Warning: Undefined array key "autologin" in /usr/home/peronczyk/domains/insimilion.pl/insimilion/twierdza/index.php on line 25 Recenzje • Baldur's Gate. Siege of Dragonspear • INSIMILION

    Recenzje


    Baldur's Gate. Siege of Dragonspear

    Gry wideo » Recenzje » Recenzje
    Autor: Joneleth
    Utworzono: 25.04.2016
    Aktualizacja: 25.04.2016

    Dzień dziecka 1999 roku. Tata zabiera mnie do sklepu z grami o nazwie... CD-Projekt, umiejscowionego przy ul. Starowiślnej w Krakowie. Cel wyprawy jest prosty – mam sobie wybrać prezent. Mój wzrok od razu wędruje na pudełko, z którego patrzyła się na mnie czaszka umiejscowiona w dziwnym, brązowym kole. Pięć płyt, pełne spolszczenie, mnóstwo dodatków w opakowaniu (mapa, podkładka pod mysz, książka – szczerze tęsknie za tak bogatymi wydaniami) i screeny obiecujące wspaniałą przygodę w świecie rycerzy, księżniczek i potworów. Co prawda nie do końca wędrówka po Wybrzeżu Mieczu wyglądała tak jak to sobie wyobrażałem, bo żadnej królewny nie uratowałem, ale i tak jako dziesięcioletni chłopiec dosłownie Baldur's Gate pochłonąłem.
     
    Wspominam o tym z prostego, prozaicznego powodu – Wrota Baldura w dużym stopniu ukształtowały mnie jako gracza, pokazały mi mój ulubiony po dziś dzień gatunek, dlatego też niedawna premiera Siege of Dragonspear była z mojego, gamingowego punktu widzenia, sprawą dość szczególną. To z kolei sprawia, że napisanie recenzji nowego tytułu z serii nie jest proste. Nostalgia to potężna siła, pozwalająca zamknąć całkowicie oczy na wszelkie wady produktu lub wręcz przeciwnie – skrytykować niemal każdy jego element z komentarzem „dawniej było lepiej”. Jednocześnie za bezsensowne uważam ocenianie kolejnej części serii w oderwaniu od jej poprzedniczek, toteż pewnych porównań nie da się uniknąć. Co więc pozostaje? Mityczny złoty środek i próba ocenienia SoD uczciwie.
     
    Siege of Dragonaspear wyszedł spod dłuta Beamdog – ekipy odpowiadającej za odświeżone wersje  sagi o pomiocie Bhaala i pierwszego Icewind Dale. Nie jest to jednak nowa część, a dodatek w starym stylu, oferującym około 30 godzin dodatkowej zawartości i wymagającej do działania Baldur's Gate: Enhanced Edition. Innymi słowy, SoD jest dla pierwszego BG tym samym, czym Tron Bhaala jest dla BG II – i nawet cena, wynosząca 19,99 euro (lub dolarów, w zależności od sklepu), jest podobna.
     
     

     
    Przygodę zaczynamy w pewnym grobowcu, do którego wyruszyliśmy w celu odnalezienia Korlasz, ostatniej z popleczniczek Sarevoka. Jest to jednak jedynie wstęp do właściwej historii, toczącej się po definitywnym zamknięciu wątku intrygi naszego brata, a dotyczy ona pewnej paladynki, Caelar Argent, nazywanej również Lśniącą Panią (the Shining Lady). Jej krucjata powoduje poważne problemy na Wybrzeżu Mieczy – wioski są niszczone, ludzie wysiedlani ze swych domostw i zabijani, a Wrotami Baldura targają kłopoty spowodowane ogromnym napływem uchodźców. Jakby tego było mało, podczas wypoczynku w Pałacu Książęcym nasz protagonista zostaje zaatakowany przez dwóch zabójców, w wyniku czego ranna zostaje Imoen. Dowody znalezione przy ciałach niedoszłych skrytobójców jednoznacznie wskazują na ich przynależność do armii Caelar Argent, toteż Wielcy Książęta Wrót Baldura podejmują szybką decyzję o stworzeniu ekspedycji wojskowej, której celem jest - z pomocą Waterdeep i Daggerford - pokonanie krucjaty, a my mamy wziąć udział w wyprawie. Smaczku dodaje fakt, że według plotek Lśniąca Pani, podobnie jak nasz bohater i Sarevok, jest dzieckiem Bhaala, a my jesteśmy coraz częściej oskarżani o współpracę z zabitym przez nas bratem. 


     PORADA:
    Rozgrywkę w Siege of Dragonspear możemy rozpocząć na trzy sposoby: importując stan gry z Baldur's Gate, przechodząc główną oś fabularną podstawki (dodatek rozpoczyna się wtedy zaraz po finałowej bitwie Wrót Baldura) oraz tworząc nową postać. W tym trzecim wypadku grę zaczniemy z niezłym ekwipunkiem i drużyną odpowiadającą naszemu charakterowi.

     
    Historia opowiedziana w Siege of Dragonspear pełni rolę pomostu pomiędzy wydarzeniami z pierwszej i drugiej części Baldur's Gate i trzeba przyznać, że z tego zadania wywiązuje się bardzo solidnie. Poza wątkiem głównym dodatku, w tle rozwija się intryga, która związana jest bezpośrednio z nami i naszym dziedzictwem. I choć oczywiście samo jej zakończenie dla osób zaznajomionych z Cieniami Amn nie jest niespodzianką, to poszczególne wydarzenia mogą naprawdę zaskoczyć i za to dla należą się Beamdogowi brawa. Również wydarzenia związane z Caelar Argent i jej krucjatą prezentują bardzo solidny poziom. Motywacje postępowania Lśniącej Pani są naprawdę niejednoznaczne i wiarygodne, dzięki czemu nie dziwi fakt poszerzających się szeregów jej popleczników. Pozwala to zdecydowanie bardziej wczuć się w stworzoną przez developera opowieść, bowiem papierowy, nudny antagonista to jedna z tych kwestii, które potrafią zniechęcać do poznawania historii opowiadanej nie tylko w grach, ale i innych dziełach kultury. Niestety w tej beczce miodu znajdzie się łyżka dziegciu, bowiem zdarzają się pewne dziury fabularne. W pamięć zapadła mi szczególnie sytuacja pod koniec rozgrywki, gdy miałem ochotę wręcz wykrzyczeć do monitora kwestię, której gra z racji swojej liniowości mi nie oferowała, a  która była niezwykle ważna dla całej intrygi.
     
     
    Oczywiście główna historia to tylko jedna z części składowych cRPGa – niemniej ważne są zadania poboczne, których w Siege of Dragonspear oczywiście nie brakuje. Poziom ich rozbudowania jest zróżnicowany – niektóre są bardzo proste, polegające na zwykłym „przynieś, podaj, pozamiataj”, inne z kolei wymagają od nas trochę więcej wysiłku, są też takie, które trwają przez całą grę. Często możemy natrafić na questy, które możemy rozwiązać na przynajmniej dwa różne sposoby, więc pod tym względem wszystko wykonane jest co najmniej poprawnie. Świetnym pomysłem jest wprowadzenie możliwości rozwiązania misji przy użyciu kwestii dialogowych dostępnych tylko dla konkretnych klas. Grając czarownikiem niejednokrotnie mogłem się odnieść do mojej znajomości sztuk magicznych, co wprowadza trochę różnorodności pomiędzy grą różnymi profesjami.
     
    Innym elementem rozgrywki wartym pochwalenia jest wprowadzenie różnych zagadek do gry. Lokacje niejednokrotnie posiadają małe tajemnice, których rozwiązanie jest satysfakcjonujące i nagradzane jakimś przedmiotem. Często wymagają one znalezienia odpowiednich wskazówek, czasami wystarczy uważna obserwacja otoczenia. Aby podkreślić wysoką jakość wykonania tego typu łamigłówek, zdradzę, że Beamdog znalazł sposób nawet na to, by wykorzystać tak bezużyteczną umiejętność jak infrawizja. Przyznam się szczerze, że niektórych z tajemnic nie byłem w stanie odkryć – zapisuję to jak najbardziej na plus.
     
     
    A jak się w Siege of Dragonspear gra? Najprościej mówiąc – jak w Baldur's Gate i to chyba jeden z największych komplementów, jaki można użyć w stosunku do tej gry. W ramach przygotowania się do premiery dodatku przeszedłem ponownie pierwszą część sagi i różnice w rozgrywce są zauważalne, ale jednocześnie przejście pomiędzy tymi dwoma stylami jest dość płynne. Rozgrywka ponownie jest podzielona na rozdziały, a w każdym z nich zmierzymy się ze snami dotyczącymi naszego pochodzenia. Dalej podróżujemy po lokacjach w grupie składającej się z maksymalnie sześciu postaci, rozmawiamy z NPC-ami, znajdujemy magiczne przedmioty (niejednokrotnie posiadają bardzo pomysłowe, przemyślane właściwości) i toczymy boje z przeciwnikami. Balans pomiędzy poszczególnymi elementami jest jak najbardziej poprawny – nie jesteśmy zalewani hordami wrogów na każdym kroku, jednocześnie jednak nie ma momentów, w których zaczęlibyśmy się nudzić.
     
    To właśnie potyczki przeszły w Siege of Dragonspear największą ewolucję, bowiem w przeciwieństwie do poprzednich części (pomijając może Tron Bhaala, jednak tam było to bardziej chaotyczne), tym razem nie mierzymy się z kilkoma nieprzyjaciółmi naraz, a w zasadzie z całymi oddziałami. Zróżnicowanymi oddziałami, dodajmy, i bardzo fajnie zrównoważonymi, bowiem bardzo często w skład takiej grupy składają się przeciwnicy o różnych specjalizacjach – wojownicy, łucznicy, magowie, szamani, kapłani, łotrzykowie… Frajdy dodaje znacznie ulepszona sztuczna inteligencja. Złodzieje regularnie korzystają z mikstur niewidzialności, za cel sztyletowania obierają sobie czarodziejów z naszej drużyny, przeciwnicy walczący na dystans celują w czarujące postacie, a zbrojni przedłużają swoje życie pijąc eliksiry. Jakby tego było mało, niejednokrotnie korzystają oni z przedmiotów mogących zrobić nam krzywdę, jak choćby mikstury wybuchów, które z wielką radością są rzucane w kierunku tylnych szeregów naszej drużyny. Co tu dużo mówić, kolejne starcia sprawiają nielichą satysfakcję już na poziomie trudności „core rules” i to do samego końca gry.
     
    Jak wspomniałem wcześnie, fabuła jest liniowa, więc i kolejność lokacji, które odwiedzamy w czasie przygody jest z góry narzucona. Próżno szukać tu wolności znanej z pierwszej części Baldur's Gate, ba, gra nie oferuje nawet takiej swobody jak Cienie Amn. Tym razem kolejne tereny odblokowywane są wraz z progresem głównej fabuły, a pobocznych obszarów jest jak na lekarstwo. Co więcej, gdy rozpoczniemy kolejny rozdział, nie możemy wrócić do okolic zwiedzanych w poprzednich aktach! Ma to jednak sens – wszak podróżujemy wraz z ekspedycją wojskową, toteż nie ma czasu na łażenie po lasach i szukania (zbyt wielu) przygód. Mimo to odwiedzane lokacje są bardzo zróżnicowane, bowiem zwiedzimy grobowce, lasy, forty, czy kompleksy jaskiń. 
     
     

     
    Jak wspomniałem wcześniej, ponownie będziemy mogli utworzyć maksymalnie sześcioosobową grupę, więc po drodze napotkamy postacie chętne do przyłączenia się do naszej ekipy. Spotkamy kilku starych znajomych (choćby Minsca, Dynaheir, czy Safanę), ale nie zabraknie także towarzyszy stworzonych specjalnie na potrzeby dodatku. Jest ich czworo – gnomi kapłan/złodziej, goblińska (tak jest) szamanka oraz: skald i łuczniczka rasy ludzkiej. Swoje miejsce znaleźli także  Dorn, Rasaad, Baeloth oraz Neira, obecni w odświeżonej wersji pierwszego Baldur's Gate. Każdy z towarzyszy ma rozpisane dialogi z naszą postacią, które czasem doprowadzą do otrzymania zadania pobocznego, z niektórymi z kolei można nawiązać romans. Nie zabrakło także dyskusji pomiędzy członkami ekipy, rozwiązano je jednak inaczej pod względem technicznym niż w poprzednich częściach serii. Zamiast wyświetlania się dialogów w oknie, są one toczone w tle – podobnie jak w Dragon Age lub Pillars of Eternity
     
    PORADA:
    Poza nową zawartością, Siege of Dragonspear wprowadza także klasę Szamana, przypominającą połączenie czarownika i druida, a także zwiększa limit punktów doświadczenia do 500 tysięcy, co pozwala – w zależności od profesji – awansować o dwa lub trzy poziomy.
     
    Tak czy inaczej, jest w czym wybierać i prędzej czy później uda nam się stworzyć wymarzoną grupę poszukiwaczy przygód, jednak muszę się doczepić do rozmieszczenia poszczególnych postaci w grze. Przez dość długi okres miałem zaledwie jednego zbrojnego w drużynie, gdyż kolejni pojawili się – moim zdaniem – trochę zbyt późno. Oczywiście nie jest tak, że spotkamy ich dopiero pod koniec gry, ale przez blisko połowę produkcji mamy mocno ograniczony wybór w tym względzie.
     
    Gra hula na starusieńkim już silniku Infinity (choć warto wspomnieć, że jest to odświeżona wersja z Enhanced Edition), jednak wciąż ma momenty, w których po prostu może się podobać, głównie sprawą teł. Niektóre są naprawdę śliczne, inne po prostu ładne, znalazła się jednak czarna owca i jedna z pierwszych lokacji jest po prostu brzydka. Nie wiem jakim cudem taki potworek mógł znaleźć się w finalnej wersji produkcji, ale stało się - na szczęście to wyjątek, nie reguła. Zadowolenie może wzbudzić także zwiększona ilość postaci wyświetlanych jednocześnie. Ich liczba teraz naprawdę potrafi zrobić wrażenie, to z kolei pozwala urealnić świat przedstawiony (choćby napływ uchodźców do Wrót Baldura), a także toczyć naprawdę wielkie bitwy. Na koniec warto wspomnieć, że odświeżono interfejs i zmieniono jego kolorystykę. Widziałem sporo narzekań na jego temat, ale mnie akurat przypadł do gustu. Na krytykę zasługuje z kolei wygląd samych postaci – wyglądają one tak samo jak w 2000 roku. Beamdog starał się to zamaskować wprowadzając kontury, które nadają pewien komiksowy charakter, jednak moim zdaniem wyglądają one średnio i z radością powitałem opcję pozwalającą ten efekt wyłączyć.
     
    Wysoki poziom trzyma również muzyka. Sam Hulick nagrał pół godziny nowych utworów specjalnie na potrzeby i wywiązał się ze swojego zadania znakomicie. Kawałki przygrywające w trakcie walk potrafią autentycznie zagrzewać do boju, a podczas eksploracji są przyjemne dla ucha i potrafią umilić naszą podróż. Nie zrezygnowano całkowicie z soundtracku znanego z jedynki – poznane kilkanaście lat wcześniej motywy muzyczne wciąż są obecne i wykorzystywane podczas rozgrywki.
     
    Póki co wyłania się obraz gry dobrej, lub wręcz bardzo dobrej – i zaiste tak by było, gdyby nie błędy, niedociągnięcia i brak szlifu. Na oficjalnym forum Beamdoga ilość tematów opisujących bugi idą w dziesiątki, więc nie jest to kwestia, którą można zignorować. Najwięcej oberwało się developerowi za ponoć całkowicie niegrywalny tryb multiplayer. Sam nie gram w ten sposób, a już na pewno nie w Baldur's Gate, ale problem istnieje i nie wierzę, że nie występował on w czasie beta-testów. Poza tym w trakcie rozgrywki można natrafić na zapętlone questy, wyrzucanie do pulpitu, automatyczne zmiany poziomu trudności… Tak jak wspomniałem, jest tego sporo i choć sam napotkałem chyba tylko jeden błąd, to był on na tyle poważny, że na jego ominięcie straciłem kilka godzin. Producent oczywiście zapowiedział odpowiednie łatki (jedna zresztą już się ukazała), ale czy rozwiążą one wszystkie trapiące tytuł problemy? Biorąc pod uwagę, że wersje Enhanced Edition poprawiane są do dzisiaj, proces ten może potrwać. 
     

     
    Są też elementy gry, które może nie są jakoś bardzo złe, ale mimo wszystko trochę rozczarowują. Mam tutaj na myśli głównie dialogi, które napisane są bardzo rzemieślniczo i po prostu są nierówne. Z jednej strony zdarzało mi się szczerze uśmiechnąć podczas czytania niektórych rozmów, z drugiej jednak niejednokrotnie miałem do wyboru tak przerysowane opcje dialogowe, że miałem ochotę dopisać jakieś sam. Kuleje przez to możliwość odgrywania złej postaci, bowiem zdecydowana większość takich kwestii pasuje do psychicznie chorego rzeźnika. Oczywiście w poprzednich częściach sagi też było to wykonane słabo, jednak w tym względzie liczyłem na zdecydowaną poprawę.
     
    Siege of Dragonspear nie zawiodło. Beamdog podjął się naprawdę ciężkiego zadania dorównania legendzie i wyszedł z tego starcia z tarczą. Oczywiście, ich dziecko nie będzie miało takiego wpływu na gatunek jak Baldur's Gate i Cienie Amn, ale w żaden sposób nie zaniża on poziomu całej serii. Przyznam się szczerze, że pomimo błędów i kilku niedociągnięć, nie wyobrażam sobie w tej chwili ponownego podejścia do sagi bez przechodzenia SoD. Tym bardziej żal, że przystępując do dodatku musimy się zgodzić na angielsko-polski miszmasz, bo ta gra zasługuje na spolszczenie na poziomie poprzednich części.
     
    Ocena 7+/10
     
    Siege of Dragonspear to produkcja godna swoich poprzedniczek i nie zaniżająca poziomu całej sagi o pomiocie Bhaala.



    Komentarze

    Ten artykuł skomentowano 1 raz.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


     

    Mieszkaniec | Komentarzy: 83
    Temat: Czytając tę recenzję, pr...
    Dodany: 27.04.2016 o 5:43  

    Czytając tę recenzję, przed oczyma stanęło mi... Icewind Dale. Liniowa rozgrywka, opcje dialogowe dla konkretnych klas, duże i zróżnicowane grupy przeciwników - widać, który odświeżony przez nich klasyk spodobał im się bardziej.



    Ten artykuł skomentowano 1 raz.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


    Pseudonim
    E-mail
    Treść Dostępne tagi: [cytat][/cytat], [url=http://][/url]
    Przepisz poprawnie podane słowa mnustwo orkuw