Okładka | Opis |
|
Marek S. Huberath przyzwyczaił nas już, że fantastyka to dla niego tylko przykrywka do tworzenia wielowymiarowych obrazów – nie inaczej jest w przypadku "Portalu...", który już tytułem zdradza czytelnikowi sporą część swojej zawartości. Tym razem pod płaszczem fantastycznym do czynienia będziemy mieć z ukazaniem sztuki w pełnej krasie – jako tajemniczego, niezbadanego medium, nie zaś tylko dobrotliwego przejawu weny.
Główny bohater, Ioannes, został rzucony praktycznie w sam środek czegoś dziwnego, wręcz niesamowitego – znajduje się w sporym ośrodku konferencyjnym i jest jednym z referentów zjazdu poświęconego historii sztuki. Dowiaduje się też, że powinien odebrać swoją rozpiskę wykładów, w jakich jest "zmuszony" uczestniczyć. Nikt nie potrafi racjonalnie wyjaśnić mu tego, co dzieje się wokół – tajemnicze postaci, zjawiska i dziwne, niepojęte meandry sztuki obecne w gmachu to tylko najlepszy przejaw tego, jak bardzo oderwane od rzeczywistości jest miejsce, w którym przebywa główny bohater.
Wspomniane rzucenie bohatera na głęboką wodę od razu widać – pierwsze epizody "Portalu..." to istne siedlisko chaosu i nieładu, prawdziwego bałaganu, w którym żaden element nie znajduje się tam, gdzie powinien. Sytuacja poprawia się wraz z upływem czasu (i stron), jednak pierwsza część historii stanowi swego rodzaju kontrast dla wydarzeń opowiedzianych w kolejnej, tuż po rozwianiu dręczących bohatera wątpliwości. Nie sposób nie odnieść jednak wrażenia, że oba fragmenty książki stanowią dwie oddzielne powieści, połączone ze sobą niewieloma wspólnymi punktami, a drugi z nich jest zbyt mocno linearny, przypominając kiepską sesję RPG, w której bohater musi wykonać zadanie A, by dojść do punktu B.
Ciekawie prezentują się bohaterowie powieści – każdy z nich to tak naprawdę oddzielny zbiór cech tworzących jego osobowość, i to zbiór mocno zróżnicowany, tworzony wręcz przez zestaw niepojętych dla zwykłego czytelnika czynników. Władcza Balduga czy tajemnicza, urocza Agata to zaledwie część tego, co oferuje "Portal...". I chociaż wspomniane postacie wyraźnie odstają od siebie, to sam protagonista jest zarazem kreacją najsłabszą w całej powieści – miałki, niezdecydowany i często niewiedzący, co ze sobą zrobić.
Ciężko jednoznacznie ocenić "Portal zdobiony posągami" – z jednej strony należy przyznać, że Huberath oddał sztuce jako medium nietuzinkowy hołd, skrywając go pod wspomnianą wcześniej otoczką fantastyczną. Z drugiej jednak ciężko nie zauważyć, że "Portal..." to powieść nierówna, mająca swoje wzloty i (częściej) upadki – najlepiej widać to po różnicy poziomów, jakie niosą ze sobą dwa oddzielne duże epizody. Niemniej "Portal zdobiony posągami" nadal pozostaje lekturą, z którą warto się zapoznać.