Recenzje
Metal Gear Rising: Revengeance
Na początek pragnę zaznaczyć, że Metal Gear Rising: Revengeance jest absolutnym spin-offem serii. Akcja dzieje się prawdopodobnie jakieś kilka lat po MGS4, z wykorzystaniem części zabawek znanych z poprzednich części. I tyle, jeśli chodzi o jakieś podobieństwa. Wszystkich tych, którzy w jakiś sposób się uchowali i nie wiedzą, że MGR nie jest taktyczną skradanką na wzór matczynej serii, pragnę w tym miejscu poinformować, że jest to slasher pierwszej wody. Prawdę powiedziawszy, nie wyobrażam sobie innego gatunku, w którym głównym bohaterem mógłby być socjopatyczny cyborg z syndromem niewyżytego samuraja i niespełnionego ninja, posiadający nierealne poczucie sprawiedliwości.
Warstwa fabularna ma się nijak do pokręconych i zagmatwanych ideologii rodzimej serii i została w zasadzie uproszczona do granic możliwości, co nie znaczy wcale, że jest nudna lub słaba. Wręcz przeciwnie. Od iście hitcockowskiego początku, aż do samego końca utrzymuje bardzo przystępny poziom a umiejętnie prowadzona narracja, w odpowiednich momentach zwalnia, bądź przyspiesza. Nie ma się co dziwić, gdyż za produkcją stoją spece od efekciarskich rozwałek, czyli Platinum Games, mający na koncie takie produkcje jak Bayonetta czy Vanquish, z których motywy zostały z pełnym rozmysłem zaimplementowane w najnowszej metalowej zębatce.
Z poziomu rozgrywki gra wypada obłędnie. Najnowszy Fox Engine wyciska ostatnie soki z poprzedniej generacji. Jednakże, jedyną rzeczą jaka naprawdę przykuwa uwagę, to cudowny system cięcia na kawałki. A kroić możemy pod dowolnym kątem praktycznie wszystko, co nam wpadnie pod miecz, włącznie z elementami otoczenia. Gra sama w sobie jest slasherem na podobieństwo Bayonetty czy serii Devil May Cry. Mamy dwa podstawowe ataki, które łączymy w kombinacje i efektownie zakańczamy wszystko swoistym QTE o chwytliwej nazwie Zandatsu, a na koniec zostaje nam wyświetlone podsumowanie stoczonej walki wraz z notą i punktami. Gatunkowo norma. Ciekawym smaczkiem jest to, że, mimo wszystko, da się przez większość lokacji z przeciwnikami przekraść i pozabijać delikwentów po cichu, za co też dostajemy stosowne noty.
Jedynym minusem w systemie walki jest to, że zarówno bloki, jak i uniki są skrajnie nieintuicyjne w wyprowadzaniu, przez co okazują się zupełnie nieprzydatne. Ciekawą kwestią jest również trudność samej gry, gdyż w porównaniu z główną zawartością, prolog stanowi nie lada wyzwanie i do tego jesteśmy uraczeni najcięższym bossem do ubicia. Im dalej w las, tym łatwiej. Na NG+ przeciwnicy, nawet ci najtwardsi stają się banalnie prości, również na wyższych poziomach trudności.
Co do oprawy audio, to muszę przyznać, że już dawno nie słyszałem tak doskonale wkomponowanej ścieżki dźwiękowej. Jest to, fakt faktem, kwestia gustu, ale moim zdaniem, wszystko co w danym momencie leci w głośnikach w cudowny sposób wpasowuje się w gameplay.
Na zakończenie mała konkluzja. Po dwóch latach od premiery, Metal Gear Rising: Revengeance staniał na tyle, że zakup stał się opłacalny. Co prawda, oferuje tylko cztery godziny gry, ale przy obecnej cenie, za którą można go nabyć, jest to bardzo przystępna produkcja i wszystkim zainteresowanym gorąco polecam.
Komentarze
Ten artykuł skomentowano 0 razy.
Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.
Ten artykuł skomentowano 0 razy.
Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.