O d niepamiętnych czasów - no dobra, gdzieś od roku 1996 - przyjęło się zapowiadać wszystkie nadchodzące hack’n’slashe jako „następców Diablo”. Co śmielsi producenci mówią nawet o swoich dzieciach per „pogromca Diablo”. Taka butność na ogół kończy się wraz z premierą danego tytułu, kiedy to fani gatunku stwierdzają, że przedpremierowe obietnice jak zwykle nie zostały spełnione. Ale... bywają też przypadki, kiedy twórcom udaje się wyjść obronną ręką z tej batalii z królem. Do takich przypadków zdecydowanie należy Titan Quest wraz z dodatkiem Immortal Throne. Nie da się stwierdzić, czy ów produkt ze stajni Ironlore będzie przyczyną, dla której płytki z Diablo polecą w kąt, a Battle.net nagle zacznie świecić pustkami. Do takich ocen będzie można dojść dopiero za kilka lat. Nie w jeden dzień Rzym zbudowano, a i legenda Blizzarda nie powstała z niczego w kilka miesięcy.
Można za to stwierdzić - przynajmniej moim zdaniem - że Titan Quest (do końca tego tekstu za każdym razem będzie mowa o wersji razem z zainstalowanym add-onem) to gra nad wyraz udana. Do rąk gracza został oddany produkt ociekający grywalnością, osadzony w ciekawym świecie i okraszony rewelacyjną grafiką z dodatkiem cudownego systemu fizyki. Ironlore wyłamał się z szeregów wszystkich tych producentów, którzy na miejsce akcji wybierają absolutnie typowy świat fantasy. Nie poszli również ani w kierunku S-F, ani - popularnej ostatnio - epoki rozwoju przemysłowego, połączonej z wszechobecną magią. Tym razem na deskę kreślarską został wzięty świat antyczny (Grecja przede wszystkim, ale również Chiny i Egipt dostały swoje pięć minut) wraz z całym asortymentem bogów, herosów i - jakze by inaczej - prawie zwykłych śmiertelników, którzy w ciągu najbliższych kilku miesięcy zdobędą tytuły „Zabójców bóstw (i innych istot dotąd nieśmiertelnych)”.
Takim właśnie „nie-do-końca-śmiertelnikiem” jest nasz bohater lub bohaterka, w których możemy się od początku przygody wcielić. Na starcie wybór jest ograniczony jedynie do płci. Niestety, nie ma nawet najmniejszej możliwości ingerencji w model postaci. Kolor skory, barwa oczu, uczesanie, etc. to wszystko elementy, które zostały predefiniowane przez twórców i graczom nic do tego. Szkoda, ale cóż poradzić. Prawda jest taka, że niemal od samego początku biegamy z hełmem, zakrywającym lica, więc wszelkie różnice i tak straciłyby szybko na znaczeniu. Sytuacja zmienia się w zupełności po zdobyciu pierwszego poziomu doświadczenia. Właśnie wtedy musimy się zdecydować na pierwsze mistrzostwo, które mamy zamiar opanować. Do wyboru są zarówno szkoły skrajnie magiczne, jak Ziemia czy Burza, jak i te, które głównie przydają się przy obijaniu wrogów na bardzo krótkich dystansach (powiedzmy, że na wyciągniecie reki) - Wojna lub Obrona. Nie zabrakło też dyscyplin pośrednich - dla każdego coś miłego. Jak łatwo policzyć, wybierając łącznie dwie z dziewięciu szkół, możemy otrzymać aż 36 rożnych połączeń, a każde z nich jest w rzeczywistości odrębną klasą. Gdy się do tego doda też grę postaciami z tylko jednym mistrzostwem (dobór drugiego nie jest obowiązkowy), to otrzyma się aż 45 możliwości! Trzeba przyznać, ze jest to chyba bezsprzeczne pierwsze miejsce w kategorii „postacie w h’n’s”. Całe szczęście, system ten nie jest przekombinowany, dzięki czemu gracz nie musi się głowić nad doborem umiejętności czy rozdziałem punktów statystyk. Oczywiście, może się zdarzyć, że uznamy swoje wybory za zupełnie nietrafione. Ale i wtedy nic straconego! W każdym większym mieście można spotkać Mistyka, który z chęcią (i za drobną opłatą) cofnie błędny rozdział punków. Niestety, nie można w ten sposób zmienić mistrzostwa, wiec akurat w tym przypadku lepiej dokładnie przemyśleć decyzje. Niemniej jednak, od razu widać, że twórcy postawili sobie za cel umilenie rozgrywki i oszczędzenie graczom frustracji, związanych ze słabym buildem. Pomysł uważam za doskonały!
Kolejnym dużym plusem Titan Quest jest wspomniany już wcześniej świat. Starożytna Grecja, wraz z Egiptem i Chinami, okazała się tematem nad wyraz płodnym i starczyła łącznie na cztery długie akty. Ukończenie ich wszystkich zajęło mi ok. 30 godzin i nie mogę powiedzieć, bym się chociaż przez chwilę nudził. Dzięki pięknym lokacjom i finezyjnym animacjom latających we wszystkich kierunkach wrogów, monotonia nie wdarła się do gry nawet na chwilę. Tak, zdecydowanie na uwagę zasługuje użyty w TQ system fizyki. Nie spodziewałem się, że implementowanie takiego, nomen omen, bajeru może aż tak wpłynąć na przyjemności rozgrywki. Obserwowanie rozpadających się szkieletów czy też satyrów, którzy po otrzymaniu krytycznego ciosu wylatują na kilka metrów w powietrze, spadają ze schodów i walą z impetem w ścianę, naprawdę cieszy oczy. A skoro już przy satyrach i szkieletach jesteśmy - flora i fauna są całkiem nieźle rozbudowane. Oczywiście, naszymi głównymi przeciwnikami będę maszkary znane z mitologii - wspomniane satyry, centaury - oraz spory asortyment nieumarłych - szkieletów, zombi czy liczy. Niestety, nie uniknięto tu pewnych zgrzytów. Przykładem mogą być np. troglodyci... albo mnie pamięć myli, albo nie doczytałem, ale raczej nie należeli oni do typowych maszkar, przewijających się w mitach? Oczywiście, jest to tradycyjny argument dla czepialskich i na samą rozgrywkę nie wpływa. Po stronie zalet należy za to wymienić bajarzy, rozsianych po miastach, opowiadających historie bogów i bohaterów. Niby to szczegół, ale za to na pewno ucieszy wszystkich bardziej wymagających graczy. Wysłuchanie kilku takich opowieści to świetny sposób na wczucie się w klimat Titan Quest. Zresztą, nie można również narzekać na wątek główny. Powód, dla którego bijemy konkretną grupę piekielnych zastępów (czyt. fabuła) jest w Titan Quest naprawdę ciekawie przedstawiony. Może motyw przewodni nie jest specjalnie lotny ani oryginalny, ale na hack’n’slasha wystarcza w sam raz. Nasza misja zaczyna się w momencie, gdy światu zaczyna grozić wielkie (największe w historii, etc.) niebezpieczeństwo. Uwięziony niegdyś przez bogów tytan ma właśnie szansę na ucieczkę i wybiera się na sam Olimp, by tam siać postrach i zniszczenie. Natomiast w dodatku - Immortal Throne - naszym zadaniem jest tournee po Hadesie, by spotkać się z... Hadesem i powstrzymać go przed „pozwalaniem sobie na zbyt dużo” (tworzenie armii z duchów, którą podbije świat śmiertelników i inne).
We wczuciu się w klimat pomagają również bardzo ciekawie zaprojektowane elementy uzbrojenia - nie natrafi się w ekwipunku na żadne elementy zbroi czy broni, które by się kojarzyły z typowym dla fantasy średniowieczem - prawie wszystko ma związek ze starożytną militarystyką. Gratulacje za konsekwencję! Miłym urozmaiceniem są również elementy zbroi wrogów, które można kompletować, otrzymując całkiem ciekawe wizualnie efekty. Tradycyjnie dla h’n’s-ów - rozmaitych narzędzi zniszczenia są po prostu setki czy wręcz tysiące.
Kilka razy przewinęły się w tekście zachwyty nad wizualną stroną Titan Quest. Cóż, naprawdę jest na co patrzeć. Grafika jest w pełni trójwymiarowa. Programiści zrezygnowali jednak ze swobodnej kamery, co mnie początkowo zaskoczyło. Jak się jednak okazało w trakcie gry, takie rozwiązanie zdecydowanie ułatwia orientację w terenie. Masowa eksterminacja satyrów mogłaby być utrudniona, gdyby kamera się nagle zaplątała gdzieś między koronami drzew (a wiadomo, jak to bywa z pracą kamery w tego typu produkcjach - nie wszystko da się przewidzieć). Jest to może kompromis między podziwianiem krajobrazów a funkcjonalnością, ale mam wrażenie, że gracze wychodzą na tym dobrze. Nie mogę się również przyczepić do optymalizacji silnika. Mój komputer spełniał wymagania potrzebne do odpalenia TQ w pełnych detalach i cóż tu wiele mówić - nic się nie zacinało. Widziałem również rozgrywkę na słabszych konfiguracjach i również nic nie stało na przeszkodzie, by grać komfortowo.
Przyjemność z rozgrywki podnosiły o stopień wyżej również dźwięki otoczenia, rumor walki i muzyka, przygrywająca w tle. Na ogół w rąbankach trzeba po kilku godzinach zabawy włączyć coś zastępczego, gdyż powtarzające się odgłosy tarcia metalu o metal (ew. o kości i wnętrzności demonów), połączone z podniosłymi motywami chóralnymi, zaczynają działać na nerwy. TQ nie udało się mnie doprowadzić do stanu, kiedy to zacząłbym rzucać monitorem w głośniki. Jeden z nielicznych reprezentantów gatunku, który miał to szczęście.
Przyszła pora na wymienienie paru wad. Tak, tych również nie zabrakło - nie ma tak dobrze. O ile uniknięto jakichś poważniejszych bugów technicznych (piszę to na podstawie testowania wersji 1.2), o tyle niektóre pomysły już nie są bezbłędne. Przede wszystkim irytuje rozmieszczenie kapliczek reinkarnacji (czyt. respawn point). W przypadku dwóch kluczowych walk z końcowymi bossami, gracz po śmierci musi przebiec naprawdę spory kawałek, by wrócić na pole walki. Przy n-tej śmierci z rzędu - a zdarza się tak - truchtanie po własnych śladach zaczyna być naprawdę denerwujące. Raz czy dwa miałem też spory problem ze znalezieniem niektórych lokacji czy stworów, związanych z questami pobocznymi. Może nie jest to największy mankament, ale bieganie w te i nazad nigdy nie było moją ulubioną czynnością w hack’n’slashach.
Trzeba to przyznać chłopcom z Ironlore - udało im się zrobić grę, którą można bez wstydu postawić obok Diablo II. Po kilku raczej krótkich - niestety - testach trybu Multi poczułem się zachęcony do kontynuowania zabawy i płytki z TQ raczej nieprędko wylądują na półce. Jeśli macie ochotę na wiele godzin dobrej zabawy przy lekkim „klikaczu na śmierć”, to po prostu dobrze trafiliście. Straciłem przed monitorem kilka miłych wieczorów i naprawdę nie żałuję.