Warning: Undefined array key "autologin" in /usr/home/peronczyk/domains/insimilion.pl/insimilion/twierdza/index.php on line 25 Varia • Widzę muzykę • INSIMILION

    Varia


    Widzę muzykę

    Fantastyka » Varia » Opowiadania
    Autor: Joisana
    Utworzono: 31.08.2011
    Aktualizacja: 31.08.2011

    To pierwsze opowiadanko, jakie przesyłam na Wiosnę Fantastów. Wybrałam akurat to, ponieważ jest jednym z najkrótszych przeze mnie napisanych, a zarazem w bardzo małym stopniu wnika w opisywany przeze mnie świat. Kilka rzeczy, które warto wiedzieć przed rozpoczęciem czytania:

    Sirna - świat/planeta, gdzie toczy się akcja
    benign - dowolna istota rozumna (ludzie, krasnoludy, centaury, kotołaki)
    ludzie - przedstawiciele któregoś z czterech plemion: elfów (wiadomo), crinimbris (odpowiednik rasy europeidalnej), minorów (=niziołków, pokurczy, karłów), warsetów (czerwonoskórzy barbarzyńcy)
    membri - mężczyzna z plemienia crinimbris
    crinis - kobieta z plemienia crinimbris

    Ufff... I to chyba tyle. Mam nadzieję, że wyjaśniłam zrozumiale. I jeszcze jedno: tak, elfy na Sirnie są zaliczane do ludzi.

    Liczę na opinie i konstruktywną (nawet jeśli surową, to chyba nawet tym lepiej) krytykę. I życzę miłej lektury.



    Eliza wpadła do domu, minęła bez słowa matkę i pognała do pokoiku na poddaszu. Zatrzasnęła z wściekłością drzwi, chcąc chociaż na moment odgrodzić się od problemów.
    – Dosyć – szepnęła do siebie. – Nie mogę tak dłużej żyć...
    Jak nietrudno odgadnąć, drzwi stanowiły naprawdę mizerną barykadę. Wrogowi – pod postacią rodzicielki – wtargnięcie do prywatnej fortecy córki nie przysporzyło wielkich trudności.
    – Wyglądasz na przybitą – stwierdziła kobieta, przestępując próg. – Coś się stało?
    – Nie, nic! Potrzebuję trochę spokoju, więc byłabym wdzięczna, gdybyś raczyła zostawić mnie samą.
    Matka pokręciła ze smutkiem głową. – Przecież widzę, że...
    – Idź sobie, chcę wreszcie odpocząć!
    – Wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć. – Kobieta zamknęła delikatnie drzwi i poszła do drugiej izby. Niebawem dobiegła stamtąd muzyka. Crinis grała zawodowo na harfie. Całe dnie spędzała na ćwiczeniach, doprowadzając sztukę do perfekcji, a Elizę do szału.
    Dziewczyna sięgnęła po korki leżące na komódce i wepchnęła je do uszu. O tym właśnie marzyła. Nareszcie – cisza. Cisza i samotność.
    Spod łóżka wychynął ciemny kształt. Wychynął to może źle powiedziane. Do czynności znacznie bardziej pasowałoby określenie – wytoczył się. Przypominał prążkowaną włochatą kulę.
    – Szerszeń – powitała go radośnie. Przejechała dłonią po lśniącym, czarno-burym futerku. Kot wyprężył grzbiet, przyjmując z wdzięcznością pieszczotę. Wszędzie gubił sierść, był leniwy, potwornie spasiony, ale Eliza i tak go uwielbiała. Przysunęła twarz do pyszczka, zwierzątko potarło ją nosem w czułym geście. Jego ciałko zaczęło wibrować, po czym odgadła, że mruczy.
    Wstała i otrzepała dłonie z kłaków. – Niedługo całkiem wyłysiejesz.
    Kot zaprzeczył miauknięciem.
    – No dobra, pora zrobić coś pożytecznego. Szkoła wyczynia z benignem straszne rzeczy, trudno pojąć, że można tak marnować życie. Dosłownie przecieka mi między palcami. Na szczęście jesteś ty. Oraz moi zwinięci przyjaciele.
    Kocurek wskoczył na niepościelone łoże, a Eliza podeszła do gablotki, w której trzymała najcenniejsze skarby. W dwóch równiutkich rzędach leżało obok siebie trzydzieści siedem zapisanych zwojów pergaminu. Wyciągnęła pierwszy z brzegu, położyła się na kocu. Podwinąwszy rękę, oparła na niej głowę i oddała się ulubionej czynności. Siedzący obok Szerszeń zaczął miarowo uwierać łapami poduszkę. Kiedy jego pazurki wysuwały się i na powrót chowały, na dziewczynę spłynęła słodka błogość. Jej codzienne egzystencjalne problemy zastąpiły dylematy książkowych postaci.

    ***
     
    Dopiero kiedy w nozdrza przeniknął smakowity zapach, Eliza uświadomiła sobie, że jest głodna. Niechętnie wyjęła z uszu zatyczki; do umysłu znów wdarł się chaos wyobrażeń, jaki zawsze wywoływały dźwięki.
    Drzwi się lekko uchyliły. – Chodź na obiad.
    Dziewczyna zrobiła grymas; słowo „obiad” wiązało się z płynącą krwawą strużką, z kolei wysoki głos matki za każdym razem wymierzał policzek. Podczas koncertów, gdy czyste tony harfy u innych wyciskały łzy wzruszenia, Eliza płakała z bezsilnej wściekłości, ponieważ przed jej umęczonymi oczami wybuchała feeria barw.
    Kochała absolutną ciszę. Ktoś słusznie zauważył, że mowa to srebro, a milczenie – złoto. Przysłowie nabierało nowego znaczenia dla istoty zagubionej pośród połączonych w beznadziejny sposób odczuć. Brak odgłosów oznaczał wytchnienie, ich natłok przynosił ze sobą pulsujący wir wszystkich odcieni tęczy. Zamknąwszy oczy, widziała melodię w postaci kolorowych pasów. Złudne miraże. Nienawidziła ich z całej duszy i z całego serca swego.
    – Zaraz przyjdę! – Skrzywiła się, chociaż była przygotowana na to, co nastąpiło. Utonęła w granatowym atramencie. Własny głos zawsze powodował duszności. Czuła się jak pływak, który wie, że tonie, chce jeszcze walczyć, ale fale przezwyciężają go i już nie może nic zrobić, musi ulec...
    Zacisnęła powieki, ale nie oszukała barw. Nie odbierała ich oczami, lecz dodatkowym zmysłem.
    Próbowała tłumaczyć innym benignom, co odczuwa, gdy wrzeszczą. Nie wierzyli, że krzyk wbija srebrne sztylety pod powieki, że dlatego tak zaciekle je zaciska podczas rozmowy. Nie wierzyli, że kiedy szepczą, prószy śnieg. Piskliwie wypowiedziane słowa zadają ciosy, a obniżony ton sprawia ulgę, jakby otulali ją miękkim puchem.
    Poszła do kuchni. Rodzice siedzieli przy stole. Naraz podnieśli oczy na córkę i zmierzyli ją nieprzeniknionymi spojrzeniami. Z dnia na dzień ziała w nich coraz większa rozpacz, chociaż starannie chowana gdzieś głęboko w bezdennych studniach źrenic.
    Dziewczyna jadła w milczeniu. Chciała jak najszybciej wrócić w bezpieczny kąt, do swojego świata, świata marzeń.
    – Elizo, rozmawialiśmy z ojcem. Ustaliliśmy, że pojedziesz do innego uzdrowiciela. Na pewno ktoś zna lekarstwo na twoją przypadłość.
    – Mamo, ja tak mam odkąd pamiętam. To nieuleczalne.
    – Nie! – Ostry głos, srebrny błysk. Ból. – Przepraszam. – Kobieta przeszła na szept, zgodnie z zawartą parę lat temu umową, w myśl której Eliza nie założy już więcej korków, a rodzice nie podniosą na nią głosu, nawet w gniewie.
    – Ale, mamuś, doktor Xoren powiedział, że... w grę wchodzą czary, nie choroba. Dar. – Nie powstrzymała obłąkańczego śmiechu, od którego aż zakręciło jej się w głowie. – Przekleństwo, nie dar – wymamrotała.
    – Trudno zaufać opinii takiego dziwaka. Udamy się do Sivall. Albo jeszcze lepiej, na Kadkrecję. Minorzy to świetni lekarze, tak słyszałam.
    – Ja słyszę tylko kolory. A w obecności karłów zawsze się mnożą. Nie chcę tam jechać.
    – Córeczko, zrozum, usiłujemy ci pomóc – wtrącił tata. – Daj nam szansę. – Miękki, przyjazny głos. Wełniany sweter.
    – Dobrze – przystała Eliza, ale po długim wahaniu. – Już ostatni raz, obiecajcie. Nigdy więcej medyków. I Kadkretów. Trudno przy nich wytrzymać, tryskają wszystkimi odcieniami.
    – Zgoda. – Przytaknęli jednocześnie. Mama dodała:
    – Pomoże ci. Musi. Jedyny to sprawi.
    – Amen – uzupełnił ojciec.
    Niespełna miesiąc później „Purpurowy motyl” przybił do brzegu Kadkrecji. Po trapie zeszła rodzinka ludzi – ojciec elf, matka crinis oraz córka mieszanej krwi. Dziewczyna zachowywała się dziwnie. Machała rękami w powietrzu, zakreślając nimi tajemnicze ścieżki. Dorośli postępowali identycznie. Rozmawiali z podekscytowaniem, chociaż bez użycia słów. Coś śmignęło koło nich, mężczyzna odruchowo się osłonił . Ważka dorównywała wielkością pasterskiemu psu.
    Ojczyzna karłów w pełni zasługiwała na nieoficjalną nazwę – Wyspa Obłędu. Nigdzie indziej nie występowały ani maleńkie niedźwiedzie, ani rogate kucyki zwane jaurami, nie wspominając już o ogromnych szczurach, owadach i pajęczakach. Stanowiły tylko niektóre z atrakcji, jakie Kadkrecja szykowała turystom.
    Podróż przebiegała bez trudności. Eliza dawno przestała żałować jej podjęcia. Chociaż całkowicie odcięta od dźwięków, podziwiała piękno otaczającego świata. Nie przypuszczała, że Sirna tutaj do tego stopnia nie przypomina Sirny tam.
    Miasteczka na wyspie wyglądają niczym układanki z klocków – domeczki o niskich drzwiach wydawałyby się odpowiedniejsze dla lalek niż benignów. Właśnie tutaj żyją minorzy – Mali Ludzie. Mali wzrostem, lecz wielcy umysłem. Ponoć właśnie oni stworzyli pierwsze mydło, zegar, dźwignię i koło. Wspomnieć należy, że z ich plemienia pochodzą autorzy wybitnych dzieł filozoficznych i poetyckich, chociażby słynny Rufus von Kadkretia.
    Choć tak zasłużeni dla losów świata, sprawiają często na przybyszach z zewnątrz wrażenie gromadki hałaśliwych dzieci. I chyba trudno się dziwić.

    ***
     
    Na statku przebywał głuchoniemy, który nauczył rodzinę Elizy układania z dłoni znaków alfabetu. Dziewczyna nie pojmowała, jakim cudem sama już dawno nie wpadła na wypracowanie takiego systemu. Dotąd albo cierpiała bez korków w uszach (rodzice zakazywali ich nosić), albo musiała zapisywać wiadomości na pergaminie. Ale pergamin do najtańszych rzeczy nigdy nie należał, a wykształceni benignowie zdolni do odczytania tekstu stanowili prawdziwą rzadkość. Rodzice czytać nie umieli, chociaż zafundowali córce edukację i kupowali jej książki na zwojach. Poświęcali dorobek miesięcy ciężkiej pracy, aby pokrzywdzone dziecko zaznało odrobinki radości. Eliza niewiele potrzebowała do osiągnięcia szczęścia – kota, dzieł literackich, własnego kąta. Oraz ciszy. Oto ideał ziemskiej rozkoszy.
    Dziewczyna odpędziła kolejną natarczywą ważkę i zapytała na migi o imię uzdrowiciela.
    Ojciec wykreślił w powietrzu: V, I, A.
    Zmarszczyła czoło.
    Matka ułożyła z dłoni okrąg, symbol kobiecy; córka momentalnie pojęła. Z jej twarzy od dawna nie schodził uśmiech. Wreszcie widziała świat takim jaki był w istocie, nie przesłaniały go żadne niechciane bielma i plamy. Wprawdzie nie odbierała dźwięków, ale nigdy tego nie pragnęła. Najczęściej towarzyszył temu ból, w najlepszym razie – mgiełka przed oczami.
    Na siedzeniu obok stała klatka z Szerszeniem. Biedny kocur źle zniósł drogę. Schudł o połowę i ledwo rozpoznawali w nim dawnego przyjaciela.
    – Skąd wzięłaś dla niego imię? – zapytała kiedyś mama. – To z powodu pasków?
    – Miało najładniejszy kolor – odpowiedziała wówczas Eliza jakby wygłaszała truizm.
    Dziewczyna usnęła, ukołysana powolnym ruchem ciągniętego przez osły wozu. Śniła o książkowych bohaterach. Razem z nimi przeżywała przygody znane ze zwojów.
    Ktoś nią potrząsnął. Podskoczyła raptownie.
    – Dotarliśmy – powiadomiła mama.
    Zapłacili woźnicy i zapukali do skromnego domku znachorki. Otworzyła tęgawa kobieta o tłustych, brązowych włosach. Pomimo niskiego wzrostu, wyglądała raczej na crinis niż minorkę.
    – Witamy, przyprowadziliśmy córkę. – Matka zaczęła prosto z mostu. – Cierpi na dziwne schorzenie, polegające na tym, że odbiera dźwięki jako doznania zmysłowe – kolory, miękkość, i tak dalej. Błagam, niech pani powie, że ta dolegliwość nie jest pani obca. Uzdrowiciel określił ją jako „barwne słyszenie”, podobno występowały już takie przypadki. Niestety, w żadnych księgach nie istnieją wskazówki, jak zaradzić chorobie. Błagam, potrzebujemy pomocy. – Eliza, wciąż mając w uszach korki, wyłącznie domyślała się treści oracji.
    – Zaraz przyprowadzę panią. – Przygruba służąca odeszła w głąb domu. Wkrótce wróciła wiodąc drugą kobietę, tym razem minorkę bez cienia wątpliwości. Mama Elizy powtórzyła historyjkę. Kadkretka miała w zwyczaju ciągłe kiwanie głową – dawała w ten sposób do zrozumienia, że przysłuchuje się z uwagą rozmówcy. Na koniec znowu pokiwała i orzekła, że choroba rzeczywiście nosi podaną nazwę, a stanowi szczególny rodzaj synestezji. Niektórzy zaliczają cierpiących na nią do czarodziejów. Wbrew pozorom, to wcale nie głupsze niż nazywanie czarodziejami telepatów, senników czy osoby przyciągające ciałami metal. Wszyscy są dziełem losu, nie można nic poradzić na ich przypadłość.
    – Jednakże – dodała kobieta – istnieje pewne wyjście. Zaproponowałabym terapię. Szkoda pozbawiać takiej cudownej dziewczyny możliwości słyszenia, kiedy z jej uszami wszystko gra. – Zachichotała. – Tylko płaty mózgu płatają jakieś dziwne figle.
    – Naprawdę? Jest ratunek? – zainteresowała się matka.
    – Pani koncertuje, prawda? – odpowiedziała pytaniem Via.
    – Owszem, skąd...?
    – Zauważyłam na wozie harfę. Oto moja sugestia – niech córka pozna instrument. Niech sama ułoży jakąś melodię. Chciałabym teraz porozmawiać z nią w cztery oczy. Umie pisać?
    – Tak. W dodatku świetnie. Tworzy nawet opowiadania. – Gdyby Eliza usłyszała, spłonęłaby prawdopodobnie rumieńcem.
    – Wystarczy, że potrafi przelać na pergamin aktualne przemyślenia. Proszę na chwilę nas zostawić.
    Rodzice pokazali Elizie kilkanaście znaków i odeszli. Stanąwszy pod przeciwległą ścianą, nachylili się ku sobie i zaczęli prowadzić szeptem dyskusję. Via wyciągnęła skądś kawałek papieru, gęsie pióro oraz kałamarz. Usiadła z tymi przedmiotami przy stole. Skreśliła kilka zdań.
    Czemu nie wyjmiesz wacików? Aż tak nie znosisz hałasu?
    Podała dziewczynie pióro. Ta namoczyła je fachowo w atramencie i odpowiedziała:
    Najczęściej. Rodzice zakazują noszenia korków w domu, ale na statku cały czas coś huczy, brzęczy, stuka, a morze szumi... przystali więc, żebym ich nie zdejmowała w podróży.
    Co ci najbardziej przeszkadza? Rówieśnicy w szkole? Stukot kopyt? Brzęczenie pszczół?
    Harfa – napisała Eliza bez chwili wahania. Po chwili obok pojawiło się zdanie: Nienawidzę jej.
    Twoja matka jest harfistką?
    Zawodową, niestety. Kiedyś namawiałam ją, żeby przestała grać. I rzeczywiście na pewien czas przestała, ale nie na długo. Zrezygnowałam.
    Rozumiem. A szczęście? Czy wiążesz z nim konkretny dźwięk?
    Tak. Szept. Mruczenie kota.
    Jak zwierzak ma na imię?
    Szerszeń.
    Ładnie. Mrucząco i szepcząco zarazem.
    Eliza przytaknęła. Miała już dość terapii.
    Mogę pójść? Przecież wiem, że i tak pani nic nie zdziała.
    Tak sądzisz? Wyjmij koreczki.
    Ale...
    Wyjmij.
    Dziewczyna poszła za namową. Wyciągnęła z uszu waciki i od razu natarł na nią zewsząd świat odgłosów i barw. Nieświadomie zmrużyła oczy i skuliła się.
    – Zwalcz strach – usłyszała. – Zamknięcie w ciszy nie przyniesie niczego dobrego. Spróbuj zaakceptować swoją odmienność i potraktować jako... nie, nie podarunek od Najwyższego. I nie umiejętność, która by czyniła cię lepszą czy ważniejszą od reszty benignów. Bardzo łatwo o podobne myślenie. Postaraj się raczej zauważyć w tym po prostu pożyteczną i fajną, sprawiającą frajdę rzecz. – Głos rzeczywiście napawał radością. Dawał nadzieję. Brzmiał nie tylko przyjemnie, ale też przyjacielsko. Eliza posłała Vii szczery uśmiech.
    – Pokonamy nienawiść, co ty na to?
    – W jaki sposób? – chciała wiedzieć. Znowu granat, wszechotaczający, nie do zniesienia. Zaczęła chwytać oddech, ale kobieta wyszeptała:
    – Spróbuj zagrać na harfie. Podążaj ścieżką najpiękniejszych barw. Odnajdź je w sobie. Teraz przynieś, proszę, instrument.
    Eliza pobiegła do wozu i ściągnęła z niego harfę. Uginając się pod jej ciężarem, wróciła do domku Vii. Rodzice patrzyli zaskoczeni, jak dziewczyna taszczy przedmiot. W domu zabraniano jej nawet zbliżania się do cennej harfy, zresztą nie zabiegała o to. Wprost przeciwnie – nie znosiła instrumentu i zawsze obchodziła go szerokim łukiem. Mama otworzyła usta, jakby z zamiarem zaprotestowania, ale ojciec położył dłoń na jej ramieniu i słowa pozostały niewypowiedziane. Czekali na rozwój wydarzeń.
    Dziewczyna podeszła do starszej kobiety, położyła harfę na podłodze. Przy małej sylwetce minorki ogromny instrument z brązu sprawiał pozory jeszcze potężniejszego.
    – Zagraj coś – poleciła gospodyni. – Cokolwiek.
    Eliza pociągnęła strunę. Brzęczenie i ból, czerwone zygzaki. Odskoczyła w panice.
    – Nie poddawaj się. No, dalej.
    Podjęła próbę. Tym razem w efekcie otrzymała cytrynową piankę.
    – Jeszcze.
    Soczysty oranż, jaskrawy róż, śnieżna biel. Jakże wspaniałe odcienie ma granie! Stopniowo Eliza zatracała się w kombinacjach barw i dźwięków. Zafascynowało ją to, że szarpnięcie określonych strun wywołuje z góry określone wrażenia zmysłowe. Posłała minorce triumfujące spojrzenie.
    – Widzę muzykę – oznajmiła radośnie.



    Komentarze

    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.




    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


    Pseudonim
    E-mail
    Treść Dostępne tagi: [cytat][/cytat], [url=http://][/url]
    Przepisz poprawnie podane słowa mnustwo orkuw