Warning: Undefined array key "autologin" in /usr/home/peronczyk/domains/insimilion.pl/insimilion/twierdza/index.php on line 25 Fragmenty książek • Andriej Diakow - Do ś... • INSIMILION

    Fragmenty książek


    Andriej Diakow - Do światła (fragment 4)

    Literatura » Fragmenty książek » Fragmenty książek
    Artykułów w subdziale: 0
    Utworzono: 19.06.2012
    Aktualizacja: 23.07.2015

    Andriej Diakow - Do światła

    Wydawnictwo Insignis Media prezentuje
    Projekt Dmitrija Glukhovsky’ego
    „UNIWERSUM METRO 2033”.
    Andriej Diakow „Do światła”
    z rosyjskiego przełożył: Paweł Podmiotko

    FRAGMENT CZWARTY: „Atak”

    Po minięciu patrolu wędrowcy wkroczyli w czarną gardziel tunelu. Przytulny półmrok stacji został za nimi. Taran włączył latarkę i ciemność przecięła jasna smuga światła. Gleb mimowolnie zmrużył oczy – światło było znacznie bardziej jaskrawe niż to, które dawały żaróweczki na Moskiewskiej. Stalker pewnym krokiem ruszył torowiskiem. Gleb podreptał za nim, obserwując z obawą wpadające w krąg światła detale wystroju tunelu: spływające wilgocią tubingi, sparciałe sploty kabli i zardzewiałe zbrojenia w popękanych ścianach. Wędrowcy szli w całkowitym milczeniu, jednak cisza była pozorna. Poprzez miarowe kapanie kropel i ledwie słyszalne zawodzenie tunelowego przeciągu czasem dochodziły ich dalekie dźwięki, których natury Gleb nie umiał rozpoznać. Poczuł lęk. Chłopiec po raz pierwszy znalazł się w tunelu i to uczucie nie należało do przyjemnych.
    Przed nimi ukazał się niski, boczny chodnik ze stopniami niknącymi gdzieś w mroku. Gleb miał ochotę jak najszybciej przemknąć przez to miejsce, ale stalker, jak na złość, prowadził go właśnie tam. Stopnie skończyły się niespodziewanie szybko. Po kilku metrach w wąskim korytarzu wędrowcy weszli do ciasnej klitki zawalonej rozmaitymi rupieciami. Taran rozgarnął stare przedmioty i plątaninę kabli na boki, wyciągnął z piachu masywny skobel i pociągnął do siebie. Zgrzytnęły zawiasy otwierającego się luku. Krótkie zejście pionowym szybem zakończyło się jeszcze jednym korytarzem, którego dalsza część ginęła gdzieś przed nimi.
    – Szybciej… – Stalker ruszył energicznym krokiem, jego oddech przyspieszył.
    Przemknąwszy przez rozwidlenie dróg, Taran zaczął biec. Przed nimi ukazał się jeszcze jeden szyb, tym razem prowadzący w górę.
    – Szybciej!
    Chłopiec, oglądając się i wpatrując w ciemność chodnika, wpadł w panikę. Przed kim uciekają? Dlaczego uzbrojony stalker zwiewa przed kimś – albo przed czymś – niczym diabeł przed święconą wodą? Jeszcze kilka metrów brakowało do drabiny, kiedy Taran nagle zachwiał się i runął na ziemię. Twarz mu się wykrzywiła, ciałem wstrząsnęły straszne konwulsje.
    Gleb znieruchomiał zakłopotany. A to dopiero… Groźny komandos zwinął się u jego stóp w pozycji embrionalnej i cicho skomlał, drżąc na całym ciele. Zagryzając wargi, Taran z trudem otworzył ładownicę. Na beton wypadło i rozwinęło się niepozorne zawiniątko… Kilka strzykawek napełnionych mętną cieczą. Chłopiec chwycił jedną z nich i w gotowości przyskoczył do stalkera. Ten trzęsącymi się rękami wyrwał mu strzykawkę i kopnął automat.
    Broń, ślizgając się po ziemi, uderzyła w but Gleba.
    – Trzymaj… przejście… – wydusił z siebie stalker, nieposłusznymi palcami wbijając sobie strzykawkę w ramię.
    Gleb ostrożnie podniósł automat i wycelował w głąb korytarza. Ech, ciężki… Palec namacał język spustu. Z bronią w ręku poczuł się nieco spokojniejszy.
    Stalker ucichł… Chłopiec obejrzał się za siebie.
    Oddech Tarana wyrównywał się, a ściągnięte skurczem mięśnie stopniowo się rozluźniały. Po pięciu minutach pełnego napięcia oczekiwania stalker wstał, odebrał automat i popchnął Gleba w kierunku drabiny.
    Wspiąwszy się po zardzewiałych szczeblach pionowego szybu, wędrowcy pokonali jeszcze jeden luk. Gleb nie zdecydował się zapytać stalkera o nagły atak choroby, a potem były ciekawsze rzeczy… Szczęknął przełącznik i dookoła zapłonęły lampy, odkrywając przed ich wzrokiem pokaźnych rozmiarów pomieszczenie. Czego tu nie było!
    Jedną ze ścian w całości zastawiono dwupiętrowymi łóżkami pełnymi rozmaitych rupieci. Pod drugą ścianą – beczki, kanistry, para masywnych obrabiarek, długi warsztat z górą narzędzi. Idąc dalej wzdłuż korytarza, Gleb zauważył równe rzędy rozmaitych puszek z konserwami. Dotąd Gleb sądził, że słowo „konserwa” znaczy to samo co „tuszonka”, czytając nazwy na etykietach, zrozumiał jednak, że jest inaczej.
    – Wybierz sobie… coś do żarcia – rzucił Taran, przechodząc w głąb mieszkania. – I dla mnie też.
    – Brzo-skwi-nie… – Gleb powoli przeczytał. Na wyblakłej etykiecie żółciło się coś dziwnego. Chłopiec dołączył do tego dziwoląga parę znajomych puszek z krowią głową i poszedł do kolejnego pomieszczenia. Tu stalker urządził kuchnię.
    Wkrótce w piecyku wesoło trzaskały polana, a w garnku bulgotała woda.
    Gleb ostrożnie przysiadł na koślawym taborecie w kącie i z ulgą oparł się o chropowatą ścianę. Napięcie minionego dnia dało o sobie znać. Chłopiec się zdrzemnął.
    Tym razem śnił mu się ojciec. Wysoki, dobrze zbudowany i zawsze gładko ogolony. Nawet kiedy wracał z nocnej zmiany, to najpierw brał odłamek lustra, brzytwę i szedł do umywalek. Takim właśnie Gleb go zapamiętał.
    Kiedy ojciec z matką wyruszali z taborem na Sienną, chłopiec nie przypuszczał, że widzi rodziców po raz ostatni. Tego pamiętnego dnia na Moskiewską nie wrócił nikt. Dopiero po kilku dniach do stacji dotarła straszna wieść o najeździe zbirów z imperium Wegan na stragany Siennej. Jedynym ocalałym był Pałycz, który kilka dni później pojawił się na Moskiewskiej i opowiedział o strasznej rzezi, jakiej dokonali Weganie.
    Ostry, metaliczny dźwięk wyrwał Gleba z krainy snu. Taran, biegle operując nożem desantowym, otworzył jedną po drugiej obie puszki z tuszonką i wrzucił zawartość do garnka z parującą kaszą. Starannie wymieszał proste danie wciąż tym samym ogromnym nożem, wrzucił do środka dwie aluminiowe łyżki i przesunął naczynie w stronę chłopca.
    – Wcinaj… Pewno nie jadłeś jeszcze nigdy kaszy gryczanej? Przed Katastrofą wszystkie sklepy były tego pełne.
    Chłopiec zerknął z obawą na stalkera. Taran wziął jedną z łyżek, nabrał trochę kaszy i spokojnie zaczął przeżuwać. Drażniący zapach prostego, ale pożywnego jedzenia sprawił, że Gleb niezwłocznie przyłączył się do uczty. Zdarzało mu się już wcześniej próbować kaszy, jednak ziarno, które „ogryzki” przywoziły na wymianę za drwa, nie miało żadnego porównania z tą cudowną potrawą.
    Potem przyszła kolej na tajemnicze „brzo-skwi-nie”. I tu Gleb zrozumiał, że jedzenie może nie tylko zaspokajać głód, ale też przynosić nieopisaną rozkosz. Mrużąc oczy z zadowolenia, chłopiec pochłonął zawartość puszki za jednym posiedzeniem. Tak, wszystkie przeżycia minionego dnia były warte tych nieopisanych doznań!
    – Dziękuję… – wydusił z siebie Gleb, pokonując strach.
    – Posprzątaj tu… I niczego nie ruszaj. – Stalker podniósł automat. – Muszę na chwilę wyjść.
    Syty Gleb rozluźnił się i odważył zapytać:
    – Już panu lepiej?
    Taran zatrzymał się w przejściu i popatrzył spode łba na chłopca.
    – Nie zadawaj zbędnych pytań, młody. Po prostu wstrzyknij mi to cholerstwo, kiedy znów mnie złapie. Uważaj to za swój główny obowiązek, od którego zależy twoje bezużyteczne życie.
    Stalker skrył się za ścianą. Trzasnęła pokrywa włazu.
    Gleb został sam na sam ze swoimi pytaniami i przeżyciami.



    Komentarze

    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.




    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


    Pseudonim
    E-mail
    Treść Dostępne tagi: [cytat][/cytat], [url=http://][/url]
    Przepisz poprawnie podane słowa mnustwo orkuw