Warning: Undefined array key "autologin" in /usr/home/peronczyk/domains/insimilion.pl/insimilion/twierdza/index.php on line 25 Ogólnie o grze • Recenzja #2 • INSIMILION

    Mass Effect 3


    Recenzja #2

    Działy gier » Mass Effect 3 » Ogólnie o grze
    Autor: Tallos
    Utworzono: 05.09.2012
    Aktualizacja: 01.12.2013

    Mass Effect to obecnie jedna z najbardziej kontrowersyjnych serii gier. Od sławnej sceny „lesbijskiego” (w cudzysłowie, ponieważ trudno obojnackie asari uznać za 100-procentowe kobiety) seksu w jedynce, poprzez jakość fabuły, po gatunek, do którego seria przynależy – wszystko to stanowi przedmiot zażartych dyskusji graczy, które na pewno wybuchną na nowo po premierze trójki.

    Nie będę tutaj streszczał fabuły dwóch poprzednich części, ograniczając się tylko do początków ostatniej odsłony gry BioWare. Zaczyna się ona od istnego trzęsienia ziemi, a raczej trzęsienia nieba – Galaktyka zostaje bowiem zaatakowana przez Żniwiarzy, a Ziemia staje się ich pierwszym i najważniejszym celem. Dlatego też nasz dzielny(a) komandor Shepard wyrusza w świat, aby zjednoczyć wszystkie rasy przeciwko wspólnemu wrogowi. Wyjście fabuły przypomina więc część drugą, tyle że w o wiele większej skali – mnie osobiście podobał się raczej klimat Ocean’s Eleven niż narady u Erlonda, ale co kto woli.

    Od razu warto zwrócić uwagę na technikalia. Grafika została od czasów ostatniej części poprawiona, chociaż jej styl się nieco zmienił – jest to jednak na tyle nieuchwytne, że nie potrafię nazwać owego zjawiska. Muzyka i dźwięk są jak zwykle genialne – co do tego zgodni są chyba wszyscy recenzenci. Nie można także zapomnieć o znakomitych aktorach. Do wszystkich, którzy tak optowali za wersją dubbingowaną: proszę państwa, nie ten poziom. Decyzja dystrybutora (a może producenta?) jest co prawda nie do końca uczciwa, ale to na pewno lepsze rozwiązanie niż wersja wyłącznie z polskimi głosami.

    Jeśli zaś chodzi o samą rozrywkę, to cóż – nie zaczyna się ona najlepiej. Już na początku czeka nas bowiem rozczarowanie – gra nie potrafi rozpoznać kodu twarzy z poprzedniej części. Jest to duży minus, poprzednie gry to jakieś 60 godzin i np. ja bardzo przyzwyczaiłem się do wyglądu mojego komandora, a tak musiałem się starać stworzyć coś podobnego. Dalej jest już lepiej. Wciąż mamy do dyspozycji te same 6 klas (żołnierz, inżynier i adept oraz ich mieszanki – szpieg, szturmowiec i strażnik), każda z nich dostała jednak dwie nowe umiejętności – jedną pasywną (oddzieloną od dotychczasowej) i jedną aktywną. Ta ostatnia to na ogół jakiś rodzaj granatu, jednak inżynier dysponuje zamiast tego wieżyczką strażniczą, a szturmowiec może poświęcić barierę, by zranić i odepchnąć okolicznych wrogów (tutaj mamy błąd w tłumaczeniu – angielska Nova została Nową, ja zostawiłbym to pisane przez „v”). Cały system rozwoju bohatera jest ulepszony w stosunku do ME2 i bardzo sympatyczny – każda zdolność może być rozwinięta na 6. poziom, a już od 4. za każdym razem wybieramy jedną z dwóch, naturalnie różniących się, jej wersji. Warto wspomnieć, że teraz możemy resetować punkty biegłości nie tylko u Sheparda, ale także u jego towarzyszy, a komandorowi ponownie przydzielić jedną z umiejętności jego kompanów (każdy z nich może nas obdarzyć dwiema).

    Lwią część Mass Effecta, jak zresztą większości cRPGów, zawsze stanowiła walka. W ME3 jest ona po prostu najlepsza i najbardziej satysfakcjonująca z całej serii. Po pierwsze, komandor stał się dużo bardziej wytrzymały niż w dwójce i wystawienie nosa zza osłony nie powoduje już tak szybkiego spadku tarczy/zdrowia. Po drugie, nauczył się kilku nowych sztuczek – turlania się, szybkiego przemykania od osłony do osłony i lepszej walki wręcz (co ciekawe, każda klasa uderza inaczej, a omniostrze niektórych wyzwala dodatkowe efekty). Po trzecie, jesteśmy prawie nieograniczeni w wyborze oręża – teraz każda klasa mogłaby wziąć na plecy 5 broni, aczkolwiek dla tych bardziej nastawionych na technikę/biotykę jest to nieopłacalne. Dlaczego? Ponieważ im więcej sprzętu niesiemy, tym wolniej regenerują nam się moce, dlatego też niegłupim pomysłem jest ograniczenie się do dwóch-trzech rodzajów oręża. Jak już przy broniach jesteśmy, to choć wybór nie jest tak szeroki jak w ME1, to katalog dostępnych pukawek przebija część drugą – w każdej kategorii mamy 6-7 sztuk i wybór na pewno nie będzie łatwy. Powróciły także modyfikacje – każda broń ma dwa sloty, w które możemy włożyć jedno z pięciu ulepszeń (czyli trzy pozostaną niewykorzystane); moimi ulubionymi była modyfikacja spowalniająca czas do snajperki i taka, która pozwalała przestrzeliwać osłony (i przeciwników – tak, możliwe jest zabicie dwóch wrogów jednym strzałem).

    Drugi składnik cRPGów to rozmowy. I tutaj niestety muszę rzucić gromy na producentów. O ile fakt, że dialogi, które podsłuchujemy wyświetlają nam się poza interfejsem rozmowy możnaby przyjąć spokojnie, to jednak kiedy do tego samego sprowadza się lwia część interakcji z towarzyszami, to trzeba się zdenerwować. Powoduje to bowiem nie tylko to, że nie mamy możliwości wyboru odpowiedzi, ale i nie można ich przewinąć – na pewno ominąłem mnóstwo ciekawych konwersacji, bo nie chciało mi się czekać, aż dawno przeczytany przeze mnie dialog zostanie powiedziany i pojawi się następna jego część. Same rozmowy prowadzone w stary sposób także zawodzą. Usunięto trzecią możliwość odpowiedzi (tę środkową) i zostawiono same opcje idealisty/renegata – nie wiem, skąd taki pęd do przydzielania punktów reputacji. Dodatkowo opcje perswazyjne chyba są zabugowane – w ostatniej rozmowie w grze mogłem spokojnie używać zastraszania, mimo że wartość mojego egoizmu była malutka. Moim zdaniem to nadal cRPG, ale już znacznie ograniczony.

    Jednak największą siłą Mass Effect 3 są emocje, które wzbudza. Z jednej strony mamy kupę dowcipów, aluzji i puszczania oka do gracza – w tych momentach usta same składają się do śmiechu (np. żarty z kalibracji Garrusa, kłótnia dwóch postaci o to, czy lepsze jest Mako, czy Młot, przerzucanie się sucharami wojskowymi). Z drugiej strony w wielu momentach łzy napływają do oczu. Powiem tyle, że w drugiej części część osób mogła zginąć – w trzeciej część po prostu ginie i nic na to poradzić nie możemy. Gra potrafi także postawić przed nami trudne wybory – idea, że w obliczu wspólnego zagrożenia wszyscy się jednoczą jest piękna, ale zupełnie nieprawdziwa. Warto także zwrócić uwagę na rozmowy naszych towarzyszy – w wielu przypadkach (patrz Tali i Garrus) widać, że wielu załogantów Normandii nie jest już przyjaciółmi, a... rodziną. Szeroko pojęta epickość i filmowość towarzyszy nam przez całą grę i byłoby świetnie, gdyby nie zakończenie, które jest... no cóż, powiem tylko, że niezadowalające i już plotkuje się, że czeka nas DLC (oczywiście płatne, a jakże), które zamknie serię we właściwy sposób. Warto tutaj także wspomnieć o tym, że misji pobocznych mamy nadspodziewanie mało, a raczej że niewiele z nich pozwala nam wyjść z Normandii – w większości sprowadzają się one do latania po galaktyce i szukania na różnych planetach anomalii (co często włącza sekwencję ucieczki przed Żniwiarzami – nie nastawiajcie się jednak na coś ciekawego, to zwykłe „doleć statkiem do granicy układu”); skanowanie pozwala nam także znaleźć dodatkowe zasoby wojenne (których ogólna liczba ma ponoć wpływ na zakończenie, aczkolwiek nie wiem, jaki konkretnie).

    Do tej pory cały tekst poświęciłem grze dla pojedynczego gracza, ale jest przecież także multi, które może być powodem ograniczenia ilości zadań pobocznych wymagających walki – wszak jest ona jedynym składnikiem trybu wieloosobowego. Nie zmienił się on jednak za bardzo od czasów dema – ot, dodano nowe mapy (wszystkie odwiedzimy w singlu przy okazji różnych questów) i rodzaje przeciwników (poza Cerberusem są to zombie Żniwiarzy i Gethy). Ponadto obecnie da się odblokować wszystkie postacie oraz bronie i ulepszenia znane z prowadzenia komandora Sheparda. Poprawiono także jego stabilność - tylko raz straciłem połączenie z serwerem. Najbardziej wkurzający błąd nie został jednak usunięty - chodzi o nagłe wywalenie naszej postaci poza planszę. Tryb multi w ciekawy sposób powiązano z główną kampanią – po (prawie) każdej potyczce rośnie wyrażony w procentach poziom gotowości galaktycznej, przez który mnożona jest nasza wartość zasobów wojennych; tak więc można pominąć część misji pobocznych, jeśli mamy zamiar przyłożyć się do gry wieloosobowej (chociaż najbardziej satysfakcjonujące będzie oczywiście „wymaksowanie” obu trybów). Ogólnie rzecz ujmując, ten składnik gry jest bardzo satysfakcjonujący, chociaż przydałaby się możliwość tworzenia własnych postaci (i dobierania im wybranych mocy), resetowania punktów biegłości i inne tryby niż obrona bazy.

    Czas na słowo końcowe. Mimo że Mass Effect 3 w paru punktach zawodzi (nie wspomniałem jeszcze o braku hakowania i o tajemniczym zwiększeniu się obwodu biustu niektórych bohaterek), to jednak jest świetną rozrywką i obowiązkową grą dla każdego fana (i antyfana też) części poprzednich. Jak głosił zwiastun – take Earth back!

    PS. Do zobaczenia w multi – mój nick to Tallos_HEB.




    Komentarze

    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.




    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


    Pseudonim
    E-mail
    Treść Dostępne tagi: [cytat][/cytat], [url=http://][/url]
    Przepisz poprawnie podane słowa mnustwo orkuw