Jeśli mam być szczery to oderwanie się od Wiedźmina zajęło mi niemalże tyle czasu co wymyślenie jakiegoś sensownego wstępu do tekstu poświęconego pierwszym wrażeniem. Bo co tu niby pisać? Setny raz przybliżać historię CDP Red, którą każdy zainteresowany produkcją gracz zna równie dobrze co „Ojcze Nasz...”? Nie... A może walnąć jakiś zgryźliwy wstępniak o problemach związanych z wydaniem? Też nie bardzo. Ostatecznie postanowiłem po prostu przejść do sedna, czyli opisu wrażeń, bo opisywać mogę naprawdę sporo.
Kurier do mojego domostwa trafił o dość nieciekawej porze – obiektywnie na rzecz patrząc – akurat zabierałem się do nauki biologii, coby nie zawalić klasówki. Jak się można domyślić dostarczenie paczki było równoznaczne z zaniechaniem zacnego zajęcia, a właściwie przeniesieniem go na inny poziom. Wszak, który biolog odmówiłby możliwości zbadania Wiedźmina? Zatem „dla dobra nauki” przystąpiłem do instalacji. Ta poszła całkiem sprawnie, co mnie pozytywnie podbudowało. Ot, miałem ostatnio trochę problemów z tym zagadnieniem. Była co prawda dosyć długa, ale Wiedźmin to wszak ponad 8 GB, więc nie można się dziwić. Powolne przesuwanie się niebieskiego paska umiliłem sobie przeglądaniem bogatej edycji podstawowej i odsłuchaniem fragmentu soundtracka z pobliskiego odtwarzacza. Obie „rzeczy” prezentują się ładnie, choć wtedy powstrzymywałem się od jakiejkolwiek oceny czekając na danie główne, które właśnie miało się rozpocząć.
Po szybkim ogarnięciu menu rozpocząłem zabawę z programem. Rozpocząłem również serię „zaskoczeń”. Na dobry początek zaskoczył mnie zestaw patronów, jaki ukazał się mym oczom: chyba pierwszy raz widziałem logo TVN odpalając grę - doprawdy dziwne wrażenie. Potem Wiedźmin wyświetlił słynne intro pana Bagińskiego, a do mych uszu dotarł głos narratora. Pierwsza myśl: „ja już go gdzieś słyszałem” szybko zmieniła się w klarowny obraz – toć to lektor podkładający głos pod Xardasa z Gothica! Dobór całkiem trafny, bo ów głos całkiem miło wspominam. Następnie pojawiło się menu, a w zakładce „zaawansowane opcje” kolejne zaskoczenie: gra uważa, że mój sprzęt spokojnie wyciśnie najwyższe detale. Niestety, jak się po chwili okazało, była to niespodzianka negatywna i zarazem kubeł zimnej wody, który uchronił mnie przed popadaniem w euforię na sam widok głowy wilka. Rozpoczynającą grę sekwencję radośnie „przelagowałem”, znaczy obraz skakał z dołu do góry, na boki, urywał się i wyglądał dość komicznie. Przy panoramicznym ukazaniu Kaer Morhen, które to ustawienie kamery na dobrą minutę zasłoniło jakąś dziwnie oteksturowaną górą byłem blisko wybuchnięcia śmiechem. No, ale odłóżmy to na bok. Po długiej sekwencji dialogowej – bynajmniej długa nie była przez ilość wyświetlanego tekstu – udało mi się dostać do menu i zmienić ustawienia graficzne na średnie, na których zapewne zostanę już do końca (w tej jakości wykonane są dołączone screenshoty).
Od tej chwili zaczęła się rozgrywka właściwa. Zaczęła się od tego co stanowi podstawę gry. Zaczęła się od walki. Kaer Morhen zostało zaatakowane przez jakiś tajemniczych i nieźle przygotowanych bandziorów. Jest dwóch magów, płatny zabójca „Magister” i nawet miejsce dla Przerazy (to taka duuuża modliszka) się znalazło. Roboty sporo, miecz trzeba pochwycić i w wir walki się rzucić. Ta może na początku sprawić trochę problemów, bo jest dość niestandardowa, a przynajmniej mi się taka wydaje. Po kliknięciu na przeciwniku Geralt się do niego zbliży, machnie ze dwa, trzy razy swoim żelastwem, po czym kursor zmieni się w płonący miczyk, trzeba będzie wykazać się odrobiną refleksu i kliknąć ponownie, i znowu, i jeszcze raz, aż nasz oponent padnie martwy. Proste to jak budowa cepa, więc nie rozumiem czemu z uśmiechem na ustach i nieopisywalną radością w oczach wysyłałem kolejnych niegodziwców do krainy wiecznych łowów. Bo taka jest prawda – system walki jest naprawdę świetny: z jednej strony prosty i intuicyjny, z drugiej zawiera element akcji, zwiększające napięcie. Jeśli źle klikniemy, to Geralt ciosu nie przeprowadzi, co z rozkoszą wykorzysta przeciwnik. Zginąć się da i nie jest to nad wyraz trudne, a z drugiej strony loadować co chwilę nie trzeba. Poziom trudności jest naprawdę ładnie zbalanowany i typowy gracz nie powinien być ani znużony, ani zdenerwowany – aby nie użyć mocniejszego słowa – koniecznością dziesiątego z rzędu wczytywania.
Oczywiście nawalanie winno mieć jakiś sens, a przynajmniej cel. W przypadku Wiedźmina nawet coś więcej, bo grę sygnują magiczne literki „cRPG”. Aby ów mityczny sens nadać, twórcy postawili przed graczem szereg zadań, z których część tworzy większą całość, zwaną dalej wątkiem głównym. Nie będę się o nim rozwodził, bo samemu nie znoszę sadystów co to zabierają całą radochę z odkrywania kolejnych wątków podając wszystko „na tacy”, w tekście skierowanym do osób zakup rozważających lub oczekujących na przesyłkę, słowem, z grą nieobeznanych. Skupię się zatem na ogólnej charakterystyce zadań pobocznych, gdyż te nikogo pewnie nie zdziwią. Skoro jestem wiedźmin to zlecenia mam iście wiedźmińskie – zabij i przynieś. Niby widzieliśmy to już na ekranach już setki razy, ale w tutaj jest przynajmniej dobrze uzasadnione i podane w bardzo interesującej formie. Questy możemy zdobywać na dwa sposoby – przyspieszony i normalny. Przyspieszony polega na udaniu się do tablicy ogłoszeń i ich lekturze, a normalny to standardowe wypytywanie tych co imię mają i próba odnalezienia ich problemów. Właśnie ten drugi sposób wydaje się, co ciekawe, bardziej interesujący! Dialogi są naprawdę pomysłowe i utrzymane w odpowiednim klimacie. Wrażenie obcowania z samą książką AS-a, nie powinno dziwić, bo w konwersacjach zostały użyte rozliczne cytaty pochodzące właśnie spod pióra Sapkowskiego. „Wiedźmin” to poniekąd cyforwa saga na ekranie komputera, odczytywana przez dobrze dobranych lektorów. Właśnie, lektorzy również się spisali, wczuwają się w rolę i dobrze przekazują emocje. Niestety całkowitym przeciwieństwem tego są animacje podczas rozmowy, które albo są dziwne – Geralt dziesiąty raz z rzędu poprawiający rękawice – albo niezauważalne. Czasem jedynie po ruchu ust możemy stwierdzić czy dany przyjemniaczek jeszcze żyje. Naturalnie znajdą się i miejsca ze świetną gestykulacją, ale są one nieliczne. Skoro już jestem przy temacie dialogów, to muszę przyznać, że nie są zbyt rozbudowane. O ile forma naprawdę może się podobać, o tyle treść bywa już dość uboga. Standardowe drzewko rozmowy jest niezwykle uproszczone – wybieramy temat, a Geralt i jego rozmówca go przegadują. Żadnej ingerencji gracza, żadnego wybierania kwestii, za to w ważniejszych miejscach te słynne wybory. Poza filozoficznym pytaniem „brać czy nie brać” stosowanym w przypadku otrzymywania zleceń, mamy też wybory pokroju „atakuj bądź zostaw w spokoju”. Właściwie zawsze są dwie antagonistyczne strony, a my musimy wybrać mniejsze zło. Inaczej się tego opisać nie da, bo zdarzały mi się sytuacje, w których żaden wybór mi się nie podobał i decyzja zapadła jedynie na podstawie tego, który jest gorszy. Trzymając się jeszcze sprawy samych wyborów – rzeczywiście odczuwalne są ich konsekwencje. I to często po dość długim czasie, z przyzwoitym wpływem na aktualne wydarzenia. Nie tylko jest to fajnym urozmaiceniem, ale i motywacją do zwiększonej pracy mózgu przy podejmowaniu danej decyzji.
Za wykonywanie zadań oraz walkę z potworami Geralt otrzymuje punkty doświadczenia, które przy osiągnięciu odpowiedniego pułapu zamieniają się w nowy poziom. Po otrzymaniu takowego możemy udać się w okolicę ogniska, pomedytować i przydzielić nowe talenty. Dziedzin w które możemy inwestować trochę jest, ale nikt pogubić się nie powinien. Pierwsze cztery to konkretne cechy, mające ogólny wpływ na rozgrywkę – siła i zręczność od machania bronią, wytrwałość i inteligencja od znaków, z czego w skład tej ostatniej wchodzą również dodatkowe zdolności – jak zbieranie ziółek czy ważenie mikstur. Dalej mamy osobne „drzewko” dla każdego znaku i stylu walki dla mieczy. Ogółem rzecz biorąc rozwój postaci jest na poziomie, daleko mu co prawda do realizmu z The Elder Scrolls albo rozbudowania rodem z D&D, ale spełnia swoją rolę i co najważniejsze jest intuicyjny, z uwagi na co mocno przypomina hack'n'slashe.
Co się tyczy znaków – jak na razie zbyt dużo z nich nie korzystałem. Miecz wystarczył mi za rozwiązanie większości problemów, a przy naprawdę trudnych sytuacjach składałem Aard, coby trochę przerzedzić szeregi przeciwnika. Poza tym Igni do rozpalania ognisk, umożliwiających medytację, ale to raczej dodatek, a nie główne zastosowanie znaku. Wrodzy magowie również za dużo nie czarowali, ale nie spotkałem ich jak na razie wielu i nie wiem jak to będzie w przyszłości. O ile wspomnianych magów jest jak na lekarstwo to przeciwników spotykamy w ilościach po prosu hurtowych. Wiele walk jest z kilkoma na raz, a same potyczki to standard przy poruszaniu się nocą i po mniej zaludnionych lokacjach. Dość powiedzieć że podczas nocnej przechadzki po jakiejś wiosce niedaleko Wyzimy spotkałem ponad 20 upiornych psów, 3 ghule i 8 utopców. Jak to się ma do ilości potworów, jakie spotykał Geralt w sadze? Nie bardzo. Ale z drugiej strony gra akcji i książka to zupełnie inne media, rządzące się innymi prawami i celujące w inne grupy odbiorców. Zresztą komu na dobrą sprawę będzie przeszkadzać nadmiar biegającego wokoło mięcha? Walka nie nudzi, a odpręża i wywołuje uczucie głodu – im więcej mordujesz tym masz na to jeszcze większą ochotę. Dosłownie jak jakiś narkotyk.
Warto również poruszyć sprawę dziennika, bo jest o czym pisać. Naprawdę, to chyba najlepszy notatnik postaci od czasów Planescape: Torment! Porównanie do gry o przygodach jedynego, słusznego Bezimiennego jest tu zresztą na miejscu, bo czuć że Redowcy w tym konkretnym aspekcie się na Tormencie wzorowali. Dziennik jest podzielony na kilka kategorii i poza wpisami o kolejnych zadaniach i fazach tych zadań zawiera multum informacji o świecie gry (Glosariusz), potworach z jakimi przyjdzie się Geraltowi mierzyć (Bestiariusz) oraz specjalne podstrony poświęcone na spis wszystkich samouczków, postaci oraz składników alchemicznych. Spodobała mi się również metoda na uzupełnianie naszej podręcznej książeczki – wiedźmak wpisuje dane informacje po zetknięciu sie z nią w grze, czyli np. po dialogu, ale również po przeczytaniu odpowiedniej książki!
O oprawie graficznej rozpisywać się nie będę. Screenshoty po kliknięciu każdy zobaczy i sam zadecyduje jaka ona jest. Moje oczekiwania spełnia – jest ładna, klimatyczna (odpowiednia ilość ciemniejszych barw) i choć nie rzuca na kolana, to Wiedźmin wszakże jest grą RPG. Tutaj oprawa graficzna jest, a przynajmniej powinna być, mniej istotnym elementem całości. Udźwiękowienie spełnia pokładane w nim nadzieje: jak już pisałem lektorzy dobrze wykonali swoją robotę, a panowie (i panie) odpowiedzialne na skomponowanie muzyki spisali się po mistrzowsku. Utwory przygrywające podczas walk zapadają w pamięci, a przy tym spełniają swoją podstawową rolę – zwiększają emocje związane ze szlachtowaniem oponentów.
Podsumowywać czy tym bardziej oceniać w chwili obecnej nie zamierzam, bo wyszłaby z tego recenzja, a ja gry jeszcze nie ukończyłem. Powiem jedynie, że ciężko mi było się oderwać od Wiedźmina, aby napisać ten tekst, a po jego ukończeniu pewnie znowu zacznę grać... Każdy może to zinterpretować we własnym zakresie.
Ustawienia graficzne: Średnie, ze zwiększonym polem widzenia
Poziom trudności: Normalny
Wersja gry: 1.0 (bez patcha)