Okładka | Opis |
|
Fabryka Słów słynie głównie z fantastyki, chociaż od niedawna stopniowo poszerza profil wydawniczy. Obok typowych reprezentantów gatunków: fantasy, sf oraz horroru pojawiły się w Fabryce zbiory felietonów, kilka poradników, a także seria powieści sensacyjnych. "Oto krew moja" - malutka niepozorna książeczka Kędzierskiego - stanowi pomost łączący stare nawyki oraz nowe trendy wydawnictwa. Z tego powodu przystąpiłam do jej lektury z ciekawością, ale i dużą dozą sceptycyzmu, nie bardzo wiedząc, co to za zwierz.
Muszę powiedzieć, że się zawiodłam. Po książce reklamowanej hasłem "sprawdź, jak zacierają się granice między sacrum a profanum", mającej z tyłu okładki smakowity, bardzo zachęcający blurb, spodziewałam się czegoś więcej. Tymczasem "Oto krew moja" okazała się słabiutką powieścią sensacyjną okraszoną elementami nadnaturalnymi, powielającą schematy nie tylko innych książek, ale i swoje własne.
Preludium wypada interesująco - poznajemy weterana wojennego, który zostaje wynajęty przez Kościół w roli ochroniarza pewnej kobiety. Ma za cel zapewnienie jej bezpieczeństwa w drodze do Watykanu, za co pracodawcy obiecują grube pieniądze. Niewiele myśląc, bohater akceptuje ofertę i wkrótce jego życie zostaje postawione na szali, gdyż przypadkiem wplątał się w sprawę o wiele bardziej niebezpieczną, niż się z początku zdawało. Do naszego weterana, Andrzeja Sznajdera, oraz towarzyszącej mu Joanny dołącza jeszcze zakonnik z nieciekawą przeszłością i razem wyruszają w drogę do stolicy apostolskiej jeepem cherokee.
Fabułę można streścić w paru słowach - bohaterowie jadą, jedzą, doświadczają cudów, rozmawiają na temat religii i walczą o życie - w zasadzie nic więcej. Wszystko jest do bólu wtórne, w szczególności epizody, w których protagonistów spotykają przykre niespodzianki. Przede wszystkim dlatego, że za każdym razem wyglądają tak samo: dwa samochody blokują drogę, wyskakują z nich jacyś ludzie (jedyną zmienną jest frakcja, do której należą), a po krótkiej strzelaninie nasi bohaterowie odjeżdżają bez szwanku. Dokładnie takie zdarzenie miało miejsce w książce aż trzy razy.
Dialogi wypadają niewiele lepiej, jako że ze strony protagonistów w zasadzie ograniczają się do dyskusji na temat spraw bieżących (co zjedzą? gdzie się zatrzymają na postój?) oraz wiary, a antagoniści tylko knują, jak popsuć im szyki. Narracja została poprowadzona tak, że czytelnik ma wgląd w akcje podejmowane przez poszczególne strony konfliktu: naszego weterana służb specjalnych i jego pasażerów, polskiej policji, a także amerykańskiej korporacji Tucker&Hartmann. Autor zawalił jednak sprawę i zamiast wykorzystać możliwości płynące z takiej organizacji treści, parę razy zepsuł odbiorcy zabawę - już wcześniej wiedzieliśmy, że ktoś zamierza wyrządzić krzywdę innemu w konkretny sposób, więc gdy przychodziło co do czego, efekt zaskoczenia diabli brali.
W rezultacie "Oto krew moja" stanowi nieudolne naśladownictwo powieści Dana Browna. Przy czym człowiek zdecydowanie lepiej zrobi, czytając "Kod da Vinci" czy "Anioły i Demony". Dodatkowym drażniącym czynnikiem okazała się skłonność autora do moralizowania - wyrażana głównie ustami zakonnika oraz Joanny. Chrześcijańskie mądrości płynące ze stron tej powieści są jednak strasznie płytkie i banalne. Niezależnie od tego, czy czytelnik zalicza się do wierzących, czy jest ateuszem, niewiele z tego wyciągnie.
Co dobrego w tej książce? Dynamiczna akcja oraz potraktowanie wątków katolickich w przystępny sposób, a także żywe, naturalne wypowiedzi bohaterów, zawierające sporo kolokwializmów. Szczególnie przyjemne w odbiorze są żartobliwe wzajemne docinki Sznajdera oraz zakonnika.
Okładka z przodu dobrze podsumowuje zawartość książki. Połączenie pistoletu z różańcem oraz tytuł "Oto krew moja", nawiązujący i do transsubstancjacji podczas Mszy Świętej, i do przelewania czyjejś krwi, świetnie pasują. Tylna okładka to totalne nieporozumienie i przekłamanie. Nie, powieść ta zdecydowanie nie została napisana z rozmachem. Nie, główny bohater nie ma aż tak szczególnych zdolności - zwłaszcza w porównaniu z prawie wszystkimi pozostałymi postaciami. Nie, "Oto krew moja" nie jest przykładem na to, że Polak potrafi. Nie polecam tej powieści nikomu, kto nie chce tracić swojego czasu, ale też zaznaczam, że cechuje ją lekki, przystępny styl. Zatem, jeśli ktoś łaknie czegoś nieambitnego, pełnego prostej akcji, z nurtu literatury męskiej, wtedy ma powód sięgać po tę wątpliwej jakości pozycję.