Okładka | Opis |
|
Każda przygoda musi się kiedyś skończyć. Tak samo musiało się stać w przypadku perypetii Burtona i Swinburne’a z cyklu Marka Hoddera. Ale koniec jest zarazem początkiem i tak można też potraktować "Wyprawę w Góry Księżycowe".
Wyprawa, która ma na celu zdobycie trzeciego Oka Naga, tego ukrytego w rejonie Wielkich Jezior Afrykańskich, u źródeł Nilu, jest już prawie gotowa. Rotostatek został przyszykowany, załoga skompletowana, a Burton, choć ma pewne wątpliwości – przygotowany do rozpoczęcia misji. Pozostało jeszcze ostatnie, pożegnalne przyjęcie i ekspedycja, w skład której oprócz królewskiego agenta wejdą: Algernon Swinburne, policjanci Trounce, Honesty, Bhatti i Krishnammurthy, Isabella Mayson i siostra Raghavendera, a także Oscar Wilde; będzie mogła ruszyć do Afryki. Ale nie obejdzie się bez komplikacji, nie zdradzę jednak jakich, żeby nie zepsuć niespodzianki.
Ten tom przygód Burtona i Swinburne’a był wyjątkowo emocjonujący – Hodder mocno postawił na budowanie napięcia i wzbudzanie reakcji czytelnika. W „Dziwnej sprawie Skaczącego Jacka” i „Zdumiewającej sprawie nakręcanego człowieka” autor skupiał się bardziej na budowaniu klimatu brudnego steampunkowego Londynu. Tutaj tego nie ma – wraz z momentem wkroczenia do Afryki Hodder zaczyna się koncentrować na graniu emocjami czytelnika. I wychodzi mu to doskonale, bo w kilku miejscach w książce z moich oczu popłynęły łzy smutku. Jedno zdanie szczególnie mnie wzruszyło i myślę, że nie tylko mnie.
W trakcie wyprawy w Góry Księżycowe Burton pogłębia przyjaźnie z bohaterami, których znamy już z poprzednich tomów. Duet królewskiego agenta ze Swinburne’em ulega rozkładowi – poeta przestaje w trakcie podróży do Afryki pełnić tak ważną dla fabuły rolę i usuwa się nieco w cień, na czym skorzystały epizodyczne raczej postacie Williama Trounce’a i Herberta Spencera. W końcówce książki na znaczeniu ponownie na kartach powieści gości osobiście John Speke, którego wątek kończy się zaskakująco. Pojawia się również nowy, dość ważny bohater – Bertie Wells, a właściwie George Herbert Wells, który jednak wydał mi się być dość nijaki, stworzony tylko po to by odegrać określoną rolę. Może po prostu wydał mi się taki w porównaniu z kolorowym i kontrowersyjnym Swinburne’em?
Niezwykle interesująca jest konstrukcja powieści – Hodder w ciekawy sposób przeplata dwa, a czasami trzy czasy akcji. Dopiero na ostatnich stu stronach daje poznać czytelnikowi odpowiedź na pytanie o przyczynę tego zjawiska. Jednocześnie samo zakończenie powieści, jeśli spojrzeć na całość Hodderowskiego uniwersum, rozgrywa się najwcześniej, u samego źródła. Coś w tym miejscu się kończy i jednocześnie się zaczyna, coś zupełnie nowego, ale nie do końca zgodnego z wolą Burtona.
„Wyprawa w Góry Księżycowe” stanowi idealne zwieńczenie wątków rozpoczętych w „Dziwnej sprawie Skaczącego Jacka” i „Zaskakującej sprawie nakręcanego człowieka”. Szkoda, że najprawdopodobniej to już koniec tej historii, bo zżyłam się z panami Burtonem i Swinburne'em. Ale czy aby na pewno już ich nie zobaczymy?