Warning: Undefined array key "autologin" in /usr/home/peronczyk/domains/insimilion.pl/insimilion/twierdza/index.php on line 25 Arcania: Gothic 4 • Rozdarta Dziewica - Nume... • INSIMILION

    Arcania: Gothic 4 » Rozdarta Dziewica


    Rozdarta Dziewica - Numer Trzy

    Działy gier » Arcania: Gothic 4 » Przedpremierowe » Rozdarta Dziewica
    Autor: Merts
    Utworzono: 21.07.2009
    Aktualizacja: 04.07.2010

    Belgor nie żył.
    Jego ciało leży na podłodze pokoju numer trzy. Ręce, niczym bandaże owijają jego piersi. Stałem nad nim. Niemy i nieruchomy, starając się nie patrzeć. Jednak jego wykręcona, niedowierzająca twarz trzymała mnie w napięciu i poczuciu fascynującej winy. To się znowu stało. Kolejny, który zbytnio się zbliżył.
    "Dlaczego?"
    Szorstki głos właścicielki karczmy zdradził ją natychmiast. Stanąłem tyłem do wejścia i kobiety w nim stojącej.
    "Dlaczego?"
    Jej skowyt, dosłownie łapał mnie za gardło, zupełnie tak, jakby to ona sama mnie ściskała. Odwróciłem się. Jej ostre, poczerwieniałe oczy przeszywały mnie swym wzrokiem, żłobiąc coraz to głębsze linie w jej czole pod opadłymi, siwiejącymi włosami.
    - Przepraszam.
    - To za mało! - Murdra rzuciła się z impetem naprzód. Jej grube dłonie chwyciły za mój kołnierz i szarpnęły mną w bok z niewiarygodna siłą. Potknąłem się do tylu, tracąc równowagę i uderzając głową o ścianę. Jakaś masa w kształcie Murdry zbliżała się do mnie… Powiększała się zamazana, a lekki płomień świeczki w moim pokoju wskazywał drogę ku ciemności.
    DWA TYGODNIE WCZESNIEJ
    Zwisający nad drzwiami szyld skrzypiał, kołysząc się na podrdzewiałych zawiasach, grożąc upadkiem wprost na moja głowę, jeśli się nie ruszę. Stałem w tym samym, grząskim miejscu Innos wie jak długo; w międzyczasie, cień drzew dosięgnął już szczytu bramy. Moja lewa dłoń powędrowała do kieszeni skórzanego płaszcza, dosięgając fajki mego ojca.
    "Rozdarta Dziewica". Mało kuszące, ale było już mi wszystko jedno. Bolały mnie stopy, mój brzuch nie milkł od wczorajszego zachodu, a moje ręce... Cóż, przynajmniej prawie już przestały boleśnie pulsować.
    Wiosłowanie mi nie podchodziło. Po zaledwie godzinie, która zdawała się być już trzecią, moja malutka łódź dobiła do brzegu Argaan w promieniach wschodzącego słońca. Tam zakończyła swój rejs, a raczej nabiła się na sterczące odłamki drewna. Ojciec nie byłby zadowolony...
    Otrząsnąłem się i uderzyłem w policzek. Tylko nie to. Wystarczająco dużo czasu spędziłem na tym nieszczęsnym obszarze, który klinował stały lad z jego mniejszymi wyspami. To nie musiał być wybór miedzy moim, a ich życiem. Mogłem zaryzykować.
    Pchnąłem drzwi, otwierając je na obszerne pomieszczenie, przez które przeszedłem do pokoju wypełnionego stołami. Okręciłem się dookoła, gdyż smród piwa uginał pode mną już i tak drżące nogi. Podparłem się, zwracając przodem w stronę oczu, które obserwowały mnie zza baru. Jakkolwiek Matka zamierzała, by jej syn uwolnił się od dziedzicznej zarazy poprzez pijaństwo, bylem pewien, że nie mogła wyglądać mniej tęgo ze swymi grubymi pięściami, gapiąc się na mnie zza lady.
    - Zamknięte - powiedziała, kładąc olbrzymie ręce na starannie zakryte biodra.
    - Ale drzwi...
    - Były zamknięte. - Tęga kobieta poruszyła się ostentacyjnie sztywno. okrążyła bar blokując mi przejście - nieustępliwy wartownik, obok którego nie sposób przejść. Wąskie oczy błyskały z jej okrągłej, lecz solidnej twarzy. - Głuchy jesteś czy...
    - Kto to? - zabrzmiał męski głos, wśród dziwnego stukotu. Na początku, myślałem, że to odgłos pukania do drzwi, dopóki nie spostrzegłem drewnianej nogi. Była ona przymocowana do dziwnego, korpulentnego mężczyzny, który nagle wyłonił się z ciemnego końca pokoju. Zatrzymał się kilka kroków za kobieta, z jedna ręka na swej protezie, a drugą trzymając ociekający kufel.
    - Otwieramy dziś wcześnie, Murdro?
    - A czy robi to tobie jakąś różnice? - odpowiedziała z kpiącą złośliwością, nie odwracając się twarzą do mężczyzny, który wyszczerzył tylko szeroko zęby, zniekształcając swe czerwone poliki. - Nie przejmuj się moim mężem, Belgorem. Czego chcesz?
    - Złapałem głęboki oddech. - Nazywam się Ped. Przybyłem z Myrthany nie dalej jak trzy dni temu. Nie mam jedzenia ani pieniędzy, ale...
    - Szukasz pracy? - Murdra zmrużyła oczy. - Przypuśćmy, że twierdzisz, iż możesz pracować tak jak reszta?
    - Będę na każde skinienie - powiedziałem, z trudem powstrzymując krzyk.
    Murdra chrząknęła, co właściwie do niej pasowało. - Skąd mam wiedzieć,że nie ulotnisz się z połową moich sztućcy?
    Wzruszyłem ramionami. - A czy ktoś tutaj potrafi ich używać?
    Belgor parsknął śmiechem. - Podoba mi się. Poza tym, potrzebujemy kogoś do wymiany...
    - Wiem. - Murdra pociągnęła nosem, nadymając się coraz to bardziej, aż wreszcie wypuściła głośno powietrze. - Ped, tak? Nie zwykłam dawać pracy obcym, ale nie dam też zdechnąć żadnemu farmerowi z głodu.
    - Jesteś taka szczodra - powiedział Belgor, z ironicznym uśmieszkiem na twarzy. - Wiedziałem że dobrze robię żeniąc się z tobą.
    Brew Murdry uniosła się nad jej czoło. - Zaraz mnie szlag trafi, albo lepiej ciebie, jeśli miałabym wybierać.
    - Możesz dziś nocować w jednym z naszych pokoi. Kolacja jest za godzinę. Spóźnisz się - pójdziesz spać głodny. No, to tyle. Jutro pogadamy o twojej pracy.
    Dziękując, udałem się na górę, szukając wystruganej "trójki" na jednych z drzwi. Walcząc z drżeniem całego ciała, spowodowanym oziębnięciem, wszedłem do głównego pokoju, znajdując w nim świeżo zasłane słomą łóżko i skrzynkę służąca za nietypowy stolik nocny. Na tym drugim stała świeczka i gliniana miska z brudną wodą. Na bocznej ścianie widniało spore pękniecie, które rozwidlało się no boki przypominając gałęzie zimowego drzewa.
    Spojrzałem tylko jeszcze raz na to nieprzeciętne łoże i zaraz musiałem zejść na na dół, na wezwanie Murdry. Wieczerzę zjadłem na dole, w milczeniu. Starałem się nie zwracać uwagi na próby wszczęcia jakiejkolwiek konwersacji, przez zbierających się wokół klientów. Szybko wróciłem na górę, pozostawiając za sobą nocne, grubiańskie zamieszanie.
    Przespałem je do samego rana.
    Trzy.
    Obudziłem się wcześnie, przestraszony, z dywanikiem obwiniętym wokół mojego wilgotnego, nagiego ciała. Nigdy wcześniej nie śniły mi się cyfry. Nie bylem żadnym magiem, tak jak moja zmarła matka, ale znaczenie tego snu było nadzwyczaj oczywiste. Eras... mój ojciec... Kto byłby trzeci? Kto jeszcze miałby znaleźć się zbyt blisko?
    Walnąłem pięścią w materac. Nikt. Dlatego właśnie musiałem odejść. Dlatego przybyłem tutaj. Aby zaprzeczyć bogom, ich działaniom. Usiadłem, marszcząc czoło. A jeśli… Jeśli chciałem robić za zbawiciela, czemu nie siedziałem w łódce, wśród trzciny, u boku ojca, karmiąc ryby?
    Włożyłem swój farmerski strój, znalazłem przejście wśród posztormowym bałaganie stłuczonego szkła i przewalonych mebli i wyszedłem, starając się nie zwrócić na siebie uwagi. Wschodzące słonce rozlewało delikatnie swe ciepłe promienie, grzejąc mnie zaraz po tym, jak wszedłem na podwórko. Belgor stał w nieczynnej już widocznie stajni, która teraz spełniała rolę schowka na najróżniejsze narzędzia. Ze swą drewnianą nogą, postawioną na odwróconym dnem do góry wiadrze, starał się przywrócić młotkiem kawałek wygiętego metalu z powrotem do użytku.
    Zauważywszy mnie, skinął głową.
    - Musiałeś się wyspać, mimo tego hałasu. Skoro już o tym mowa, co sądzisz o mojej żonie?
    Otworzyłem usta aby odpowiedzieć, jednak zdrowy rozsadek podpowiedział mi by je zamknąć.
    Belgor zachichotał.
    - Nie bój się. Nie jest taka zła. Mówienie, że jest dobra to było by naciąganie ale wciąż...
    Puścił młotek i przytrzymał kawałek narzędzia, badając je w świetle porannego słońca. - Za tydzień minie nasza dwudziesta rocznica. Murdra myśli, że znowu zapomniałem. Nie chce jej tym razem zawieść.
    - Co się stało z twoją nogą?
    - Hmmm? A tak. To tylko cieniostwór. Zabiłem go broniąc Króla, tak jak ty. A tak przy okazji, szepnę o tobie dobre słówko mojej żonie.
    - Dzięki. Ale czemu?
    Belgor zsunął swoją drewniana nogę na dół i szurając dookoła stanął przede mną twarzą wprost.
    - Kiedy będziesz miał moje lata, zaczniesz dostrzegać rożne rzeczy. To jak oczy, które mówią to, czego nie mogą zdradzić usta. - Przechylił głowę na bok. - Wiele przeszedłeś, podejrzewam. Widziałeś śmierć.
    Moja dłoń znów powędrowała do kieszeni płaszcza i zatrzymała się na ojcowskiej fajce. To wszystko co miał przy sobie, gdy...
    - Może nie tylko widziałeś - dodał.
    Odwróciłem się do wyjścia, lecz Belgor podniósł rękę.
    - Nikomu nie powiem. Przynajmniej nikomu więcej.
    Zimno uderzyło w moje poliki, kiedy się zatrzymałem.
    - Murdra?
    Belgor uśmiechnął się szeroko.
    - Jak już mówiłem, dwadzieścia lat. Robota jest twoja.
    Stojąc z niedowierzaniem, wyciągnąłem przed siebie rękę. Belgor zastopował ją mówiąc:
    - Podziękujesz mi później... powiedzmy po pierwszej wypłacie.
    DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ
    Kufel przemknął mi koło ucha rozlewając dookoła piwo, by w końcu roztrzaskać się o ścianę, tuż nad barem. Murdra zrobiła szybki unik, lecz zaraz wstała z włosami rozrzuconymi po całej twarzy i wyszczerzonymi zębami zdolnymi zgnieść na miazgę grupę goblinów. W jednym momencie wszystko zamilkło.
    - Ty! - wrzasnęła karczmarka. Nawet bez patrzenia na nią wiedziałem, że chodzi o mnie. - Wyrzuć go stad!
    Wzdychając, spojrzałem za siebie, na mężczyznę w kamizelce, napinającego swe potężne ramiona, chwytając za stół. Mój przeciwnik przeszył mnie wzrokiem. Kropelki potu spływały po jego łysej głowie, kapiąc na bliznę na jego policzku. Kontem oka dostrzegłem Murdrę, poganiająca mnie swym wzrokiem. Musiałem radzić sobie sam.
    Czułem jak drżą pode mną kolana, kiedy zbliżyłem się do tego mężczyzny mówiąc:
    - Hej ty, yyy, powinieneś już sobie iść.
    Ten niezdarny rzucacz piwem przyglądał mi się przez około sekundę.
    - Albo co....? - odpowiedział po chwili.
    Stanął twardo przede mną, wyższy o dwie głowy, nawet trzy. Przełknąłem ślinę. Spojrzał na mnie z góry tak, jakby zastanawiał się w jaki sposób mnie zabić.
    - M-Murdra... - wydusiłem z siebie cienkim głosem.
    Mężczyzna zaczął się śmiać, a wraz z nim kilku innych pijanych typów.
    - Wykonujesz rozkazy kobiety? Co z ciebie za facet?
    Te słowa dotarły do mnie natychmiast, wykrzywiając przy tym na twarzy brutala szczerbaty uśmiech.
    - Chyba jeszcze nie, co? Możemy temu zaradzić.
    Zanim zdążyłem zareagować, wisiałem już nad jego głowa.
    - Zobaczymy czy umiesz otwierać drzwi!
    Stuk.
    - Puść go!
    Zabrzmiał mocny, głęboki głos. W tym momencie sufit obrócił mi się dookoła niczym wskazówka zegara.
    Stuk... stuk... stuk.

    Tawerna nagle ucichła. Ponownie zabrzmiał głos:
    - Nie będę powtarzać dwa razy, Garv.
    Upadłem na podłogę i przetoczyłem się do tyłu.
    - No proszę, ulubieniec Króla. Nie mam nic do ciebie Belgor, tylko do twojego piwa, obsługi i tej całej śmierdzącej karczmy.
    Mój obrońca przeszedł na przód, stukając rytmicznie swą noga. Mimo, iż znacznie niższy, stanął na przeciw brutala mierząc go wzrokiem jak równego sobie.
    - W takim razie możesz sobie iść.
    Kilku towarzyszy Garva wstało, dzierżąc w rekach niewielkie siekierki. Złapałem głęboki oddech, zaciągając się cuchnącym powietrzem jakie wypełniało karczmę. Na drugim końcu pomieszczenia mokra szmatka Murdry uderzyła głośno o blat kredensu. Jej ciężkie kroki zawiodły ją na sam środek pokoju.
    - Dlaczego nie pozwolisz Pedowi się tym zająć? Taka była nasza umowa. Albo będzie się przykładał, albo...
    - Wylatuje - powiedział Belgor. - Ale jakie ma chłopak szanse z Garvem?
    - Eh! - Murdra zarzuciwszy ręce na biodra i uniosła swa brew przed stojącym gigantem. - Może chcesz się zmierzyć ze mną?
    Przez chwile wydawało się, jakby Garv się zastanawiał, czy nie zgodzić się na wyzwanie Murdry. Następnie wzruszył bezmyślnie ramionami mówiąc:
    - Pies was drapał! Kogo obchodzi ta zatęchła dziura? - wychodząc schylił głowę, by uniknąć zderzenia z futryna, a za nim podążyło trzech wiernych towarzyszy. Wszystko wróciło do normy. Wszystko, oprócz mnie.
    Oczy Murdry dziobały swym wzrokiem jak dwa kilofy. Piekł mnie policzek. Kiedy tylko zdjęła ze mnie swoje surowe spojrzenie, zdarłem z siebie swój fartuch i pobiegłem galopem na górę. Czas mijał, kiedy ja siedziałem na łóżku ze zwieszoną głową. Nagle coś zaszurało, nie, stuknęło. Jak długo Belgor tam stał, obserwując mnie?
    - Widziałem jak traktują naszych chłopców znacznie gorzej. - Wszedł do środka, kiedy ja nie spuszczałem wzroku z fajki leżącej tuż obok miski z wodą.
    - To twojego ojca, tak? Nigdy nie mieliśmy z Murdra dzieci, więc nie jestem w tym dobry... - kaszlnął - w każdym razie, następnym razem będzie lepiej.
    Spojrzałem do góry, akurat w czas, by widzieć, jak się wykrzywia.
    - Wiec nie wyrzucacie mnie?
    Belgor uśmiechnął się, rozciągając swe cienkie usta wzdłuż twarzy.
    - Nie, chyba że sam tego chcesz. Chcielibyśmy... Ja… chciałbym żebyś został.
    Stanąłem jak wryty. W jednej chwili znalazłem się na schodach, biegnąc do wyjścia jak porażony, przeskakując po kilka stopni na raz. Obietnica, którą dałem ojcu rozbrzmiewała echem w mojej głowie. On będzie ostatnim. Klątwa mojej matki nie dosięgnie swej trzeciej ofiary. W połowie drogi do wyjścia z ogródka, zawahałem się. Drżącymi dłońmi sprawdziłem swe kieszenie. Były puste.
    Serce wybiło siedemnaście desperackich uderzeń w mojej błyskawicznej drodze z powrotem na piętro. Czy Murdra mnie widziała? Nie przejmowałem się tym. Wparowałem do wciąż otwartego pokoju z numerem trzy, zatrzymałem się tuż po przekroczeniu progu i oniemiałem. Pokój wydawał się wywrócić do góry nogami pod chwilę mojej nieobecności. Nieszczęsna ojcowska fajka leżała tam, ociekając kapiąca wodą z dziurawej, glinianej miski. Obok niej...
    Nie musiałem sprawdzać ciała. Jakoś wiedziałem.
    Belgor był martwy.
    Serce waliło mi jak oszalałe, ale wiedziałem, że to nic w porównaniu ze świadomością, że ostatnie kilka godzin nie były snem. Ciało Belgora było owinięte kocem z łóżka, podczas gdy Murdra siedziała na jego krawędzi, przyglądając się mężowi, jakby miał on dać jej wskazówki do dalszych poczynań.
    - Dwadzieścia lat byliśmy małżeństwem - powiedziała swym mocnym glosem, ale jakby bez tonu. - Dokładnie w tym pokoju, do którego zawędrowałeś dwa tygodnie temu. Ten głupiec nigdy nie mógł zapamiętać daty, ale ja nigdy nie zapomnę jego oświadczyn. "Wyjdziesz za mnie." - Ożeniliśmy się następnego dnia. - Wypuściła długi wydech, kiedy ja ledwo łapałem powietrze w płuca.
    - Dużo mówisz jak na kogoś nieprzytomnego. - Karczmarka spojrzała na mnie kątem oka, a potem zwróciła wzrok w inna stronę. - Klątwa twojej matki... zabiła mojego męża?
    - Ona nie miała być magiem. Bogowie się rozgniewali - wydusiłem z siebie zachrypniętym, słabym głosem.
    - Wygląda na to, że nadal są. - Przerwa w jej zdaniu wydawała się dziwnie długa. - Powinieneś już iść.
    Z trudem ruszyłem się z miejsca czując jak moje ciało drży nienaturalnie. Ona tego nie dostrzegła.
    - Nie zapomnij swojej fajki.
    Powietrze na zewnątrz straciło cześć swojej bryzy, a moje nogi stawiały znaczny opór. Chciałem wytrzeć twarz, ale nie było czym. Belgor miał rację, teraz jest łatwiej, i zawsze znajdzie się jakaś następna tawerna.
    Patrząc w górę, zmówiłem cichą modlitwę do gasnących gwiazd. Przepraszam, ojcze. Niech cię szlag, matko.
    Ruszyłem przed siebie.




    Komentarze

    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.




    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


    Pseudonim
    E-mail
    Treść Dostępne tagi: [cytat][/cytat], [url=http://][/url]
    Przepisz poprawnie podane słowa mnustwo orkuw