Okładka | Opis |
|
Zapowiedź Zombie.pl na stronie wydawnictwa nie zwiastowała katastrofy. Po jej przeczytaniu można odnieść wrażenie, że oto przed nami typowa książka rozrywkowa, przygotowana z myślą o fanach serialowych Żywych trupów i z akcją przeniesioną na teren Polski. Kto tak sądzi, srogo się zawiedzie, bo lektura powieści Cichowlasa i Radeckiego nie jest dobrą zabawą, a raczej drogą przez mękę.
Karol Szymkowiak nie pamięta, jak znalazł się w hotelu po suto zakrapianej imprezie. Przebudzenie oprócz kaca przynosi mu również inną niemiłą niespodziankę. Gdańsk w ciągu jednej nocy padł ofiarą epidemii zombie – i prawie wszyscy albo zamienili się w krwiożercze monstra, albo już nie żyli. Szymkowiakowi jednak udaje się odnaleźć ocalałych i razem z nimi chroni się w kościele.
Brzmi to jak początek kolejnej sztampowej gry o zombie, prawda? Tym właściwie Zombie.pl mogłoby być - kolejnym Dead Island czy innym Dying Lightem. Albo książką wydaną jako materiał promocyjny. Powieść duetu Cichowlas-Radecki zawiera w sobie grową klasyfikację zombiaków. Jak się okazuje bowiem krwiożercze monstra nie są jednym gatunkiem, ale dzielą się na wiele odmian. Są rozszarpywacze i człapacze, które odpowiadają Dying Lightowym wiralom i gryzoniom. Gdyby tego jeszcze było mało w finale powieści niczym boss na końcu gry pojawia się potwór zwany Behemotem, z opisu przypominający nieco Nemesisa z Resident Evil lub też tanka z Left 4 Dead, nie wspominając o podobnych mu taranom z Dead Island oraz mutantom z Dying Light. Dodatkowo należy dodać epidemię, której wystarczyło kilka godzin, by zmienić większą część ludności w zombie, a te potrzebowały tygodnia by znacząco ewoluować.
Tokiem growym poprowadzona jest również fabuła, która jak mogłoby się wydawać pędzi na złamanie karku. Najpierw czytelnik dostaje klasyczne przebudzenie w samotności, by szybko zamienić je na towarzystwo przypadkowych osób. Gdyby apokalipsy zombie było komuś mało, to autorzy zapewniają dodatkową rozrywkę w postaci strzelanin, walki dwóch zwaśnionych frakcji czy szalonych rajdów po autostradach. Nie brakuje też wątku romansowego, który pojawia się znikąd i również donikąd zmierza. Niestety mimo szaleńczego tempa akcji powieść jest nudna i monotonna, bo ileż można czytać o kolejnych kłodach rzuconym bohaterom pod nogi przez ślepy los (albo autorów?).
Pędząca na łeb i na szyję fabuła jest prawdopodobną przyczyną występujących w książce nielogiczności. Wystarczy wspomnieć, że społeczności w Malborku są bardzo dobrze zorganizowane i w ciągu trzech dni od rozpoczęcia apokalipsy zombie w dawnej stolicy Zakonu Krzyżackiego działa grupa Słowian, która opracowała i wprowadziła w życie podział obowiązków, umocniła teren wokół zamku krzyżackiego oraz częściowo oczyściła Stare Miasto. Wszystko to oczywiście funkcjonuje bez szwanku, zaś ludzie potulnie wykonują rozkazy samozwańczego przywódcy i wydają się być na tyle zindoktrynowani, że jego pełne patosu przemowy o „woli bogów i Matki Natury” przyjmują za prawdę objawioną.
Jeszcze gorzej sytuacja przedstawia się, jeśli spojrzeć na bohaterów. Ciężko jest cokolwiek o nich napisać, bowiem zupełnie co innego mówi o nich narrator, inaczej zaś postępują. Karol, dla przykładu, opisywany jest i sam deklaruje się, jako osoba kochająca swoją żonę. Nie przeszkadza mu to jednak, by rozważać, planować a nawet prawie dokonać zdrady małżeńskiej. Poza tą jedną cechą główny bohater jest dość nieokreślony, zaś definiowanie go poprzez nieufność wobec Słowian nie wystarcza, by wykreować dobrą postać. Samanta/Sylwia/Sławobora tymczasem opisywana jako inteligentna, silna młoda kobieta daje się z łatwością omotać przywódcy Słowian. Z drugiej strony przedstawia się jako żeńskie wcielenie Rambo, będące w stanie pokonać samodzielnie niemalże cały gang, a także ratować Karola z każdej opresji. To właściwie jedyna pozytywna rzecz, którą można powiedzieć o bohaterach Zombie.pl – odwrócony zostaje tutaj motyw damy w opałach, bo tym razem dostajemy silną bohaterkę (momentami ocierającą się o Mary Sue) i faceta, potrzebującego jej pomocy. Reszta postaci to w sumie tylko imiona, które zdarza się zapomnieć nawet autorom (Zbyszek, który pospawał autobus, został zamieniony w późniejszym czasie w Ryśka).
Warstwa językowa tej powieści to istny koszmar. Niektóre zdania powinno poddać się ponownej redakcji („Kierownica rozbitego pojazdu wgniatała się w klatkę piersiową tak mocno, że Karol mógł zobaczyć jak potrzaskany mostek zawiesił się na kierownicy”), inne po prostu nie mają sensu, a całość okraszona jest masą literówek i mniejszych błędów. Najgorzej jednak prezentuje się język bohaterów – autorzy wepchnęli w usta Słowian wystylizowane nienaturalnie kwestie, które po prostu zgrzytały między zębami i jeszcze bardziej odrealniały powieść.
Twórcy mają na sumieniu jeszcze kilka innych grzechów: dowolnie zmieniają topografię miast, by potem operować tylko i wyłącznie nazwami ulic. Popełniają fatalne błędy merytoryczne (umiejscowienie Letniego Refektarza na Zamku Wysokim; używają wymiennie słowa przyłbica i zasłona[1]), a menstruacji używają jako środka do popchnięcia relacji pomiędzy bohaterami (po czym o niej zupełnie zapominają kilka stron później). Zombie.pl jest fatalną książką, z drętwymi dialogami, płaskimi postaciami i pozbawioną logiki akcją. Ciężko jest znaleźć tutaj cokolwiek, co mogłoby zostać pozytywnie ocenione.
3/10
Lektura Zombie.pl boli równie mocno jak głowa na kacu po suto zakrapianej imprezie.