Okładka | Opis |
|
Są takie książki, w których zakochać się można od pierwszego zdania. I bywa również, że stan tego zauroczenia powieścią trwa aż do ostatniej strony. I tak, a nawet jeszcze lepiej, jest w przypadku „Smoka Jego Królewskiej Mości” Naomi Novik.
Kapitan Laurence i jego podkomendni w trakcie rejsu po Atlantyku napotykają francuską jednostkę, którą pokonują w wyjątkowo zawziętej morskiej bitwie. Jak się okazuje, zaciętość obrońców wynikała z ładunku, jaki znajdował się na pokładzie – Francuzi przewozili jajo smoka. I wszystko może potoczyłoby się inaczej, gdyby nie to, że gadzinka jest gotowa do wylęgu, a co za tym idzie, trzeba będzie założyć jej uprząż i zmusić do posłuszeństwa. Jak zmienią się losy Laurence’a i jego załogi z powodu smoczego jaja – na pewno dowiecie się z powieści.
Urzekła mnie koncepcja, jaką przyjęła pani Novik, bo choć splatanie historii naszego świata z elementem fantastycznym nie jest niczym nowym, ani odkrywczym, to w „Smoku Jego Królewskiej Mości” (jak i mam nadzieję w całym cyklu „Temeraire”) dokonała tego na tyle sprawnie i elegancko, że przyjmuje się ten szczególny pomysł jak coś niespotykanego. Militarne wykorzystanie smoków również nie jest ideą szczególnie świeżą czy innowacyjną, ale w wykonaniu autorki, zwłaszcza w postaci duetu Temeraire-Laurence, oczaruje każdego, nawet najbardziej wybrednego, czytelnika.
Para głównych bohaterów, smok i jego kapitan , albo kapitan i jego smok, bo trudno jest określić tutaj stopień ważności, została naprawdę doskonale skonstruowana. Laurence wydaje się być początkowo dość prostą postacią, jednak im bardziej posuwamy się w lekturze, odkrywamy w nim kolejne cechy, które pomagają nam zrozumieć, jak bardzo się myliliśmy, krytycznie osądzając go na początku. Temeraire zaś jest od samego początku tak wyjątkowy i doskonały, że gdyby nie był smokiem, byłby po prostu nie do zniesienia. Ale jako fantastycznemu stworzeniu można mu wiele wybaczyć. Obrazu dopełniają oczywiście inni bohaterowie – zarówno zwierzęcy, jak i ludzcy, różnorodni i dobrze zarysowani, sprawiający, że świat stworzony przez Novik żyje nawet po odłożeniu lektury.
Warto jeszcze powiedzieć o kreacji smoków, bo są istotnym elementem uniwersum Amerykanki. Przede wszystkim należy zauważyć, że te fantastyczne bestie autorka stworzyła nieco na nasz obraz i podobieństwo. Podobnie jak pomiędzy ludźmi, wśród nich znajdą się osobistości wyjątkowo utalentowane, mądre czy odważne (Temeraire) a także postacie intelektualnie ociężałe, obdarzone za to sprawnością fizyczną (Volly). Z drugiej strony nadal są nieludzkie, bo choć uczą się szybko i są ponadprzeciętnie inteligentne (oczywiście nie wszystkie), to zwierzęca natura daje o sobie znać. Miałam również wrażenie, że smoki troszeczkę przypominają z usposobienia i przywiązania… psy. Zrozumiecie o czym mówię po lekturze książki.
„Smoka Jego Królewskiej Mości” przeczytałam z zapartym tchem, drżąc o losy Temeraire’a i Laurence’a. To jedna z tych, niewielu ostatnio, lektur, do których bohaterów się przywiązałam i nie bez obaw śledziłam wydarzenia, jakie ich dotyczyły. Styl pani Novik ożywił jej świat, a jeśli dodać do tego umiejętność wzruszenia czytelnika (nie płakałam tak chyba od czasów przeczytania „Ucieczki Eisensteina” Jamesa Swallowa albo „Szkarłatu na płaszczu” Roberta M. Wegnera), wywołania w nim skrajnych emocji, dostajemy lekturę niemalże idealną. A dlaczego tylko niemalże idealna? Bo jest stanowczo za krótka, za szybko się ją pochłania i zaraz chce się jeszcze więcej przygód Temereire’a!