Risen to gra twórców popularnej u nas serii Gothic. Tytuł ten to nieoficjalny spadkobierca duchowy tej marki. Sporo aspektów jest tu takich samych lub podobnych, jednak w tym tekście nie znajdziecie nawiązań do Gothiców. Wiele osób sugeruje nowicjuszom, by odpuścili Risena, jeśli nie grali w „poprzedniczki”. Osobiście nie miałem styczności z tamtymi tytułami, a radziłem sobie całkiem nieźle!
Intro zaczyna się na statku, gdzie to nasz bezimienny bohater podróżuje na gapę. Jesteśmy świadkami walki potężnego maga z wielkim Tytanem. Najprawdopodobniej mag nie daje sobie rady z monstrum, bo chwilę później nasza postać budzi się gdzieś na plaży. Wokół leżą szczątki statku, przydatne przedmioty oraz ciała załogi. Zbieramy co trzeba i przedzieramy się przez pełną niebezpieczeństw dżunglę. Początkowe starcia są dość trudne, mimo to każdy wyrobi swoją własną taktykę walki, poza tym z kolejnymi awansami postaci gra stanie się trochę łatwiejsza. Nie znaczy to jednak, że zawsze będziemy też mieli przewagę – nawet jeśli posiadamy świetny sprzęt i „przypakowaną” postać, to zwykle znajdzie się ktoś (lub coś) potężniejszy. Ewentualnie zjawią się średnio groźne stworki, ale za to w większej grupie.
Gdy dotrzemy już do jakiejś cywilizacji, dowiemy się, że na wyspie rządzi zły Inkwizytor, który zajął siłą miasto. Z początku będziemy wszędzie traktowani jako zwykły robol, na szacunek i porządny ekwipunek trzeba sobie zapracować. A to na przykład wykonując naprawdę liczne questy poboczne, których zatrzęsienie jest niestety tylko w aktach I i II (a wszystkich aktów jest 4). Wtedy mamy wspaniałą okazję na rozwinięcie naszej postaci, wzbogacenie się oraz opowiedzenie się za jedną ze stron konfliktu. A tych są całe 3. Pierwsza to bandyci, którzy siedzibę mają na bagnach, kolejna to Inkwizycja obozująca w mieście, ostatni są Magowie z Wulkanicznej Twierdzy. Nie ma tu formalnego podziału na klasy postaci. Jeśli dołączymy do bandytów, to wtedy najlepiej, jeśli zostaniemy wojownikiem, który posługuje się mieczem i kuszą/łukiem, dlatego, że ludzie Dona Estabana (przywódcy) rozwiną nasze umiejętności właśnie w tych kierunkach. Nic nie stoi na przeszkodzie jednak, by pracować dla Dona jako mag. Jeśli dołączymy do Inkwizycji, zostaniemy również wojownikiem, tyle że posługującym się kosturami, włóczniami i innymi tego typu długimi kijami. O Magach z Wulkanicznej Twierdzy nie muszę chyba wiele wyjaśniać – jak to magowie będziemy posługiwać się magią, stworzymy zwoje, zmajstrujemy różne mikstury, tyle że na profesjonalnym poziomie, bo właściwie każdy, nawet wojownik może tworzyć mikstury itd.
Zagubieni
Nasza postać trafia na wyspę Faranga. Można ją sobie zwiedzać zupełnie swobodnie jak w innych podobnych grach typu Morrowind czy Two Worlds. Czasem też zdarza się, że góry, które robią wrażenie tła, kryją w sobie niezbadane ścieżki, a co za tym idzie cenniejsze łupy i minerały. Sprawia to głębsze wrażenie wolnego w eksplorowaniu świata. Jedynym ograniczeniem są różne skałki, lub przepaści, przez co czasem wydaje się, że lokacje są małe i trochę liniowe. Jest to jednak tylko wrażenie, bo możemy iść, gdzie chcemy, a często do celu prowadzi więcej niż jedna droga.
Wyspa Faranga to wyspa wulkaniczna, dominują tu tereny górzyste, bardzo zalesione. Jednak wyspa specjalnie wielka nie jest, mimo to naszpikowana została zadaniami pobocznymi lub lokacjami, które same proszą się o eksplorację. Na wyspie znajduje się mnóstwo jaskiń oraz typowych dla RPG-ów lochów, w których są cenne złoża, skarby oraz wymagający przeciwnicy.
System walki w Risenie został dobrze wykonany. Nie ma tu żadnych udziwnień, żeby wciskać dodatkowo jakieś klawisze podczas starć. Można walczyć defensywnie, zasłaniając się tarczą, przeczekując atak wroga, odskoczyć i zadać kilka ciosów z boku, lub ofensywnie, samemu atakując, nie bawiąc się z oponentem. Gdy zasłaniasz się tarczą, denerwować może jedna kwestia, mianowicie coś w rodzaju namierzania przeciwnika. Czasem gdy jeden wróg chce nas zajść z boku, kamera sama za nim podąża, często odsłaniając część ciała drugiemu wrogo nastawionemu uczestnikowi walki. Pomaga tylko szarpnięcie myszką lub zasłanianie się tarczą dopiero, gdy zauważamy, że wróg atakuje.
Rycerz, mag, kowal, alchemik – czyli Simsy w Risenie
Rozwój postaci przebiega tak jak w każdej grze RPG, czyli naparzamy we wroga, czym tam chcemy, a po pewnym czasie ukaże nam się wielki napis „Nowy poziom”, który prócz tego, że daje nam +10 do własnej satysfakcji, to jeszcze zaopatrza nas również w 10 punktów nauki. Są dwa typy współczynników: do pierwszego należy np. mądrość, dzięki której będziemy mogli tworzyć zaawansowane zwoje i inne podobne rzeczy, lub siła, pozwalająca naszej postaci na udźwignięcie cięższych mieczy; jest jeszcze kilka innych. Umiejętności tych nie możemy używać, one tylko pomagają i umożliwiają wykorzystanie współczynników z drugiej kategorii. A ta druga kategoria to już normalne umiejętności, takie jak walka mieczem, toporem, alchemia, łucznictwo itd. W Risenie nie ma lekko, więc nie rozdamy sobie tych cennych punktów ot tak na różne współczynniki. Najpierw musimy znaleźć odpowiedniego nauczyciela i wykupić u niego np. walkę mieczem +1 za te punkty oraz złote monety (a później jest bardzo drogo). Współczynniki takie jak siła czy mądrość zwiększamy (prócz wykupywania ich u nauczycieli), wypijając mikstury (które możemy sobie z czasem zrobić prawie że za darmo) lub czytając kamienne tablice. Przez to, że wykupywanie umiejętności jest drogie z początku, to prędko postrachem miejscowej fauny nie zostaniemy.
Wspomniałem już, że są 3 „klasy postaci”, jednak niezależnie od wybranego stylu walki warto zainwestować w alchemię, kowalstwo oraz w poszukiwanie rudy. Zwiedzając wyspę, zbierzemy setki roślinek, z których uwarzymy prawdziwie wyśmienite mikstury, przywracające choćby zdrowie czy manę. Dzięki wydobywaniu rudy pozyskamy cenne materiały (złoto, ruda żelaza, obsydian), z których wykujemy specjalne miecze oraz biżuterię zwiększającą współczynniki. Kowalstwo umożliwia nam wytworzenie mieczy lepszych niż te u handlarza, jednak wymagają one sporych ilości rudy żelaza lub obsydianu, który z kolei jest rzadki. Jednak opłaca się nam to, a samo patrzenie, jak nasz bezimienny wykuwa i ostrzy miecz jest po prostu przyjemne. Dzięki umiejętności kowalstwo możemy jeszcze wytwarzać pierścienie, tu wykorzystamy jednak świecidełka typu rubin, bursztyn i wiele innych.
Dzięki sprzedaży naszych wyrobów możemy zarobić sporo forsy, jeśli zechcemy, wydamy ją na rozwój postaci czy nowe pancerze u swojego ugrupowania. Szkoda, że zbroi czy hełmów w grze jest tak mało. Zbroje zdobywamy u swojego szefa i to zwykle za naprawdę spore ilości złota. Hełmów podczas mojej 35-godzinnej przygody z Risenem znalazłem raptem 3, z czego 1 jest do odszukania podczas wykonywania głównego questa.
Magia w tej grze jest bardzo przydatna, bo nawet grając wojownikiem można poczarować czy używać zwojów, które zamienią nas w wielkiego lub małego stwora, przywołają grad kul ognistych czy pozwolą nam lewitować. Profesjonalni magowie zajmą się sami tworzeniem takich zwojów, ponadto poznają inne tajniki magii. A ich bronią będą rzucane kule ognia czy lodowe lance.
Zobaczyć Farangę i umrzeć
Grafika w grze jest bardzo ładna. Roślinność kołysze się na wietrze, ma odpowiedni, egzotyczny kolor, a rośliny specjalne (czyli te, które możemy zerwać) wyróżniają się od innych, jednak nie wybijają się zbytnio. Lokacje jak np. bagna, czy miasto wykonano perfekcyjnie, pomieszano style roślinne i cywilizacyjne. Ładnie wyglądają chatki otoczone bagnami, wśród zieleni i ruin, a w mieście gęsto kwitną rośliny. W dodatku rozmycia dalszego otoczenia jeszcze bardziej upiększają ten świat. Risen oferuje przepiękne widoki, wspaniałe wschody czy zachody Słońca (tak, jest system dobowy), dla których specjalnie łapie się screeny. Szkoda jednak, że postaci są w większości takie same, różnią się zwykle brodą lub przebraniem. Za to oponenci w postaci stworów i potworów wyglądają przerażająco i są świetnie animowani. Pokonane jednak wyglądają, jakby ktoś spuścił z nich powietrze, co też nieciekawie się prezentuje. Zaś przeciwnicy człekokształtni potrafią wystrzelić na parę metrów w górę, po czym swobodnie opadają na ziemię.
Coś, co urzekło mnie w tej grze, to udźwiękowienie. Muzyka jest delikatna, ale ją słychać i zapada w pamięć. Ponadto to fantastyczny, klimatyczny soundtrack, aż chce się tego słuchać. Odgłosy otoczenia to również sukces twórców. Miecz uderzający o miecz, krzyki rannych, odgłosy kroków czy przelewanej wody są mistrzowskie. Świetnie wypadają też potwory, ze swoimi rykami gdzieś w oddali lub parę metrów przed nami, na pochwałę jeszcze zasługują cywilizacje, które tętnią życiem, a to wszystko słychać! Kowal uderza młotem o kowadło, a potem ostrzy je na osełce, fale uderzają o molo, słychać gwar, krzyki, rozmowy i hałasy. W Risena trzeba choćby właśnie dlatego zagrać.
Chwila narzekań
Wszystko w Risenie ładnie gra i wygląda, jednak żałuję, że akty III i IV są trochę nudne. W rozdziałach tych questów pobocznych już nie zaznamy, pomęczymy się za to, eksplorując z rzędu kilka sporych podziemnych świątyń. Nie dość, że jest tam ciemno, to każdemu napotkanemu wrogowi musimy pokazać, gdzie raki zimują. Po czasie nudzi to niezmiernie, a podczas 2 pierwszych aktów nawiązanie walki było czymś przyjemnym i miłą odskocznią od wykonywania zadań.
Podsumowując…
Risen jest grą bardzo fajną, na początku nie nudzi w ogóle, wręcz sprawia radość i satysfakcję. Jednak nim dojdziemy do 3. rozdziału, minie dobrych 25 godzin, więc nużącego nawalania sporo nie będzie. Poza tym polecam wsłuchać się w odgłosy otoczenia i muzykę – można się zakochać. W dodatku nieźle pomyślany system walki, sporo questów pobocznych, opcja wykuwania broni czy warzenia mikstur. Naprawdę polecam ten tytuł, warto! Zresztą gra trafiła do Premium Games, więc droga nie jest, a tytuł sprawi nam mnóstwo frajdy.