Warning: Undefined array key "autologin" in /usr/home/peronczyk/domains/insimilion.pl/insimilion/twierdza/index.php on line 25 Fragmenty książek • Daniel H. Wilson - Rob... • INSIMILION

    Fragmenty książek


    Daniel H. Wilson - Robokalipsa (fragment)

    Literatura » Fragmenty książek » Fragmenty książek
    Autor: Serenity
    Utworzono: 29.09.2011
    Aktualizacja: 25.11.2011

    Daniel H. Wilson - Robokalipsa

    fragment

    Dwadzieścia minut po oficjalnym zakończeniu wojny przyglądam się wyrwinóżkom wynurzającym się z dziury w skutej lodem ziemi. Z wyglądu przypominają mrówki z piekła rodem. Modlę się, żebym niebacznie nie nadepnął na jedną z nich.
    Roboty o rozmiarach orzecha włoskiego wspinają się po grzbietach innych identycznych maszyn. Miliony nóg i czułków łączą się razem w jedną koszmarną kotłującą się morderczą masę.
    Zdrętwiałymi palcami z trudem zsuwam okulary ochronne na oczy i razem z zaprzyjaźnionym automatem przygotowujemy się, by zrobić z nimi porządek.
    Tego ranka panuje dziwna cisza, którą zakłóca tylko szum wiatru w nagich gałęziach drzew i chrzęst stu tysięcy samobieżnych ładunków wybuchowych – mechanicznych sześcionogów poszukujących swoich ofiar – ludzi. Z góry dobiegają nawoływania gęsi śnieżnych szybujących po zimnym niebie Alaski.
    Wojna się skończyła. Czas zacząć poszukiwania niedobitków. Z miejsca, w którym stoję, oddalonego mniej więcej o dziesięć metrów od otworu w ziemi, nie mogę odmówić urody mechanicznym zabójcom. O świcie bardziej przypominają cukierki wysypane na półmisek wiecznej zmarzliny.
    Mrużę oczy, chroniąc się przed ostrymi promieniami wschodzącego słońca. Mroźne powietrze zmienia mój oddech w kłęby pary.
    Odzianą w rękawicę dłonią chwytam stary, wysłużony miotacz ognia. Kciukiem próbuję włączyć zapalarkę.
    Pstryk.

    Ani śladu płomienia.
    Nie przejmuję się, mimo że wyrwinóżki podchodzą coraz bliżej.
    Broń musi złapać właściwą temperaturę. Robiłem to już wcześniej setki razy. Najważniejsze to działać spokojnie i metodycznie, tak jak one. Poza tym po tylu latach nawet automat miał prawo trochę się zużyć.
    Pstryk.

    Zaczynam rozróżniać pojedyncze sześcionogi. Haczykowate odnóża odchodzą na boki od skorupy złożonej z dwóch części. To zbiorniki. Z doświadczenia wiem, że zawierają dwa reagujące ze sobą płyny. Faktura i ciepło ludzkiej skóry uaktywniają spłonkę, płyny łączą się i BUM! Kolejny człowiek kuśtyka bez nogi.
    Pstryk.

    Jeszcze nie wiedzą, że tu jestem. Wywiadowcy rozchodzą się po śniegu losowo, w oparciu o wyniki badań Archosa nad żerowaniem mrówek. Maszyny zdążyły dość dobrze poznać nas i przyrodę.
    Tym razem niedługo będą się cieszyć swoją wiedzą.
    Pstryk.

    Powoli zaczynam się wycofywać.
    – Zapal wreszcie, draniu! – syczę.
    Pstryk.

    Popełniłem błąd: nie powinienem był się odzywać. Ciepło mojego oddechu sprawia, że miniroboty widzą mnie wyraźniej niż radiolatarnię.
    Na chwilę drętwieję z przerażenia.
    Pstryk.

    Jeden z wywiadowców wspina się na mój but. Teraz muszę bardzo uważać. Nie wolno mi zareagować. Jeżeli eksploduje, w najlepszym razie stracę stopę.
    Nie powinienem był tutaj przychodzić bez wsparcia.
    Pstryk.

    Teraz obie moje nogi zalewa powódź mechanicznego robactwa. Na oszronionym nagolenniku czuję szarpnięcie. Jeden z wywiadowców wspina się po mnie. Metalowe macki opukują mój pancerz ochronny – puk, puk, puk – w poszukiwaniu charakterystycznego ciepła ludzkiego ciała.
    Pstryk.

    O Boże. Zapal wreszcie. No już!
    Pstryk.

    Na poziomie pasa, tam gdzie pancerz jest słabszy, robot wykryje różnicę temperatur. Eksplozja robota na poziomie torsu to nie wyrok śmierci, ale nie wróży najlepiej moim klejnotom rodzinnym.
    Pstryk. Sssssss.
    Nareszcie! U wylotu dyszy mojego miotacza pojawia się płomień. Czuję jego ciepło na spoconej twarzy. Koncentruję się na tym, co mam teraz zrobić. Widzę tylko strumienie ognia, które łuk za łukiem wypuszczam w tundrę. Kleista płonąca galareta zmienia się w rzekę śmierci. Tysiące robotów skwierczą i topią się. Słyszę odgłosy przypominające jęki. To chłodne powietrze nagromadzone w pancerzach małych bestii wydostaje się na zewnątrz.
    Żadnych eksplozji, tylko sporadyczne błyski rac. Gorąco doprowadza do wrzenia płyn w ich odwłokach, co uniemożliwia wybuch. Najgorsze, że zupełnie ich to nie obchodzi. Są zbyt proste, by zrozumieć, co się z nimi dzieje.
    Przyciąga ich ciepło.
    Oddycham z ulgą, gdy lider zwiadowca zostawia moją nogę w spokoju i na złamanie karku pędzi ku płomieniom. Odczuwam przemożne pragnienie podeptania mechanicznego robaka, ale widziałem wcześniej opłakane tego skutki. Na początku nowej wojny ciche eksplozje nadepniętych robotów i zdezorientowane okrzyki rannych słyszało się tak często jak wystrzały.
    Wszyscy żołnierze mówią, że Archos lubi się zabawić. A kiedy zacznie, trudno mu przerwać.
    Ostatni robot samobójca biegnie ku płonącej bryle ciepła i skwierczących odwłoków swoich towarzyszy.
    Wyciągam nadajnik.
    – Spryciarz do bazy. Szyb pięćset jedenaście... Pułapka.
    W odpowiedzi głos z małego pudełka skrzeczy z włoskim akcentem:
    – Przyjąłem. Tu Leo. Wracaj. Jesteś potrzebny przy szybie cinque dodici. Znaleźliśmy coś. Tu naprawdę dzieją się niesamowite rzeczy, szefie.
    Śnieg skrzypi mi pod nogami, gdy po skutej lodem ziemi wracam do szybu pięćset dwanaście, żeby na własne oczy zobaczyć, co się tam dzieje.



    Komentarze

    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.




    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


    Pseudonim
    E-mail
    Treść Dostępne tagi: [cytat][/cytat], [url=http://][/url]
    Przepisz poprawnie podane słowa mnustwo orkuw