Okładka | Opis |
|
Zaczynając recenzować cały cykl "Mrocznej Wieży" Stephena Kinga, nigdy nie przeszłoby mi przez myśl, że i ta seria książek będzie miała zakończenie, które nie do końca mnie usatysfakcjonuje. Jest w tym pewien trend – "Opowieści z Malazańskiej Księgi Poległych" czy choćby "Harry Potter" przedstawiały finały wielkich historii, jednak czegoś w nich brakowało; może chodzi o niechęć czytelnika do żegnania się lubianymi bohaterami lub o rozczarowanie, jakie niosą za sobą końcówki długich opowieści.Z ostatnią częścią "Mrocznej Wieży", noszącą ten sam tytuł co nazwa serii, jest bardzo podobnie. Odnosi się wrażenie, że autorowi nie starczyło sił, by wszystkie tomy cyklu trzymały zbliżony do siebie poziom; pomimo tego, czytając zakończenie przygód Rolanda i jego ka-tet, nadal można się świetnie bawić.
"Mroczną Wieżę" zaczynamy od znalezienie się w Jądrze Gromu, o którym czytaliśmy w piątej części serii. Po rozłące i wydarzeniach opisanych w "Pieśni Susannah", towarzysze znowu są razem i zbliżają się do celu wędrówki, ale mają do wykonania jeszcze dwa zadania – muszą uratować Promienie oraz Stephena Kinga. Aby dokonać pierwszego, koniecznym jest powstrzymanie, wspominanych już wcześniej, Łamaczy. W siódmym tomie poznajemy kilku z nich – w większości mamy do czynienia ze zdrajcami, którzy pomagają ka-tet w opracowaniu i przeprowadzeniu ataku na placówkę, w której pracują. Algul Siento to wyglądający na luksusowe miasteczko akademickie ośrodek niszczenia Promieni, natomiast sami Łamacze to postacie obdarzone telepatią, umożliwiającą im wykonywanie zadania zleconego przez Karmazynowego Króla. Większość z nich jest całkowicie normalnymi osobami, wyrwanymi ze swych codzienności różnymi sposobami, by mogły dokonać ostatecznego dzieła zniszczenia.
Roland wraz ze swoimi towarzyszami, spotyka Łamaczy, którzy – sprzeciwiając się celowi swych "współpracowników" – robią wszystko, by pokrzyżować plany głównego antagonisty całej serii. Wśród nich jest pewna, znana ze wcześniejszych części, postać; jej pojawienie się może być miłym zaskoczeniem dla wielu czytelników. Ponadto, to głównie dzięki niej, drużyna może wykonać drugie ze swoich zadań, którym jest uratowanie Stephena Kinga przed śmiercią w wypadku drogowym. W związku z tymi dwoma misjami, dochodzimy do smutnego momentu, czyli rozpadu ka-tet. Jak to się stanie – nie będę zdradzał, ponieważ to najlepiej odkryć samemu, jednak co do pierwszego ciosu, który spada na drużynę Rolanda, mam zarzuty. Rozumiem intencję autora, kształtującego to wydarzenie na "błąd w sztuce" bycia rewolwerowcem, jednak nadal pewien niesmak pozostaje. Od razu po tym, przenosimy się z powrotem do Maine, gdzie zostaje uratowany powieściowy Stephen King, jednak koszty ocalenia są podobne do ceny, jaką zapłacono za powstrzymanie Łamaczy.
Ostatecznie, ku Mrocznej Wieży wyrusza Roland w znacznie okrojonym towarzystwie. W ślad za nim podąża Mordred Deschain, czyli mający dwóch ojców (rewolwerowca oraz Karmazynowego Króla) oraz dwie matki (Susannah i Mię) zmiennokształtny, którego jedynym celem wydaje się być zabicie swojego "białego ojca". Podróżuje tropem Rolanda i jego ostatnich kompanów przez wybitnie niegościnne ziemie, by w końcu dotrzeć po paru dniach do niewielkiego domku, gdzie zagościli ostatni rewolwerowcy. Nie zdając sobie sprawy z zaszłych tam wydarzeń oraz nie rozumiejąc konsekwencji swoich działań, popełnia błąd, który nieomal doprowadza do jego śmierci. Pomimo tego, udaje mu się tropić swojego ojca i jego towarzyszy (ponieważ drużyna Rolanda powiększa się o jednego członka, mającego – jak się okazuje – ogromne znaczenie dla finału opowieści) prawie do samych granic pola róż otaczających Mroczną Wieżę. Tam dokonuje się jego los, a Roland staje przed swym nemezis i, dzięki pomocy ostatniego kompana, zaczyna wędrówkę ku komnacie na szczycie symbolicznego centrum wszechświata. Cóż tam znajduje? Musicie przeczytać, bo ja wam tego nie napiszę.
Bohaterowie ostatniej części odysei Rolanda są nam znani; nadal mamy Eddiego i Susannah Dean, wciąż członkiem ka-tet jest Jake Chambers oraz jego billybumbler Ej. Są zaprezentowani w konsekwentny, w stosunku do poprzednich powieści, sposób, który bardzo dobrze świadczy o umiejętności autora do konstruowania spójnych postaci. Poza nimi, poznajemy Łamaczy, głównie Teda, obdarzonego najpotężniejszymi zdolnościami. Sposób jego przedstawienia jest nieco płytki (Roland i reszta odsłuchuje historii, odtwarzając ją z kaset), a i sama obecność postaci w powieści nie przynosi jakichś większych zmian dla fabuły, pomijając fakt pomagania w ratowaniu Promieni. Najbardziej pozytywnie wypada przy nowych postaciach, narracja poprowadzona z perspektywy Mordreda, która zapewnia nieco inne spojrzenie na zachodzące wydarzenia. Nieco rozczarowuje również Karmazynowy Król, nie wiedzieć czemu przedstawiony w sposób bardzo zbliżający go wizerunkiem do szalonego, morderczego Św. Mikojała.
Jeśli chodzi o język opowieści Stephena Kinga, to pozostaje on niezmienny w stosunku do poprzednich części. Może znaleźć w nim można nieco więcej bezpośrednich zwrotów do czytelnika w pewnych momentach, jednak nadal mamy do czynienia z narracją, którą opisać można jako poprawną. Przez większość cyklu nie raziła, ale gdy czytelnik zbliża się do końca, gdy przerabia ostatnie siedemset stron bardzo podobnych do siebie zwrotów, tworów językowych skonstruowanych wedle nieznanych zasad (na myśli mam tu głównie wszystkie wyrażenia w Wysokiej Mowie, nagminnie używane w ostatniej części cyklu), to zaczyna ona nużyć, ponieważ nie ma w niej niczego nowego. Może to być jeden z powodów, dla których odbiór książki nie był tak pozytywny, jak w przypadku poprzednich części.
Reasumując, zakończenie poszukiwań Mrocznej Wieży jest nieco rozczarowujące, jednak można, kolokwialnie rzecz ujmując, "zwalić" to na karb tego, iż większość finałów długich serii nieco zawodzi czytelnika. Siódma część pozostaje przy tym solidnie napisaną książką, która nadal bawi i wzrusza, choć z kompletnie różnych innych powodów niż wcześniej. Konkluzja opowieści jest dla mnie nadal lekko niejasna, jednak potrafię dostrzec przyczynę dlaczego Stephen King zdecydował się na takie właśnie rozwiązanie – najtrafniej jest to wyrazić przysłowiem, że "życie kołem się toczy". Podobnie jest z lekturą "Mrocznej Wieży" jako całości; wróciwszy do samego początku w "Rolandzie", przechodzi się przez snutą latami opowieść o najbardziej niecodziennych rewolwerowcach wszystkich możliwych światów, dochodząc w końcu do "Mrocznej Wieży", w której miały być odpowiedzi. Dla mnie były niewystarczające, może jeśli Wy przeczytacie cały cykl, stwierdzicie inaczej – bo nie chodzi wszak o cel wędrówki, ale o nią samą. A ta, napisana przez Stephena Kinga, naprawdę zasługuje na to, aby ją odbyć.