Kasumi – Skradzione Wspomnienia
Nie da się ukryć, że na K-SW wielu graczy nieziemsko psioczy. Właściwie, nawet mnie to nie dziwi, gdyż ilościowo dodatek nie oferuje więcej niż darmowy przecież Zaeed – Cena Zemsty: nowy towarzysz, nowa misja, nowa broń i tyle. To na pewno jest poważny minus. Po plusy trzeba sięgnąć do jakości nowej zawartości.Zacznijmy więc od nowego towarzysza, a właściwie towarzyszki. I w tym wypadku nie mam żadnych wątpliwości, że Kasumi jest jedną z najlepszych postaci w sadze, a na pewno najlepszą postacią kobiecą – dziewczyna ma poczucie humoru, jest luzacka (w dobrym znaczeniu tego słowa) i ogólnie naj, a ponadto świetnie radzi sobie w walce (nawet zbyt świetnie, szczerze mówiąc). Niestety, z jej świetnym charakterem łączy się największa wada tego DLC – ubóstwo interakcji z nią. Podobnie jak z Zaeedem, z Kasumi nie prowadzimy normalnych dialogów, a tylko słuchamy jej opowieści i komentarzy – u najemnika to pasowało, ale tutaj ani trochę, zwłaszcza, że chciałoby się romans – a tego też nie ma. Aha, jej wprowadzenie do gry jest nieco głupawe, ale to drobiazg.
Co zaś się tyczy misji lojalnościowej naszej mistrzyni złodziejstwa, to zaczyna się ona kapitalnie – zamiast kolejnego zadania bojowego udajemy się bowiem na przyjęcie i zamiast strzelać, będziemy rozmawiać z gospodarzem, zakradać się do jego pokoi i łamać zabezpieczenia sejfu. Nie będzie oczywiście zbytnim spoilerem, jeśli zdradzę, że wszystko i tak zamieni się w rozróbę, tyle że dwu-, a nie trzyosobową, co na pewno pozytywnie wpływa na poziom trudności, zwłaszcza jeśli prowadzi się jakąś mniej potężną klasę. W tej rozróbie pewnie przyda się nowa broń, potężny i celny pistolet maszynowy Szarańcza, aczkolwiek tego nie mówię z własnego doświadczenia – mając Windykatora nie potrzebowałem dalekozasięgowego PMu i zostałem przy Gromie.
Pojawia się więc pytanie: czy warto kupić Skradzione Wspomnienia? Odpowiedź, jak zwykle, brzmi: to zależy. Jeśli przywiązujesz się do postaci z gry komputerowej i towarzysze to dla ciebie najważniejsza część Mass Effecta, to jak najbardziej. Jeśli jednak liczysz na rozbudowane i ciekawe misje, a stosunek jakość-cena jest dla ciebie najważniejszy, to nieco się zawiedziesz.
Projekt Nadzorca
W przeciwieństwie do Kasumi, Nadzorca jest przez graczy i recenzentów bardzo lubiany. Ale czy ja go lubię? Szkopuł w tym, że średnio.Przede wszystkim, jest on bardzo nierówny. Zaczyna się nawet fajnie – trafiamy do stacji opanowanej przez zbuntowaną WI i podległe jej „zielone” gethy: widzimy kolejne trupy, co jakiś czas WI krzyczy na nas niczym banshee, a wszystko kończy się przyjemną destrukcją. Wtedy też dowiadujemy się, o co tutaj fabularnie chodzi: Cerberus szuka sposobów na kontrolę gethów i nie za bardzo mu wychodzi, czyli standard. Standard ten jest jednak dość fajnie przedstawiony, w grę wchodzi braterska miłość i wiele spraw okazuje się innymi, niż się wydawało – ostatreczna konkluzja tego wątku jest dość zaskakująca i to trzeba policzyć na plus.
Na minus należy natomiast policzyć to, co czeka nas po opuszczeniu pierwszej stacji i czego zajawkę mamy już podczas przybycia do niej – Nadzorca zmusza nas do kierowania znanym z Projektu Hefajstos Młotem. Jak wiecie z recenzji bezpłatnych DLC, pojazd ten ciężko się prowadzi, za to bardzo łatwo się go niszczy – a że gry siedząc w środku zapisać się nie da, niektóre walki będzie trzeba zapewne powtarzać parę razy (a zapisywać podczas kierowania się nie da, więc często wiąże się to z powtarzaniem olbrzymich fragmentów lokacji). Ponadto w jednej z misji składowych autorzy zaserwowali nam powtórkę z... Froggera i skakanie po skałach na rzece lawy – z chęcią bym podziękował. Cały ten segment to wielki minus, z małym wyjątkiem unikania wielkiego działa.
Wyżej wspomniałem o misjach składowych – poza pierwszą, odwiedzimy jeszcze trzy bazy. Pierwsza z nich jest dość kiepska – trochę Lokich, atmosfera zagrożenia i horroru o wiele rzadsza niż poprzednio, no i najwięcej jeżdżenia (latania? poduszkowania?) Młotem. Druga podoba mi się najbardziej, a jej klimat jest piorunujący – zwiedzamy w niej rozbity statek gethów, skąd Projekt Nadzorca czerpie obiekty badawcze: drzwi otwierają się i zamykają, wszędzie leżą „martwe” gethy, nie mówiąc już o bardzo creepy aranżacji muzyki z cytadelskich wind (serio, aż mnie ciarki przeszły). Ostatnia baza to kolejna popisówka wrogiej WI, a kończąca ją sekwencja jest bardzo pomysłowa i świetnie zrealizowana.
Podsumowując, kupując Nadzorcę otrzymujemy jeden tragiczny składnik (Młot), jeden średni i trzy bardzo dobre, więc mimo wszystko wychodzi na plus. Odradzałbym go jedynie tym osobom, które nienawidzą Młota, a uwielbiają zaliczać wszystko – w tym wypadku bywa ciężko. Wszyscy pozostali powinni się jednak bawić doskonale.