Okładka | Opis |
|
„Order” Marcina Jamiołkowskiego to druga część przygód Herberta Kruka, (już) warszawskiego czarodzieja, słynącego w równym stopniu z zamiłowania do pięknych kobiet, jak i z wplątywania się w rozmaite kłopoty. I o ile w pierwszym tomie te ostatnie wyglądały na niecodzienny splot przypadków, tak w drugim wyraźnie widać, iż autor postanowił postawić na bardziej uporządkowaną formę przygód swojego bohatera. Jak mu to wyszło? Krótko mówiąc, średnio.
Zasadniczą różnicą, jaka rzuca się w oczy już po pierwszych stronach powieści Marcina Jamiołkowskiego jest zmiana podejścia do głównego bohatera. Już nie jest przerażająco osamotniony w swoim życiu, posiada przyjaciół, przeprowadził się do kamienicy swojego ojca, nawet zyskał pewną sławę jako osoba, która przywróciła lub miała swój udział w przywróceniu Warszawie magii. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, iż Herbert Kruk wyszedł na prostą i jest na najlepszej drodze, by z powrotem wieść uporządkowane, normalne życie. Niemniej, nie byłoby o czym pisać, gdyby główny bohater nie wplątał się lub nie został w wplątany w jakieś kłopoty, prawda?
Tutaj również od razu zauważamy, iż autor poszedł zupełnie inną drogą niż w „Okupie Krwi”. W pierwszym tomie przygód (już) warszawskiego czarodzieja akcja powieści była zupełnie chaotyczna, ponieważ wymagała tego konwencja „bycia ściganym” przez rozmaite organizacje o niezbyt przyzwoitych sposobach osiągania własnych celów. W „Orderze” sytuacja zmienia się o 180 stopni – Marcin Jamiołkowski zdecydował się napisać drugą część przygód Herberta Kruka w formie czegoś na kształt powieści detektywistycznej, gdzie główny bohater ma za zadanie rozwiązać zagadkę skradzionego orderu Virtuti Militari, który chroni Warszawę przed wszelakimi nieszczęściami. Jest to zadanie zlecone mu przez Kapitułę Orderu, zajmującą się pilnowaniem tego magicznego amuletu od czasów drugiej wojny światowej. Założenia fabuły brzmią interesująco na pierwszy rzut oka, ale gdy zobaczymy jak zostały zrealizowane, sytuacja „Orderu” nie wygląda to zbyt różowo.
Działania bohaterów polegają w głównej mierze na sprawdzaniu rozmaitych tropów, których – gwoli ścisłości – nie ma zbyt wielu. Ponownie spotykamy się z członkami wspomnianych wyżej organizacji, tym razem również nie grzeszących dyplomatycznym rozwiązywaniem problemów. Do tego pojawia się zagraniczna korporacja, a skradziony order przestaje chronić stolicę Polski, więc wszystko zmierza ku czemuś strasznemu. Problem z „Orderem” polega na tym, iż fabularnie konstruuje on okoliczności mające dotyczyć bardzo wielu osób, jednak nic w tekście nie świadczy o tym, by bohater lub jego przyjaciele odczuwali to w jakikolwiek sposób. Owszem, sama intryga jest jednym z wyrazów braku ochrony przez skradziony order, jednak w pewnym momencie okazuje się, że nie ma absolutnie żadnych innych przesłanek, by sądzić, iż tajemnicza moc tego amuletu w ogóle przestała działać. Głównym powodem dla takiego stanu rzeczy jest brak opisów rzeczywistości, które to mogłyby: raz – dać czytelnikowi informację na temat tego, że sytuacja jest poważna (a więc zbudować napięcie), dwa – poszerzyć nieco horyzont spojrzenia głównego bohatera, przez co nie wydawałoby się, że Warszawa Marcina Jamiołkowskiego jest tak przeraźliwie pusta. Coś poszło nie tak z konstrukcją wydarzeń lub nadmiernym skupieniem się na działaniach samego Herberta, ponieważ gdy na początku tworzy się sytuację, która może eskalować do niesamowitych rozmiarów, to powinno się stopniowo budować napięcie, aż do kulminacji i rozwiązania akcji. W „Orderze” tego nie ma – jest za to śledztwo, są randki, jest Herbert Kruk. Niewiele więcej.
Znakomitą większość wydarzeń obserwujemy z perspektywy głównego bohatera, który wydaje się być „w porządku gościem”. Czemu w taki właśnie sposób trzeba go opisać? Ponieważ po lekturze drugiego tomu jego przygód niewiele więcej można powiedzieć o Herbercie Kruku. Jest odważnym, raczej młodym i na pewno zabawnym mężczyzną, który pragnie się zemścić za to, co spotkało jego ojca w „Okupie Krwi”. Problem z tą motywacją jest taki, iż poza absolutnie kluczowymi momentami fabuły (podjęcie zlecenia odnalezienia skradzionego orderu czy sama końcówka książki) nie widać, by coś, co miało motywować go do działania, w ogóle znajduje odbicie w jego myślach. Dochodzi tutaj do dość absurdalnej sytuacji podczas czytania, że można odnieść wrażenie, iż Herbert porusza temat ojca tylko wtedy, kiedy może to popchnąć fabułę do przodu. Generalnie przez to ta prezentowana od czasu do czasu chęć zemsty nie jest przekonująca, choć na jej obronę można powiedzieć, że znajdziemy w lekturze kilka momentów, gdy mag wspomina swoją przeszłość. I fakt, być może w „Orderze” nie ma zbyt wielu okazji do tego, by Herbert po prostu usiadł i był Herbertem Krukiem, ale potrzeba czegoś więcej niż sentymentalnego wstępu do akcji, by dać wyraz, że główny bohater to spójna postać.
Tutaj dochodzimy do kolejnej bolączki „Orderu”, czyli postaci drugoplanowych. Przyjaciele z poprzedniego tomu zostają tutaj potraktowani po macoszemu, pojawiając się jedynie przy jednej okazji, która na dodatek nie zostaje w żaden sposób rozwinięta. Poza tym, czasami poświęcone im jest pół strony, gdy Herbert akurat pojawia się w swoim domu. W zamian za to znowu dostajemy damsko-męski duet bohaterów, z którymi warszawski mag musi bądź chce procedować. Oczywiście, ta druga opcja skierowana jest w stornę Lidii, pracowniczki Kapituły Orderu, którą Herbert niewybrednie podrywa. Z kolei zmuszony jest do współpracy z funkcjonariuszem BORu o nazwisku Grzybowski (wypada tutaj docenić ironię autora), jaki zostaje przydzielony do sprawy skradzionego orderu. O ile Lidia pojawia się od czasu do czasu i relacja łącząca ją z głównym bohaterem należy do romantycznych, to nie przeczytamy zbyt wiele na jej temat. Natomiast znajomość z panem Grzybowskim jest poprowadzona znacznie ciekawiej; wystarczy tutaj powiedzieć, że funkcjonariusz BORu jest skrajnym racjonalistą i człowiekiem uważającym się za profesjonalistę, co jest dokładnym przeciwieństwem Herberta Kruka. Spory plus dla „Orderu” za wprowadzenie takiej postaci. Niemniej, po kilkudziesięciu stronach i on przestaje być atrakcyjnie poprowadzony, jego zadanie skupia się na stanowieniu zaplecza fizycznych sił stosowania przymusu. Od sił magicznych wciąż pozostaje Herbert Kruk.
Tu zaś leży prawdziwa magia „Orderu”. Autor imponuje sposobem w jaki opisuje to jak działają konkretne zaklęcia oraz to w jaki sposób można je przygotować. Trudno się nie uśmiechnąć, gdy czar niewidzialności opiera się w głównej mierze na oklejeniu swojej osoby umowami o świadczenie usług telekomunikacyjnych i podobnych prawniczych dokumentów. Można by się pokusić o pytanie czy prawnicy byliby na taki czar odporni, jednak powróćmy do tego jak się przejawia magia w drugim tomie przygód Herberta Kruka. Jest jej znacznie mniej niż w „Okupie Krwi” i książka na tym sporo traci, bo gdy Marcin Jamiołkowski łączy swój talent do prowadzenia dynamicznych akcji z umiejętnością opisywania jak siły magiczne naginają rzeczywistość do woli maga to jego teksty czyta się z zapartym tchem. Było już wspomniane, iż nie mamy do czynienia z pośrednimi efektami skradzenia tytułowego orderu, a właśnie to byłoby wspaniałą okazją na zademonstrowanie ciekawie zaprojektowanych anomalii magicznych. Trochę szkoda.
Ostatnim już zarzutem jakim można mieć wobec „Orderu” to kompozycja fabuły, która jest bardzo nierówna. Wątki detektywistyczne w pewnym momencie się urywają, na ich miejsce wchodzi akcja, by potem – nagle i zupełnie nieoczekiwanie – pojawić się znowu i bez słowa wyjaśnienia zaprezentować rozwiązanie pierwotnej zagadki. Ta jest pomyślana całkiem nieźle, ale nie nadaje się w takiej formie jak została zaprezentowana na oś całej fabuły. Może właśnie z tego powodu akcja w pewnym momencie się zwyczajnie rozjeżdża i czytelnik ma wrażenie, że poprzednie wydarzenia nie mają żadnego wpływu na to, co dzieje się teraz. Niemniej jednak, chciałbym zobaczyć czy trzecia część przygód Herberta Kruka powieli wspomniane schematy, czy może zaskoczy czytelników większą objętością, co na pewno przełożyłoby się na pozytywniejszy odbiór książki.
5/10
„Order” Marcina Jamiołkowskiego miał w sobie wiele potencjału, który niestety został roztrwoniony przez nieudany wątek detektywistyczny oraz brak przekonujących postaci – niemniej jednak, jeśli ktoś ma ochotę na lekką i zabawną lekturę o perypetiach czarodzieja we współczesnej Warszawie, to z czystym sumieniem można mu polecić drugą część przygód Herberta Kruka.