Okładka | Opis |
|
Ziemianie setki lat trwali w błogiej nieświadomości, nie zdając sobie sprawy z tego, że we Wszechświecie nie są sami. Sytuacja uległa gwałtownej zmianie, kiedy Błękitną Planetę napadła rasa Rójców. Ludzie zostali zmuszeni do ewakuacji. Zbudowano trzy statki kolonizacyjne, które wkrótce podryfowały w kosmos, niosąc na pokładach uciekinierów szukających lepszego losu. Czy go odnajdą? Jak się okazuje, jeden z tych statków - tytułowych Ziaren Ziemi - wylądował na planecie zamieszkałej przez futrzastych Uvovo. Ziemscy osadnicy szybko nauczyli się żyć w zgodzie z tubylcami. Niestety; sto pięćdziesiąt lat później harmonia zostaje zburzona...
Michael Cobley dowiódł swoją książką, że można z powodzeniem łączyć space operę z innymi gatunkami. Miejscami staje się fantasy, a często zmienia w powieść sensacyjną, co sprawia, że jest po prostu ciekawiej.
Jednak Cobley zdecydowanie przesadził z ilością. Po pierwsze - ilością bohaterów. Nie da się wyłonić głównego protagonisty; bohaterów pierwszoplanowych jest co najmniej kilku, jak nie kilkunastu. Akcja przeskakuje pomiędzy nimi i przez połowę lektury nic nie wskazuje, by poszczególne wątki miały się ze sobą połączyć. Co więcej, niektóre postaci zupełnie zdominowały fabułę, spychając pozostałe w kąt, przez co pewnych wątków nie można się doczekać, a inne czyta się wyłącznie z musu. Autor przesadził także z pomysłami: za dużo wrzucił do jednego worka. Wielość ras, wynalazków, sztucznej inteligencji, złożona topografia znanego wszechświata - to wszystko sprawia, że miejscami trochę trudno się połapać.
Niektóre z tych innowacji mnie wyjątkowo ujęły - najbardziej cykl życia wspomnianych Uvovo (istoty te przepoczwarzają się, przechodząc ze stadium, w którym nie posiadają specjalnych umiejętności aż do stanu bliskiego boskości), jak również ich kultura oraz wizja tego, jaki wpływ będzie na ludzi wywierała SI (jeden z bohaterów posiada urządzenie, które wywołuje hologram jego zmarłej córki; zachowuje się do tego stopnia jak prawdziwa dziewczyna, że mężczyzna z czasem zaczyna istotnie traktować ją jak własne dziecko). Wyobraźnia pisarza nie zna granic!
"Ziarna Ziemi" są książką bardzo nierówną. Fabuła rozkręca się powolutku niczym lokomotywa z Tuwimowskiego wiersza, ale potem rusza pełną parą. Sam początek nuży i nudzi, na szczęście dość szybko nadchodzi moment przełamania. Zanurzamy się z przyjemnością w intrygującym świecie, czemu sprzyja piękny, cudownie bogaty język utworu.
Jest to dopiero pierwsza część cyklu "Ogień ludzkości" i zwiastuje solidną space operę osadzoną w dobrze pomyślanej scenerii. Jestem ciekawa dalszego rozwoju wydarzeń, lecz odstraszają mnie licznie występujące dłużyzny w "Ziarnach". Dlatego na razie jednak wstrzymam się z czytaniem pozostałych części, choć nie wykluczam, że kiedyś dam im szansę. Jestem przekonana, że powieść przypadnie do gustu miłośnikom gatunku, natomiast resztę pewnie pozostawi w rozterce. Ja przynajmniej dalej nie wiem, czy bardziej mi się podobała, czy nie.