchy/ogień/ostrzał, plądrowanie przeciwników podczas zabijania czy wreszcie mój ulubiony „Gunsliger Takedown”, dzięki któremu po szybkim zabójstwie jednego wroga, momentalnie możemy zastrzelić... wszystko wokół niego. Pojawia się więc słuszne pytanie, jak takie przesadzone elementy rozgrywki, dawane graczowi praktycznie za darmo, wpływają na poziom trudności gry? Odpowiedź brzmi – znacznie. Blood Dragon jest grą prostą.

    Pozbywanie się kolejnych zastępów wrogów przychodzi nam bardzo łatwo, a im więcej poziomów zdobędziemy i im więcej usprawnień broni wykupimy, tym mniejszą uwagę przykuwamy do tego, co nam wpada pod lufę. Można to uznać za spory minus gry, zwłaszcza, że podstawowy FarCry 3 momentami wymagał przemyślenia sytuacji, cofnięcia się, uleczenia. Ale z drugiej strony, czy filmowym bohaterom lat 80-tych sianie zniszczenia wśród wrogów też nie szło równie sprawnie? Myślę, że niski poziom trudności Blood Dragona można traktować jako jeden z elementów zachęcających potencjalnego gracza do najzwyklejszego w świecie odprężenia się przy czystej demolce na ekranie – bez zbędnego myślenia i snucia strategii.

    Ale idąc dalej, wspomniałem o usprawnieniach broni. Po wykonaniu zadań pobocznych w wyzwalanych (czyt. zdemokratyzowanych) obozach wroga, otrzymujemy dostęp do całej gamy modyfikacji broni Rexa, dzięki którym np. podstawowy karabin zaczyna strzelać laserami, a karabin snajperski miota eksplodujące pociski. To naprawdę nadaje grze tempa, gdy z kilku kilometrów wysadzamy w powietrze cały wrogi oddział za pomocą jednego naboju! Same bronie także są warte uwagi, gdyż każda niesie ze sobą liczne nawiązania lub po prostu spory ładunek śmiechu. Z opisów dowiadujemy się, że podstawowy pistolet o nazwie A.J.M. 9 to hołd dla pewnego policjanta z Detroit, który poległ na służbie. Kto oglądał oryginalnego Robocopa, ten wie, o kogo chodzi. Dowiadujemy się także, że łuk jako relikt przeszłości w połączeniu z neonem – symbolem przyszłości daje... łuk przyszłości! Mina natomiast okazuje się być tworem kogoś ze „stopofobią”. Im dalej w fabularyzowane opisy wnikniemy, tym więcej takich anegdot znajdziemy. Nie przesadzę pisząc, że Blood Dragon, to jedna z bardzo nielicznych gier, w której czytałem WSZYSTKO, co pojawiło mi się na ekranie.

    Co poza tymi wymienionymi elementami otrzymujemy jeszcze w grze? Klasyczne dla dawnych FPSów znajdźki, tutaj w postaci poukrywanych po całej mapie telewizorów, kaset VHS z opisami filmów „z epoki” (chciałbym je zobaczyć na dużym ekranie!) oraz notatek jednego z czarnych charakterów o jego niezdrowym pociągu do pewnej żeńskiej postaci. Za ich konsekwentne odnajdywanie dostajemy kolejne ulepszenia broni. Z elementów wartych wspomnienia są jeszcze interfejs oraz tytułowe smoki. Zaczynając od interfejsu – jest prosty. Do bólu wręcz. Na ekranie w czasie rozgrywki wyświetla się minimum informacji, co wpisuje się w popularny ostatnimi czasy trend upraszczania obrazu i budowania w ten sposób immersji gracza. Po wyjściu do menu gry natomiast otrzymujemy coś, co ma przypominać stereotypowy, filmowy system komputerowy. Ekran mieni się ciemną zielenią, a jedyne co buduje interfejs to poziome i pionowe jasne linie oraz prosta, „komputerowa” czcionka. Nawet tutaj postanowiono budować klimat sprzed 30-tu lat.

    Na koniec pozostaje omówienie tytułowych krwawych smoków. Jak można przypuszczać, danie Rexowi takiego arsenału broni oraz tylu umiejętności poskutkowało zmniejszeniem zagrożenia, jakie stanowi dla niego fauna wyspy. Gdy taki Tygrys mógł stanowić poważny problem dla Jasona w FarCry 3, dla Rexa Power Colta jest niczym. Dlatego nową krainę wzbogacono o wielkie gady, które w myśl świecenia neonami... świecą neonami i strzelają laserem z oczu. Są do tego niebywale wytrzymałe i zabicie ich na podstawowych poziomach stanowi niemały problem. To chyba jedyny trudny element całej gry. Dodatkowo łączą one w całość niektóre wydarzenia fabularne oraz spełniają pewną... zabawną rolę w zakończeniu gry. Nic dziwnego, że cała ta produkcja otrzymała ich imię.

    Podsumowując

    Jak więc całościowo ocenić FarCry 3 Blood Dragon? Pod kątem bycia dodatkiem do znakomitego FarCry 3, gra nie zaskakuje, a może wręcz rozczarowywać. Misje składające się na wątek główny można ukończyć w kilka krótkich godzin, również odbicie obozów wroga nie zajmuje dużo czasu, zwłaszcza z ulepszonymi broniami. Dodajmy do tego niski poziom trudności i maluje nam się obraz gry słabej, najwyżej miernej. Jednak nie o to tutaj chodzi. W tej produkcji wyraźnie czuć pasję Daena Evansa, chęć oddania hołdu czasom czystej i nieposkromionej radości, tandety i... neonów. Dlatego jeśli podejdziemy do Blood Dragona jako do jednego wielkiego nawiązania do lat 80-tych, otrzymamy produkcję zgoła inną, produkcję, od której nie będziemy chcieli odejść nawet jak już odbijemy wszystkie obozy, znajdziemy wszystkie znajdźki, kupimy wszystkie usprawnienia i skopiemy wszystkie tyłki. Sam, jako fan tej „ejtis-owej” tandety, mimo odkrycia w tej grze wszystkiego, co się dało odkryć, co rusz do niej wracam, by jeszcze raz nieść demokrację po trupach cyber-żołnierzy płk. Sloana i patrzeć, jak by wyglądał świat, gdyby różowy neon był materiałem tak powszechnym, jak powietrze. I czuję, że jeszcze przez długi czas będę do tej produkcji powracał. Może aż do premiery kontynuacji? Co na to powiesz, Ubisoft?



    Komentarze

    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.




    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


    Pseudonim
    E-mail
    Treść Dostępne tagi: [cytat][/cytat], [url=http://][/url]
    Przepisz poprawnie podane słowa mnustwo orkuw