Wojna, cudowna Pani, która posyła do boju "chłopców malowanych". Posyła ich na śmierć, lecz niektórzy też pójdą po chwałę i sławę, po ordery i prestiż, tak jak u Kaczmarskiego: "Ci co polegli poszli w bohatery, ci co przeżyli pójdą w generały".
Wojna to z pewnością nic, z czego człowiek przy zdrowych zmysłach może brać uciechę. I nie, nie próbuje wpleść tutaj żadnych pacyfistycznych haseł, lecz po prostu pokazać beznadzieję wojny. Potężnych możnowładców, którzy ze swych tronów posyłają tysiące, a czasem i miliony ludzi na śmierć. Niczym w "Reducie Ordona" Mickiewicza, która w nieco prześmiewczy i pogardliwy sposób pokazuje nam władcę, który sam nie nadstawia karku, lecz wysyła swych żołnierzy na śmierć, aby zadowolić własną żądzę krwi.
"Gdzież jest król, co na rzezie tłumy te wyprawia?
Czy dzieli ich odwagę, czy pierś sam nadstawia?
Nie, on siedzi o pięćset mil na swej stolicy,
Król wielki, samowładnik świata połowicy;"
Wojna towarzyszy człowiekowi od zawsze. Toczyły się one o byle co, z byle powodu. Czasem chodziło o ogień, czasem chodziło o to, że ktoś wybrał nie tę Helenę co trzeba, czasem ktoś chciał tron po ojcu i musiał odbijać go siłą, bądź walczyć o niego, czasem jakiś pan z oryginalną grzywką histerycznymi mowami wmawiał innym, że to oni są najczystszą rasą, a czasem po prostu trawa po drugiej stronie była bardziej zielona.
Wojna to rzecz ludzka.
Nie mogła więc ominąć uniwersum fantasy. Raczej mało kto spodziewał się opowieści o wielkich bohaterach bez rozlewu krwi i bez walki, mało kto miał nadzieję na usłyszenie historii o mężnym rycerzu, ze świata pacyfistycznego. Niestety, krew i śmierć - zazwyczaj zła - jest tym, co od zawsze cieszyło człowieka. A przecież fantazja jest po to, żeby umilić nasze życie - więc trzeba nam historii, która zadowoli nasze złaknione rozrywki umysły. Najprościej można go zaspokoić poprzez rozlew krwi. Dlatego w większości opowieści bohaterowie zabijają smoki, pokonują hordy złych bestii na końcu pokonując ich bezwzględnego i mrocznego władcę... Jak widać nie może istnieć ciekawe fantasy bez walki i rozlewu krwi. Wszak owe prymitywne zachcianki brutalności to też potrzeba, którą trzeba zaspokoić.
Twórcy gier cRPG oczywiście przygotowali odpowiednią dawkę krwi i emocji, aby zaspokoić nasze mordercze żądze. Zabijanie bestii stało się jednak po pewnym czasie taką rutyną, że trzeba było zabijanie owych poczwar zmaksymalizować do jak największych rozmiarów: I wtedy wystawiono na czoło Wojnę.
Wojen w historii cRPG mieliśmy wiele. Choćby w klasyku - BG. Widmo wojny między Wrotami Baldura a Amn, dodatkowo pobudzane przez Sarevoka, mroczne dziecię Bhaala, które w wojnie widziało szansę dania upustu swej żądzy krwi oraz okazania, że jest godzien nosić piętno swego demonicznego ojca. Jednakże jak to w dobrych opowieściach bywa - pojawia się i bohater, który pokonuje mrocznego Sarevoka i przywraca pokój we Wrotach Baldura.
To była wojna, która można zaliczyć do pierwszego typu wojen w grach. Na potrzebę tego artykułu, nazwę ją wojną nieśmiałą - wojna jest tu tylko tłem dla całej fabuły i sami nie doświadczamy tak mocno jej realiów. Innym przykładem takiej wojny nieśmiałej jest choćby NWN - tam i owszem, znajdujemy się w oblężonym Neverwinter... Ale sposób, w jaki przedstawiono oblężenie jest co najmniej śmieszny, a jeszcze śmieszniejszy jest sposób, w jaki miasto bronimy. Sami, w pojedynkę, no może z chowańcem i najemnikiem jeszcze.
Obok nieśmiałej istnieje też drugi rodzaj wojny - zasadnicza. Bierzemy udział w wojnie, choć nadal jest ona raczej pokazana w formie tła, a nasz bohater/bohaterowie jest/są jedynie "jednostką do zadań specjalnych". Więc nici z oblężeń i bitew - naszym zadaniem będzie raczej wtargnięcie do fortecy wroga i zabicie przywódcy.
Taka wojna pokazana jest w drugiej odsłonie "Icewind Dale". Wojna tam owszem, jest, Isair i Madae powołują Legion Chimery, goblinoidy atakują dziesięć miast, ale nasi bohaterowie są raczej specjalną jednostką, która za zadanie ma odbić most, zabić przywódców... Podczas gdy prawdziwe armie wykonują manewry, atakują fortece i ich bronią... Słowem owszem, wojna jest, ba, nawet czujemy nieco ten klimat...Lecz to ciągle nie jest to. Nasza postać nadal jest super herosem. A to nie o to chodzi, jeżeli mamy mówić o wojnie prawdziwej - gdzie nasz bohater jest żołnierzem. Zwykłym żołnierzem, niewybijającym się i walczącym ramię w ramię z resztą zwykłych żołnierzy. Takich gier jest najmniej. A szkoda, bo to takie cRPG najlepiej oddają realia bitew i walk fantasy, i to wtedy najbardziej możemy wczuć się w rolę zwykłego szeregowego.
A co to za gra? Przeciętny gracz musiałby szukać zapewne niezmiernie długo... Jednak ja, podczas swej wędrówki przez różne krainy cRPG napotkałem małą grę z licznymi modami: Mount & Blade. Tytuł mało znany, a szkoda, bo założenia i mechanika gry są cudowne. Tam możemy grać w cRPG... i Sterować własną armią! Co więcej, sami bierzemy udział w bitwie, wydajemy rozkazy... Naprawdę, w tej grze można naprawdę poznać życie żołnierza, jego brutalną pracę. Nie zapomnę tych wieczorów, gdy galopując na mym koniu wyżynałem mieczem hordy wrogiej armii, przygotowywałem różne taktyki, aby jak najlepiej wykorzystać teren dookoła mnie i nie zapomnę tych długich i pasjonujących pościgów za wrogiem...Nie znalazłem jeszcze żadnej innej gry cRPG, która w tak cudowny sposób oddawałaby brutalną rzeczywistość wojny.
Oczywiście nie tylko Mount & Blade jest przykładem gry, w której możemy zakosztować życia żołnierskiego. Kolejnym przykładem może być kolejna mało znana gra, jaką jest Siege of Avalon. Tam również nasz bohater jest z początku tylko kolejnym żołnierzem w mieście, które ma zostać niedługo zdobyte. Wprost czuć tą nerwową i niebezpieczną atmosferę... A walki przed miastem nie zawsze są proste - bardzo często kończą się śmiercią, dlatego tym bardziej musimy uważać na własne życie.
Niestety przykład ostatnich dwóch gier daje nam również smutne spojrzenie na rynek cRPG. Wszyscy herosi z gier cRPG to napakowane czołgi, które w pojedynkę pokonują całe wrogie armie i bez trudu dochodzą do ich przywódcy, aby go pokonać i przywrócić pokój w krainach... Odgrzewany po raz nie wiadomo który (Może to i lepiej, liczba mogłaby zapewne załamać) kotlet fabularny. Może w końcu któryś z nowych wydawców postara się nieco bardziej i wyda grę, w której nasz bohater nie będzie tylko kolejnym superherosem, którego zadaniem jest wyrżnięcie w pień całego plemienia orków a na końcu pokonania bestii, która zagraża egzystencji tysiąca istnień, a pokaże nam życie zwykłego żołnierza, zwykłego woja, który na każdym kroku musi uważać na własne życie? Może w końcu doczekamy się gier, w których ktoś pokaże bitwy i oblężenia w sposób bardzo realistyczny? Może w końcu to nie my będziemy wielkimi bohaterami, którzy prowadzą armię, a samymi pionkami, mięsem armatnim?
Niestety, znając możliwości naszych komputerów szybko to się nie stanie. Ciężko jest odwzorować nawet niewielką bitwę w cRPG w taki sposób, żeby dzisiejsze komputery mogły je przetrawić. Mount & Blade zrobił w tym kierunku krok naprzód - ale to ciągle nie to. Tam owszem, możemy zarządzać armiami sięgającymi nawet do 100, a nawet i więcej żołnierzy jednocześnie, ale niemożliwe jest, aby wszyscy żołnierze walczyli na raz - wkraczają oni na pole walki w postaci posiłków. Niby w ustawieniach można zmienić liczbę żołnierzy, którzy naraz znajdują się na polu bitwy - ale jeżeli ustawimy ją w okolicach stu, to gra zwalnia niemiłosiernie i cały czar wielkich bitew znika, zastąpiony przekleństwami nad ścinającą się grą.
No właśnie. Dlaczego realia wojny oddaje gra tak mało znana, jak Mount & Blade? Dlaczego wojny zasadniczej nie może nam pokazać tytuł wielkości Gothic, The Elder Scrolls, czy BG? Dlaczego nie powstała żadna ZNANA gra, która w tak dobry sposób jak Siege of Avalon i Mount & Blade dałyby nam możliwość wcielenia się w żołnierza?
Może chodzi i o nasze gusta. W dzisiejszych cRPG [Nie tylko dzisiejszych] duży nacisk kładzie się na epickość, nie zaś na pokazanie zwykłego życia. Wyjątkiem może być tu TES: Morrowind, ale mówimy o wojnie - a tam, obok całego cudownego klimatu zwykłego życia, wojny nie odczujemy.
Gdzie więc leży problem? W naszych gustach, spragnionych epickich historii czy w wydawcach kolejnych tytułów, którzy zamiast na oryginalność, nacisk kładą na to, co było wykorzystane już w poprzednich tytułach - tylko upiększając niektóre elementy. Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony sami sobie jesteśmy winni, skoro nasze gusta udało się twórcom załagodzić już w taki sposób, że jaką grę by nie wydali, to my ją kupujemy i radujemy się nią. Wydawca ma pieniądze i wie, co się sprzedaje - więc jedzie dalej na tym samym wozie. Z drugiej jednak strony to wydawca nie sili się na oryginalność i woli skupić się na tym, co już niegdyś sprzedał. I tak powstaje błędne koło.
Żeby gry cRPG w końcu traktowały o prawdziwych wojnach i naprawdę pozwoliły nam wczuć się w żołnierza, potrzebujemy rewolucji. Potrzebujemy gry, która będzie kamieniem milowym w dziedzinie cRPG, która pozwoli nam stać się zwykłym rycerzem w armii jakiegoś władcy, gdzie od początku do końca będziemy po prostu żołnierzem - a mimo to gra będzie się sprzedawać i będzie nas wciągać. Ile czasu przyjdzie nam czekać na taką grę? Nikt nie jest w stanie na to odpowiedzieć. Pozostaje nam tylko czekać i szukać, szukać, szukać pomniejszych cRPG, takich jak Siege of Avalon czy Mount & Blade, grać w nie, przysporzyć im sławy i sprawić, że wielcy wydawcy zaciekawią się takim rodzajem.
Tylko wtedy doczekamy się takiego choćby Call of Duty czy Battlefielda w wersji cRPG.