Nim podszedłem do Bard's Tale, to słyszałem wiele dobrego o tej produkcji. Zachwalano mi ją jako zabawną, nowatorską, komiczną, prześmiewczą, wspaniałą, et cetera, et cetera. Miała to być humorystyczna opowieść o Bardzie, który zostaje nie do końca zgodnie ze swoją wolą wplątany w rolę kolejnego Wybrańca. I to Wybrańca, który, zgodnie z utartym, wyśmiewanym w tej grze schematem, ma uratować uwięzioną w wieży księżniczkę. Ów Bard (przez duże B, gdyż takie zdaje się być jego imię) jest, co trzeba zaznaczyć, pozbawionym honoru gagatkiem, jakiemu zależy wyłącznie na pieniądzach, luksusach i zaspokojeniu swojej chuci. Wydawałoby się: materiał na świetną, przezabawną pozycję.
Owszem - zarówno koncepcja gry, jak i dialogi, a także różne sytuacje w jej trakcie bywały zabawne i humorystyczne. Jednak czyniły one rozgrywkę jedynie z lekka luzacką, o mniej poważnym podejściu. W każdym razie przez pierwszą połowę, bo w drugiej ten humor zmalał znacznie i produkcja zrobiła się poważniejsza, bardziej... typowa. Tym samym zaś sztampowa, nudna i powielająca wyświechtane już pomysły. Nie pomogły w tej kwestii nawet genialnie spolszczone piosenki ani równie dobry polski dubbing, który jedynie zwiększa z lekka wartość tej słabej pozycji. Co gorsza, autorzy nie wykorzystali wielu okazji do dodania większej dawki humoru, na co dowody znajdziecie w tekście trochę dalej. Nieraz zdarzyło się, że spodziewałem się w pewnych sytuacjach jakiejś określonej reakcji Barda – i czułem się srodze zawiedziony, gdy wbrew moim oczekiwaniom, główny bohater w milczeniu przyjmował to, co się przed nim dzieje. Złośliwy komentarz wprost cisnął się czasami na usta i dziwiło niezmiernie, że taki mistrz ciętych ripost nic w takich chwilach nie rzecze.
Powiem, że początek gry jest zwyczajnie odpychający. Spotykamy się z całkowicie niestandardowym sterowaniem, w którym początkowo nie sposób się połapać (myszka + klawiatura, ale o wyraźnie konsolowym rodowodzie), widokiem centralnie znad głowy sterowanego przez nas gagatka (na początku irytowało mnie niezmiernie, że nie mogę nijak zmienić widoku, poza jego obracaniem w lewo lub w prawo), brakiem normalnego systemu ekwipunku (wszystkie znalezione przedmioty automatycznie są przerabiane na złoto, a jak znajdziemy np. lepszy miecz, to natychmiast zajmuje on miejsce poprzedniego), ustalonymi z góry punktami zapisów, a także brakiem standardowych mikstur leczących. Wszystko to sprawiło, że po pierwszym, dosyć krótkim podejściu do gry miałem ochotę cisnąć nią w kąt i zapomnieć o jej istnieniu. Następnego dnia jednak spróbowałem jeszcze raz (tym razem na łatwym poziomie trudności) i już się przemogłem. Przez jakiś czas nawet dobrze się bawiłem, muszę stwierdzić.
Bard ma za towarzysza narratora, z którym zdarza mu się wdać w krótką sprzeczkę albo uciszyć go krótkim, złośliwym lub zirytowanym komentarzem. I tego typu przekomarzanki asystują nam przez całą grę, choć raczej nieczęsto. Po wyjściu z karczmy, do grona towarzyszy Barda dochodzi też mały psiak. Nie ma z niego na początku żadnego pożytku poza wygrzebywaniem z ziemi mało wartych przedmiotów lub byciem krótkotrwałą tarczą przed paroma ciosami zabłąkanego przeciwnika. Jego fabularny potencjał jest całkowicie niewykorzystany: ot, takie małe coś, co kręci się pod nogami i trochę pomaga. Bodaj dwa razy pies ma swoje pięć minut – i tyle. Co prawda dość istotnych pięć minut, ale i tak pełnią one głównie rolę przypomnienia o istnieniu tego zwierzaka. Pomiędzy tymi momentami jest zaś tym samym, drobnym, nieważnym detalem, który kręci się między wrogami i stale od nich obrywa (jest nieśmiertelny, więc nawet jak upadnie, to po chwili wstaje w pełni sił).
Bard jako mechaniczna postać jest czymś w rodzaju druida z Diablo II. Przywołuje za pomocą muzyki różnego rodzaju istoty do pomocy, od małego szczura, po wielkiego, zakutego w ciężki pancerz chama z toporem. Obserwując menażerię, jaką Bard może sobie przyzwać do pomocy, nachodzi człowieka zastanowienie: czemu nie ma tam Chucka Norrisa z jego kopem z półobrotu, Księdza Rydzyka z morderczym kazaniem czy moherowego beretu z ciosem torebką? Pasowaliby tam jak ulał. Co ciekawe, przez całą grę jesteśmy przekonani, że przywoływane istoty są bezmózgimi magicznymi tworami, których jedynym celem jest wypełniać polecenia tego, kto je przyzwał. Twórcy wykazali się niekonsekwencją (a w każdym razie kolejnym niewykorzystaniem fabularnego potencjału), bo na samym końcu gry mamy okazję dowiedzieć się, że nasi towarzysze nie tylko potrafią myśleć, ale nawet mają swoje własne zdanie(!). No to czemu nie słyszałem od nich ani jednego komentarza w czasie rozgrywki? To by bardzo urozmaiciło grę i zmniejszyłoby nudę, jaka ziała z monitora w drugiej połowie całej produkcji...
Nieprzypadkowo na początku powyższego akapitu użyłem porównania do Diablo II. Cała ta gra to hack'n'slash, w którym naszym zadaniem jest przedrzeć się przez zastępy wrogów do (mało satysfakcjonującego) końca. Przez pierwszą połowę gry eksterminacja kolejnych armii mięsa armatniego była nawet całkiem przyjemna. W drugiej jednak stała się irytującym i doprowadzającym do frustracji obowiązkiem, który rzadko kiedy dało się ominąć. Cieszę się, że wybrałem właśnie łatwy poziom trudności. Wyższy sprawiłby tylko, że męczyłbym się z grą kilka godzin dłużej, proporcjonalnie do tego czasu wyrzuciwszy z siebie większą ilość wszelkiego rodzaju bluzgów. Jeśli by podzielić grę na jakieś dziesięć etapów, to od drugiego do piątego wydawała mi się ona nawet interesująca i wciągająca. A potem nadeszła wspomniana wcześniej nuda i sztampowość. Im dalej zaszedłem od szóstego etapu, tym częściej towarzyszyła mi myśl "NO ILE JESZCZE?!".
Trzeba przy tym wspomnieć o paru innych rzeczach, bo jak dotąd wylewałem z siebie tylko żale dotyczące rozwoju fabuły oraz formy rozgrywki. Na przykład o grafice. Nie ma co owijać w bawełnę: wizualnie gra jest po prostu brzydka. O ile modele różnych miejsc, postaci i stworów są jeszcze całkiem znośne, o tyle w przypadku tekstur sprawdza się powiedzenie "Te piksele mogą zabić". Co ciekawe jednak, Bard dysponuje najlepszymi teksturami ze wszystkich postaci. Reszta jest natomiast średnia lub kiepska. Interesujący zabieg ze strony twórców. Co jeszcze dziwniejsze, w paru sytuacjach podczas gry - głównie podczas cutscenek, na których kogoś przyzywano - zdarzyło się, że liczba klatek niesamowicie zmalała, co za każdym razem doprowadzało mnie do szewskiej pasji. A pragnę zaznaczyć, że grałem na sprzęcie, na którym Gothic 3 (nie bez powodu nazywany zarzynaczem komputerów) chodził na wysokich ustawieniach całkiem znośnie.
Muzyka. Nie należy jej mylić z piosenkami, z których ta produkcja słynie. Pojawiają się one tylko w określonych sytuacjach, więc za pokład muzyczny w żadnym razie tu nie robią. Bo to, co słyszymy w tle podczas rozgrywki, to jedynie bardzo rozległa wariacja na temat ogólnie pojętego "nic". Coś tam czasem zabrzęczy podczas zwiedzania określonej lokacji. Najczęściej jednak słuchamy tylko szumu wiatru, skrzypienia drzew, odgłosów bitwy lub innych tego typu dźwięków, które ciężko mi nazwać jakimkolwiek podkładem muzycznym. Więc nie myślcie, że będziecie cieszyć swoje uszy podczas gry. Usłyszycie przez większość czasu tylko to szeroko rozumiane "nic", a także wrzaski wrogów, brzęki oręża i tak dalej.
Dochodząc do końca tego tekstu, pora na werdykt. Jak widzicie, więcej jest tu minusów, niż plusów. I nieprzypadkowo. Ta produkcja jest zwyczajnie kiepska. Przez pierwszą jej połowę humorystyczna koncepcja sprawdza się nawet przyzwoicie. Później jednak następuje jej zużycie i dalej jedziemy już na frustracji, zirytowaniu, a także chęci dojścia do końca oraz zapomnienia o grze. Jak już wspomniałem wcześniej, prześmiewcza koncepcja, mająca w zamiarze nabijać się z pewnych sztampowych rozwiązań, luzackie, humorystyczne dialogi, a nawet piosenki, nie bez powodu wychwalane pod niebiosa, nie ratują tej pozycji. Jest to po prostu mało poważny hack'n'slash, którego prześmiewcza forma zużywa się na długo przed końcem gry.
Krótko mówiąc: nie polecam. Nawet za cenę oferowaną przez Kolekcję Klasyki.