Warning: Undefined array key "autologin" in /usr/home/peronczyk/domains/insimilion.pl/insimilion/twierdza/index.php on line 25 Varia • Kerso i Des, czyli historia kocia w ... • INSIMILION

    Varia


    Kerso i Des, czyli historia kocia w 12 scenach prozą

    Fantastyka » Varia » Opowiadania
    Autor: Karv
    Utworzono: 30.07.2011
    Aktualizacja: 31.08.2011

    Piotrek nieraz słyszał zadziwiające opowieści o kotach. Futrzaki potrafiące odczytywać ludzkie myśli, wysysać choroby, ingerować w sny, mające dziewięć żyć. Chłopak często żałował, że jego spasiony Frędzel nie przejawiał nawet zainteresowania myszami, o sprawach nadprzyrodzonych nie wspominając. Dlatego bardzo się zdziwił, kiedy pewnego wieczora pers z nietypową dla siebie mobilnością wskoczył na biurko, nie oszczędzając przy tym klawiatury i wciskając kilka przypadkowych klawiszy.
    Kot zamiauczał głośno i przeciągle. To także zdarzało mu się nadzwyczaj rzadko. Na ogół po prostu leżał na swoim ulubionym fotelu i łaskawie pozwalał domownikom się adorować, ograniczając się tylko do cichych mruknięć. Piotrek spojrzał na niego ze zdziwieniem, a potem wyjrzał przez okno.
     


    Tego dnia koty zachowywały się dziwnie. Zupełnie, jakby wszystkimi futrzakami w mieście wstrząsnęło coś niemożliwego do wychwycenia przez ludzi. Z zaułków dobiegały chóry głośnych miauknięć, a spacerujący zauważali znikające za rogiem ogony znacznie częściej niż zazwyczaj.
    Idący chodnikiem Kerso trzymał się blisko krawężnika, aby w razie czego móc łatwo przebiec na drugą stronę ulicy. Zawsze lubił popatrzeć na zniesmaczone miny ludzi, którym przecinał drogę. Zaskakujące, w jakie bzdury wierzyli. Ale najśmieszniejsze było to, że tego, co w rzeczywistości, w ogóle nie wpuszczali do umysłów. Kot to kot, a jak trafi się czarny, to trzeba skrzyżować palce za plecami. Ot, cała ich filozofia. Kerso zamruczał rozbawiony własnymi myślami.
    Było takie miejsce, w wąskiej, ciemnej uliczce, gdzie zgromadziło się mnóstwo dachowców. Tam właśnie zmierzał czarny jak smoła kocur. Zakręcił w zaułek i pomagając sobie trochę pazurami, wepchnął się w tłum pobratymców. Na śmietniku stał rudy kot, z wystrzępionym ogonem i długą blizną szpecącą łeb. Pozostałe ustawiły się na ziemi i słuchały.
    - Od zawsze wiedzieliśmy, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Nadszedł dzisiaj, a my jako koty, musimy działać.
    Zamilkł, dla lepszego efektu. Tę chwilę wykorzystał jeden z tłumu, aby prychnąć głośno.
    - O co chodzi, Banqo? – Spojrzenie rudzielca wywoływało w obdarowanym nim większy stres, niż test ciążowy z dwiema kreskami w nastolatce. – Czyżbyś zapomniał, jaki jest sens kociego istnienia?
    Drugie prychnięcie było zdecydowanie cichsze, utonęło w morzu głośnych, ochoczych miauknięć.
    Rudy kocur podjął przerwaną myśl, raz po raz wzbudzając swoimi słowami głośne reakcje. Nikt nie odważył się już wyrazić wątpliwości.
     


    Ala rozłożyła ręce, aby lepiej łapać równowagę.
    Szła po środkowym pasie jednej z bardziej ruchliwych ulic w mieście. Mijała kolejne samochody i uśmiechała się z poczuciem, że niemalże spełnia swoje marzenia.
    Bo zawsze tak chciała. Iść środkiem jezdni, pośród samochodów i mijać je, nie przejmując się niczym. Wrażenia potęgowało otoczenie: było już ciemno, a nad miastem zebrała się gęsta mgła. Dziewczyna z trudem dostrzegała nawet własne paznokcie; raz po raz zdawało jej się, że zauważyła zielone ślepia na chodniku.
    I tylko jedna rzecz nie pozwalała jej radości osiągnąć maksimum. Samochody stały.
    W marzeniach Ali, auta zawsze mijały ją z zawrotną szybkością, a wtedy wiatr uderzał w twarz, rozwiewając włosy. Teraz nic takiego się nie działo. Żaden pojazd się nie poruszał. Wszystko wyglądało, jakby zabrakło im nagle paliwa. Miastowi byli dziwni, ale nie na tyle, żeby nagle wszyscy zaparkowali na środku ulicy.
    Pewność przyszła razem z napotkanymi ludźmi. Młody facet w garniturze, z ulizanymi włosami, stał przy samochodzie razem z mężczyzną, który musiał mieszkać gdzieś w okolicy, bo ubrany był w klapki.
    - Jadę do Warszawy na ważną konferencję. I nagle wóz mi się zatrzymał. Rozumie pan? Tak bez niczego, nic nie dudniło, nic nie zgrzytało, pracował jak marzenie i nagle zgasł, kierownica się zablokowała, koła przestały się kręcić. A ręcznego nawet nie dotykałem! Szczęście, że tutaj jest ograniczenie, bo jakbym jechał szybciej… Zgon, mówię panu, by był.
    - Mnie się dziś popsuł telewizor. Ale nie jest mi potrzebny do żadnej konferencji – mruknął facet w laczkach. – Co ja mogę panu poradzić? Nie jestem mechanikiem, ale jak na moje, to wszystko pod maską wygląda w porządku.
    Ala zatrzymała się na tyle blisko, żeby widzieć twarze mężczyzn.
    - Dobry wieczór. Nie wiem, czy to ważne, ale na całej ulicy tak samochody stoją. Przez pół kilometra minęłam z piętnaście.
    - Dziwne – ocenił tutejszy. Biznesmen zajął się kopaniem kamienia.
    - Dobrej nocy – pożegnała się Ala i poszła dalej.
     


    - Lampka wysiadła – zauważyła szalenie inteligentnie siedząca na kanapie dziewczyna. Kucający przed nią chłopak skwitował to tylko cichym mruknięciem. Ciemność niespecjalnie przeszkadzała mu w masowaniu i całowaniu na zmianę dziewczęcych stóp. Położył rękę na jej łydce i wolno zaczął przesuwać się wyżej.
    - Może wymień? – zaproponowała blondynka, jakby nie dostrzegła starań amanta.
    - Kinia, nie teraz. Zresztą i tak chyba nie mam żadnej zapasowej. – Niezrażony obojętnością dziewczyny chłopak kontynuował grę wstępną. Zawsze to lepiej grać z kimś średnio zainteresowanym, niż w singla, pocieszał się w myślach.
    Jego dłoń dotarła mniej więcej do połowy uda, kiedy skrzypnęły drzwi. Dziękując Bogu, że w pokoju było ciemniej, niż w drużynach NBA, chłopak powoli przeniósł się na łóżko i usiadł obok dziewczyny, jak gdyby nigdy nic.
    - Nie ma prądu – oznajmiła stojąca w progu mama. W tym momencie z głębi domu dobiegł głos ojca, którego nastolatkowie nie zrozumieli. Mama powtórzyła: – Ale korki nie wyskoczyły. Czyli coś siadło tam u nich – zawyrokowała. – Zaraz przyniosę wam jakąś świeczkę.
     


    Koty, jeden śnieżnobiały, a drugi czarny jakby dopiero co wyjęto go z pieca, siedziały na murku, świdrując niebo spojrzeniem zielonych oczu. Wydawało się, że gęsta mgła kompletnie im nie przeszkadza. Wyglądały, jakby widziały wszystko to, co nieosiągalne dla ludzi.
    - Kerso, to będzie koniec? - biały kot przerwał milczenie damskim głosem, okazując się być kotką. – Jak to wszystko się już skończy, co będzie?
    - A skąd ja mam to wiedzieć, Młoda? – Czarny prychnął. – To mój pierwszy raz. – Zauważył, że kotka patrzy na niego, jakby oczekując, że powie coś więcej, więc dodał: - I pewnie ostatni.
    Miauknął z rozbawienia, widząc jej minę.
    - Głowa do góry, Młoda, tobie i tak zostało jeszcze kilka żyć w odwecie.
    - Ale tobie nie. – Ton kotki dał Kerso do zrozumienia, że tę próbę pocieszenia może zaliczyć do nieudanych.
    Odpowiedź zagłuszył nagły grzmot, na moment zrobiło się przeraźliwie jasno. Nawet koty musiały zmrużyć oczy, nie mogąc znieść napływającej zewsząd światłości. Wszystko znikło tak szybko, jak się pojawiło.
    Zaczął padać deszcz.
    - Pogoda pod psem – skomentował Kerso z gniewnym prychnięciem. – Chodźmy pod jakiś dach. I tak będziemy wiedzieć, kiedy się zacznie. Nie sposób tego przegapić.
     


    Trzymająca w rękach świeczkę kobieta stanęła w drzwiach w samą porę, aby ujrzeć wszechogarniający, jaskrawy rozbłysk. Światło wpadło do pokoju, zupełnie nic sobie nie robiąc z opuszczonej rolety. Rozległ się krzyk siedzącej na łóżku dziewczyny. Trwał jeszcze kilka chwil po tym, jak światło znikło, pozwalając świeczce czynić swoją powinność.
    - Tomek, odsłoń okno i zobacz, czy nie trafiło gdzieś tu blisko. Chociaż, huku nie było... Przestraszyłaś się, co, Kinga? – zaśmiała się mama, stawiając świeczkę na stole. – I co? – spytała syna.
    - Nic nie widać – odpowiedział, patrząc w białe kłęby za oknem. – Straszna mgła jest. Ale nigdzie się chyba nie pali, bo bym zauważył.
    Wtedy stało się coś, czego nie sposób było przegapić, nawet w tak paskudnych warunkach. Tomek nie odwrócił się jeszcze od okna, więc widział całość najlepiej. Gdzieś wysoko nad miastem pojawiła się złota kula. Początkowo niewielka, jednak rosła z każdą chwilą. A potem rozerwała się od środka i rozszerzyła, tworząc pierścień.
    Pozioma błyskawica przecięła niebo raz, drugi. Kilka uderzyło pionowo, z głośnym grzmotem.
    I zaczęło się piekło.



    Piotrek odskoczył od okna, kiedy piorun uderzył w stojące na jego podwórku drzewo. Błyskawica łupnęła w czubek orzecha i przepełzła po korze po samą ziemię, znacząc swoją drogę smużką dymu. Płonące drzewo rozdwoiło się, jedna część runęła z hukiem. Kilka niewielkich gałęzi podrapało niegroźnie szybę, która chwilę potem pękła z trzaskiem po uderzeniu grubszego konaru. Piotrek krzyknął i rzucił się na podłogę. Działał bezmyślnie, ogarnięty paniką. Niewielu jest przecież ludzi, którzy z własnej woli zaczynają się turlać po drobinkach szkła. A przynajmniej chłopak nie był jednym z nich.
    Drobinki z rozbitej szyby haratały jego ciało, kiedy czołgał się do ściany. Przez wybite okno wpadł do pokoju podmuch wiatru silny na tyle, aby przewrócić stojącą na biurku lampkę. Piotrek widział to doskonale. Ciemność odeszła w zapomnienie przez pojawienie się pierwszych błysków i płonące na zewnątrz strzępy drzewa. Widział też, jak Frędzel zeskoczył z biurka – znów wykazywał się niespotykaną u niego mobilnością, ale chłopak nie miał teraz głowy do zachwycania się tym – i podszedł do niego, aby położyć się obok. Mruknął cicho i – Piotrek nie dowierzał własnym oczom, koty przecież tego nie potrafią – uśmiechnął się lekko.
    Myśli chłopaka zagłuszyła seria grzmotów w pobliżu. Na tyle blisko, że niemal poczuł, jak robi mu się od nich gorąco. Objął ręką kota. Zawsze to jakoś raźniej.
     


    Ala zaczęła żałować, że jest. Wolałaby, żeby jej nie było. Może niekoniecznie w ogóle,ale przynajmniej nie tu i teraz. Nie na ulicy, kilka kilometrów od domu, pieszo, w letnim ubraniu, słysząc bębnienie deszczu i widząc wszystko to, co działo się na niebie. „Wszystko to” to bardzo dobre określenie, stwierdziła w duchu. Nie miała bladego pojęcia, jak inaczej mogłaby określić wydarzenia z firmamentu.
    To wszystko było dziwne. Ta mgła, te samochody, przewijające się sporadycznie koty – Ala była już niemal całkowicie pewna, że zauważane raz po raz, świecące się jak halogeny oczy należały do tych futrzaków - a teraz gwałtowna burza.
    Dziwnie było też leżeć ze strachu pod białą furgonetką, czując ból w obitym i obdrapanym kolanie. Była to jednak jedyna reakcja, jaka przyszła dziewczynie do głowy, a z braku konkurencji – najlepsza.
    Błyskawica uderzyła gdzieś bardzo niedaleko, dokładnie w momencie, w którym dziewczyna poczuła, że coś smyra ją w gołą łydkę. Uważając, żeby nie uderzyć głową o wiszące kilka centymetrów wyżej podwozie, przekręciła się lekko i spojrzała prosto w dwie pary świecących w ciemności zielonych ślepiów. Kolejny błysk rozjaśnił niebo. Dwa koty. Biały i czarny. A może raczej – biała i czarny? Ciężko było ocenić po krótkiej chwili.
    Koty spojrzały na nią i przez sekundę, która dziewczynie wydawała się wiecznością, gapili się tak w siebie. Oczy znów stały się jedynymi punktami, jakie Ala mogła dostrzec, ale mimo tego czuła się trochę dziwnie, wpatrując się, jak dwa futrzaki taksują ją spojrzeniem. Potem zwierzęta podeszły bliżej, biała – to na pewno była kotka! – liznęła ją w czubek nosa. Czarny zachowywał się ze zdecydowanie większym dystansem i przez moment dziewczynie wydało się nawet, że spojrzał na swoją towarzyszkę z lekkim zażenowaniem. Gdyby oczywiście koty potrafiły odczuwać takie emocje, jak zażenowanie.
    Tym razem Ala nie zobaczyła błysku i nie usłyszała huku. Zobaczyła świetlistą biel, znalazła się w samym jej środku i usłyszała, jakby zadęto w miliardy trąb jednocześnie. Nie krzyknęła nawet. Wzdrygnęła się przerażona i uderzyła tyłem głowy w podwozie, a chwilę potem twarzą w asfalt.
    Piorun uderzył prosto w furgonetkę, pod którą leżała. Uświadomiła to sobie dopiero po chwili, kiedy otępienie zaczęło znikać. Czując dalej tępy ból w potylicy i dziwne ciepło na wargach, zaczęła wygrzebywać się spod samochodu. Robiła pierwsze, co przyszło jej do głowy, uciekała. Zgięta wpół, nic sobie nie robiąc z deszczu i grzmotów, biegła. Byle gdzie, byle dalej. Znajdowała się na opustoszałych przedmieściach, których kompletnie nie znała. Zastanawianie się, dokąd biec, nie miałoby najmniejszego sensu. Tak samo, jak ona nie miałaby do tego głowy.
    To, że koty biegną razem z nią, uprzytomniła sobie dopiero po minucie. Piorun uderzył tuż przed nią, stanęła jak wryta. To dziwne, że w chwili skrajnego przerażenia przychodzą do głowy rzeczy, których najmniej się spodziewamy. Ala, zamiast dziękować Bogu, że pozwolił jej przeżyć, zdziwiła się, że napięcie nie poniosło się po ziemi i nie spopieliło jej mimo wszystko. Dopiero para głośnych, przeciągłych miauknięć wyrwała ją z otępienia. Pobiegła dalej, goniona porywistymi podmuchami wiatru.
    Słyszała kiedyś, że podczas burzy najlepiej jest skulić się i dotykać ziemi wyłącznie dłońmi i stopami, tworząc łuk. Miało to sprawiać, że prąd przepłynie przez jej ciało i trafi z powrotem do ziemi. Nie miała jednak pewności, czy burza także o tym słyszała. Dlatego biegła. Wydawało jej się to najlogiczniejsze. I pewnie dotarłaby gdzieś, w jakieś bezpieczne miejsce, a potem nie mogłaby się nadziwić, jak przebiegła taki dystans, gdyby nie kolejny piorun. Uderzył dokładnie w drzewo, przy którym akurat była. Nie zdążyła zareagować, odskoczyć. Wpadła prosto pod uginający się konar. Najpierw uderzył w głowę, zmuszając dziewczynę do pochylenia się, a potem dopełnił dzieła, przygniatając jej plecy i sprowadzając do parteru. Ala poczuła, że jeszcze coś skoczyło na nią i popchnęło. Poleciała odrobinę do przodu, straciła równowagę i upadła, uderzając głową o chodnik. Przed utratą przytomności poczuła jeszcze, że coś przygniata jej kolano i usłyszała głośne, przepełnione bólem miauknięcie kotki.
     


    - Kerso! – miauknęła głośno Desdemona, patrząc, jak gruby pień chowa pod sobą czarnego kota. Przez kilka chwil stała jak wryta, a potem wskoczyła na zwalone drzewo i zeskoczyła z drugiej strony. Ala leżała na chodniku z zakrwawioną twarzą, a jej wygięta pod dziwnym kątem noga ginęła pod pniem. Obok Des ujrzała czarną jak węgiel kocią łapkę. Spuściła łebek i odwróciła się. Kerso.
    Zadaniem kota jest wspierać człowieka w kryzysowych sytuacjach. Nie ulegało wątpliwości, że rozłożona na chodniku Ala w takiej właśnie sytuacji się znajdowała. Biała kotka wspięła się na plecy dziewczyny i przycupnęła na nich. Oparła głowę na dziewczęcych łopatkach i zamknęła oczy. Zaczęła cicho mruczeć. Ludzie nawet nie wiedzą, jaką siłę mają kocie zaklęcia. Ale Des wiedziała, że pomagają – mówiąc po kociemu – wylizać się z niejednej opresji. A Ala miała się niebawem przekonać.
     


    Świtało, kiedy Ala odzyskała przytomność. Nie to jednak było najważniejsze. Cisza. Wszędzie, niezmącona absolutnie niczym, poza cichymi mruknięciami. Boże, jak jej tego brakowało. Ostatnia godzina jej świadomości pełna była grzmotów, huków, hałasów, jakby znalazła się w samym środku olbrzymiej orkiestry. A teraz wszystko znikło, pozwalając zebrać myśli.
    Spróbowała się obrócić, ale nie mogła. Coś uciskało jej prawą nogę. Poczuła za to, jak coś zeskakuje z jej pleców. Po chwili, z trudem, zogniskowała spojrzenie na białej kotce. Ta polizała ją po twarzy. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i przekręciła o tyle, o ile mogła. No tak, przecież upadło na nią drzewo. Starała się wyciągnąć nogę z potrzasku i z radością poczuła, że może ją lekko przesunąć. Próbowała więc dalej, nieświadomie drapiąc białego zwierzaka za uchem.
    Ktoś powinien tu przyjść. Nie była przecież na kompletnym odludziu. Wybiegła poza miasto, racja, ale ludzie powinni zainteresować się tym wszystkim, co wydarzyło się w nocy i wyjść, zobaczyć zniszczenia. Szukać takich, jak ona. Jej rodzice na pewno się zamartwiali i powiedzieli komu trzeba, że zaginęła. Niedługo, po przetrząśnięciu miasta, ktoś powinien zacząć poszukiwania i tutaj. Nie odbiegła przecież daleko. Teraz, kiedy zeszła już mgła, zorientowała się, gdzie jest. Po obu stronach miała pola, a droga, przy której leżała, była jedyną w okolicy. Przedmieścia zaczynały się jakieś pół kilometra od niej, tam były pierwsze domy. Widziałaby je, gdyby trasa nie zakręcała. Na pewno niedługo ją znajdą.
    A może uda jej się uwolnić nogę bez niczyjej pomocy? Próby sprawiały jej lekki ból, ale nie taki, jakiego się spodziewała. W ogóle odnosiła wrażenie, że czuje się znacznie lepiej, niż powinna. Po tym, co przeżyła w nocy, winna być poobijana, zmęczona, a może nawet nieżywa. Tymczasem jedynym, co jej doskwierało, były głód, nieduży ból przygniecionej nogi i niezadowolenie, że uderzając o chodnik musiała wybić kilka zębów, bo teraz miała w ustach posmak krwi.
    Zauważyła, że kotka odeszła od niej i zbliżyła się do pnia. Zwierzę pochyliło się nieco i wyglądało, jakby próbowało zajrzeć pod pień. Ala również spróbowała. I wtedy przyszło zrozumienie. Obok jej łydki, spod pnia wystawała czarna, kocia łapka. Dziewczyna nabrała głośno powietrza i zakryła usta dłonią. Gwałtowniej i bardziej zażarcie niż do tej pory spróbowała uwolnić nogę, kompletnie ignorując ból. Szarpnęła ostatni raz, zdzierając skórę o asfalt pobocza i z ulgą poczuła, że jest wolna. Przylgnęła do pnia i spróbowała go odsunąć. Teraz, kiedy już nie blokował jej ruchów i nie był pułapką, wcale nie wydawał się tak wielki i ciężki. Drgnął lekko. Ala nigdy nie była przesadnie silną dziewczyną, ale teraz, budowana falą nagłej rozpaczy i złości jednocześnie, dawała radę wykrzesać z siebie wiele mocy. Przykucnęła i złapała pień od spodu. Kątem oka zauważyła, że kotka przygląda jej się z zainteresowaniem. Zacisnęła zęby i spróbowała się wyprostować, chociaż stłuczone kolano zaprotestowało przed takim traktowaniem. Pot wstąpił na czoło dziewczyny, a ona poczuła, że chyba przesadziła, aż tak forsując organizm, ale było warto. Pień ustąpił i potoczył po ziemi, nie bez pomocy lekkiego obniżenia drogi.
    Leżący na ziemi kot, ku wielkiemu zdziwieniu Ali i Desdemony, sapnął z ulgą.
     


    - Wielki Pazur dał mi jeszcze jedną szansę. Powiedział, że to za zaangażowanie w kocią sprawę i poświęcenie. Wiesz, że jestem pierwszym kotem od trzech stuleci, który dostał dziesiąte życie? - pochwalił się Kerso.
    Desdemona otarła się w odpowiedzi o jego bok.
    - Swoją drogą, myślałem, że to wszystko będzie wyglądać trochę inaczej – przyznał czarny futrzak. - Chyba za bardzo się zasugerowałem tym ludzkim gadaniem o końcu świata i przez to oczekiwałem totalnego zniszczenia, takiej wielkiej zagłady, no po prostu końca. A tu proszę, część z nich przeżyła i nawet przy odrobinie szczęścia znajdą jakiś dach nad głową.
    Koty stały na szczycie wzniesienia, z którego roztaczał się widok na ich miasto. A raczej to, co z niego zostało. Wiele budynków ledwo trzymało się w pionie, jeszcze więcej nie podołało nawet temu. Gdzieniegdzie nieliczni strażacy dogaszali pożary. Ludzie, którzy przeżyli, zbierali się na placu w centrum. Część już pomagała przy ogarnięciu tego całego bałaganu, jaki powstał, inni dopiero czekali na jakieś zadanie. Nie było ich wielu, ale na pewno wystarczająco wielu, aby zacząć wszystko od nowa.
    Na całym świecie wyglądało to podobnie.
    - Tak samo, jak myślałeś, że to będzie twój ostatni raz – przypomniała Des. – Cieszę się, że nie jest.
    - Nie ostatnie życie, ale takie coś, mam nadzieję, przeżyłem ostatni raz. Wolałbym dokonać żywota na jakimś ciepłym kominku, niż ganiając za nastolatkami. W sensie biegając i ratując, no! – dodał szybko, widząc minę białej kotki.



    Komentarze

    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.




    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


    Pseudonim
    E-mail
    Treść Dostępne tagi: [cytat][/cytat], [url=http://][/url]
    Przepisz poprawnie podane słowa mnustwo orkuw