Okładka | Opis |
|
Polska science fiction nie jest tworem zbyt popularnym – w naszym kraju fantasy nadal jest traktowane priorytetowo i chociaż ta tendencja w ostatnich latach zaczyna zauważalnie się zmieniać, minie jeszcze sporo czasu, nim miłośnicy pierwszego gatunku będą mogli swobodnie wybierać między autorami polskimi a zagranicznymi. Przez wydawcę Dominium Solarne (w którym rozgrywają się opowiadania zawarte właśnie w „Głowobójcach”) jest reklamowane jako „najwspanialsze uniwersum w historii polskiej science fiction”. Czy faktycznie zasługuje na ten tytuł? Można się spierać. Jednak nie sposób odmówić mu specyficznego uroku.
„Głowobójcy” to nie powieść, a niewielki zbiór sześciu opowiadań i jednej gry paragrafowej (opowiadania, które porównać można do niezbyt rozbudowanej gry fabularnej). Za każdym razem Kołodziejczak rzuca nas w inny kawałek uniwersum, zapoznając jednocześnie z odmiennością poszczególnych światów. Niekiedy aż trudno uwierzyć, że dane planety zostały skolonizowane przez ten sam gatunek, jakim jest ludzkość. Jak nietrudno się domyślić, interplanetarna izolacja sprzyja różnym kierunkom ewolucji społeczeństwa.
Opowiadania można podzielić z grubsza na dwie grupy: teksty koncentrujące się na akcji, oraz te, w której ta została zastąpiona w sporej mierze emocjami, jakie wręcz wylewają się z historii Kołodziejczaka. Gdy czyta się kolejne opowieści, doskonale widać, jak wielki ładunek emocjonalny został sprzężony z rozbudowaną religią i jaki ma to wpływ na codzienne życie zwykłych ludzi. „Głowobójcy” to nie jednak zbiór tekstów z happy endem – autor prowadzi z czytelnikiem perfidną grę, w której pionkami są jego bohaterzy. A wspomniane szczęśliwe zakończenie można tu rozumieć co najmniej dwojako – w świecie Dominium nie istnieje jednoznaczna odpowiedź na pytanie: „czym jest szczęście?”
„Głowobójcy” to krótki, dynamiczny tekst, mający w sobie trochę z kryminału, a trochę z thrillera. Bardzo podobnym do niego opowiadaniem jest „Wrócę do ciebie, kacie”, które rozkłada nacisk na składowe obu gatunków w prawie identyczny sposób. Z tą różnicą, że druga historia mocno oparta została właśnie na ludzkich uczuciach i ich nieobliczalności – „Głowobójcy” są z tych elementów wręcz wyjałowieni. Podobnie jest z „Nocnymi żeńcami” i „Lotniarzem” – te dwa teksty także zostały oparte na większej dawce akcji kosztem zredukowania sfery emocjonalnej.
„Nocny koncert” jest tekstem, w którym fabuła została praktycznie zastąpiona właśnie emocjami. Kołodziejczak perfekcyjnie ukazał w nim destrukcyjne działanie czasu. W jego wizji nawet wspaniała cywilizacja zakończy swoje istnienie, po czym zostaną z niej tylko relikty przyszłości. Wyjątkowość tego opowiadania polega na wielu niewiadomych, z jakimi mierzą się badacze. Nie wiedzą oni właściwie nic na temat istot, których dawne siedliska badają, zbyt wielu rzeczy muszą domyślać się na podstawie znalezionych szczątków informacji i dzieł sztuki. Nietrudno podczas lektury uświadomić sobie, że taki sam los czeka w dalekiej przyszłości i nasze społeczeństwo.
„Dotyk pamięci” to historia zakazanej miłości – motyw obecny w literaturze od dawna, tutaj jednak został on podany w realiach Dominium Solarnego, co oznacza, że od samego początku granice wyznaczone są przez religię, która zdominowała praktycznie wszystkie aspekty życia – tak naprawdę określa ona całkowicie jestestwo, szczególnie tych „wyższych” klas społeczeństwa.
Największy zarzut, jaki można postawić „Głowobójcom”, to po prostu niewielka objętość. Cała lektura może bez trudu zamknąć się w jednym dłuższym wieczorze. Tymczasem chciałoby się mieć do czynienia z większą ilością tekstów takich jak wręcz wspaniały „Nocny koncert”, pozwalający pogrążyć się w zadumie na temat czasu jako środka destrukcji. Tak naprawdę jedynie gra paragrafowa jest mocno irytująca, a zasady niejasne – poza tym wszystkie opowiadania są dopracowane i chociaż więcej w nich fiction niż science, to „Głowobójcy” są z pewnością pozycją, jaką powinni poznać fani dobrego science fiction.