Warning: Undefined array key "autologin" in /usr/home/peronczyk/domains/insimilion.pl/insimilion/twierdza/index.php on line 25 Varia • Mahuika • INSIMILION

    Varia


    Mahuika

    Fantastyka » Varia » Opowiadania
    Autor: frgt10
    Utworzono: 31.08.2011
    Aktualizacja: 31.08.2011

    - Ogień. Nieprzewidywalny żywioł – powiedziała, przysuwając jasne płomyki bliżej twarzy. – Szkoda, że człowiek nie potrafi go okiełznać.
    Zacisnęła dłoń i płomienie znikły, pozostawiając cienką smużkę dymu unoszącą się ku niebu.
    - Wtedy twoje moce byłyby bezużyteczne – powiedział towarzyszący jej mężczyzna.
    Siedzieli na skraju urwiska i patrzyli na rozświetlone miasto rozsiadłe nad brzegiem jeziora. Noc była wietrzna i chłodna, w powietrzu czuło się nadchodzącą jesień. Zimne i obojętne gwiazdy, niemi obserwatorzy, spoglądały na nich z góry, co jakiś czas migocząc do siebie. W dole, pośród ciemnych budynków, wyraźnie odznaczały się ulice oświetlone latarniami. Z rzadka poruszały się po nich samochody – żółte i czerwone punkciki przemierzające czarną połać.
    - Mogłabym odejść, zjednoczyć się z moim żywiołem.
    Mężczyzna nic na to nie odpowiedział. Zapatrzył się na lecący samolot i zamyślił nad słowami kobiety.
    - A wiesz, to całkiem zabawne – odezwała się po chwili – bo potrafią go rozpalić i podtrzymać, mogą go ugasić, ale wciąż nie mają kontroli nad jego naturą.
    Przymknęła oczy, z przyjemnością wystawiając twarz do wiatru, który czule muskał jej policzki. Z północy nadciągały ciemne chmury wyraźnie odcinające się na tle rozgwieżdżonego nieba, zwiastując burzę i zapewniając kobiecie swobodę działania. Mężczyzna wstał i przeciągnął się.
    - Zdaje się, że masz coś do zrobienia – powiedział.
    Kobieta posłusznie wstała i odwróciła się do towarzysza. Włosy, targane silnymi podmuchami wiatru, przesłoniły jej twarz. Skłoniła głowę z szacunkiem. Złote płomienie wyrosły u jej stóp i powoli pięły się ku górze, aby w końcu pochłonąć całą sylwetkę. Stała, smagana wiatrem, ulotna i delikatna, a zarazem śmiertelnie groźna. Długie włosy falowały poruszane żywym ogniem. Posłała mężczyźnie groźny uśmiech i znikła wraz z zapachem palonego igliwia.

    -~*~-
     
    Tomek spał w swoim pokoju na piętrze. Wiercił się przez sen, mierzwiąc prześcieradło i zrzucając kołdrę na podłogę. Za oknem wiał wiatr, szumiąc pośród gałęzi drzew i świszcząc w szparach okien.
    Z jakiegoś powodu chłopiec przebudził się i uważnie nasłuchiwał. W głębokiej ciszy, jaka spowijała uśpiony dom, rozbrzmiały czyjeś kroki. Kiedy nabrał pewności, że ktoś schodził po schodach, z bijącym sercem wysunął się z łóżka i zbliżył do półprzymkniętych drzwi pokoju. Tam się zatrzymał i czekał. Po chwili w kuchni pstryknął kontakt. Tomek zszedł na dół i stanął tuż poza kręgiem padającego przez kuchenne drzwi światła. Oczy wlepił w olbrzymie plecy zasłaniające wnętrze lodówki.
    Po chwili mężczyzna odwrócił się, trzymając w rękach ciasto czekoladowe, i łokciem zamknął lodówkę. Podniósł głowę i dostrzegł stojącego w półcieniu chłopca.
    - Tomek, czemu nie śpisz? – spytał.
    - Miałem zły sen. A ty dlaczego nie śpisz, tato?
    Ojciec uśmiechnął się i odłożył ciasto na stół.
    - Też miałem koszmary – powiedział, podnosząc sześciolatka i sadzając na blacie stołu. Z szuflady wyjął dwa widelce i nóż. Ukroił ciasta dla siebie i syna, resztę schował z powrotem do lodówki.
    - Co ci się śniło? – zapytał chłopiec.
    - Nic takiego – Jacek mrugnął wesoło do Tomka i zaczął jeść swój kawałek. – A tobie?
    - Też. Mama nie będzie zła, że zjedliśmy ciasto?
    - Jeśli będzie, wezmę winę na siebie - przełknął spory kęs i rozczochrał synowi włosy.
    Przez dłuższą chwilę jedli w milczeniu. Tomek przeżuwał starannie każdy kawałek, przyglądając się kuchennej podłodze.
    - Tatusiu?
    - Mhm?
    Broda chłopca drżała ledwie dostrzegalnie, a w oczach błyszczały łzy. Jacek odłożył swój talerz i zbliżył się do niego.
    - Co się dzieje? – spytał z niekłamaną powagą.
    Tomek przełknął głośno ślinę i pozwolił gorącym łzom popłynąć po małej, pyzatej twarzyczce.
    - B-bo... ty i m-mama nig-gdy... nigdy mnie n-nie zo-oo-ostawicie, praaawdaa?
    - Głuptasie, oczywiście, że nie!
    Jacek wziął syna na ręce i mocno przytulił. Mały przylgnął do niego, oplótł szyję ramionami i wtulił głowę w silne barki ojca. Trwali tak przez chwilę – ojciec, delikatnie głaszczący główkę jedynego dziecka, oraz syn, łkający w piżamę i od czasu do czasu cicho pociągający nosem.
    - Już dobrze... Nie płacz...
    Mokra twarz chłopca pojawiła się przed Jackiem i drobne piąstki potarły zapłakane oczy.
    - Nie wiem, co ci się śniło, ale nigdy, przenigdy cię nie zostawimy, słyszysz? Za bardzo cię kochamy.
    Tomek pokiwał głową. Ojciec postawił go na podłodze i spojrzał na niedokończone ciasto.
    - Chcesz zjeść do końca?
    - N-nie...
    Jacek wziął go za rękę i odprowadził do pokoju. Poczekał, aż wgramoli się na łóżko i nakryje kołdrą.
    - Przeczytać ci bajkę?
    Malec pokręcił głową. Jacek nachylił się i pocałował go w rozgrzane czoło.
    - Śpij dobrze.
    - Dobranoc, tatusiu.
    Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Tomek leżał przez jakiś czas z otwartymi oczami, wpatrując się w zegarek wiszący na ścianie. Za oknem wiatr wył i szarpał drzewa, ale w domu było ciepło i przyjemnie. Dochodziła druga w nocy, kiedy Tomka wreszcie zmorzył sen.

    -~*~-
     
    Błysk i grzmot. Tomek przebudził się w świecie opanowanym przez żywioły. Jasne rozbłyski wydobywały cienie nienaturalnie powyginanych i mocno pochylonych drzew. Wiatr bawił się nimi, sprawiając, że grube konary trzeszczały, zmuszone do przyjęcia niewygodnej pozycji. Krople deszczu bębniły o szybę, a zasłony, pomimo że okno było zamknięte, lekko falowały, poruszane przedostającym się do środka powietrzem. Znowu huknęło, tym razem znacznie bliżej.
    Chłopiec usiadł na łóżku i podciągnął kołdrę pod brodę. Nie lubił burz. Przerażonym wzrokiem śledził straszne cienie, co rusz pogłębiane przez błyskawice. Usłyszał, jak rodzice otwierają drzwi sypialni i zbliżają się do jego pokoju.
    - Myślisz, że śpi?
    - Oczywiście, a co miałby robić?
    - Ale jest burza, jeśli coś mu się stanie...
    - Kochanie, wracajmy do łóżka. Nic mu nie będzie.
    Głosy ucichły i kroki oddaliły się, słychać było tylko złowieszcze skrzypienie w całym domu. Zjeżyły się wszystkie włosy na ciele Tomka, gdy przypomniał sobie sen, który dręczył go wcześniej tej nocy. Za bardzo się bał, żeby pobiec do rodziców.
    Burza trwała w najlepsze, a on nie śmiał zasnąć. Ściskał swojego misia, Pana Kugiego, i czekał, aż nawałnica się uspokoi. Był moment, w którym jego serce zatrzymało się na chwilę. Piorun rozdarł nocne niebo, malując na ścianach ostre kształty. Jednocześnie ogłuszająco grzmotnęło, a potem wszystko się skończyło. Krople deszczu spadały coraz rzadziej, pojedyncze błyski były słabsze, a wiatr ucichł. Tomek z ulgą opadł na poduszkę i zasnął po kilku minutach.

    -~*~-
     
    Gęsty, drapiący dym wniknął do nosa i gardła chłopca, wywołując gwałtowny kaszel. Tomek ocknął się spocony; gorąc w pokoju był nie do zniesienia. Przez szparę pod drzwiami przedostawał się czarny dym. Klamka rozgrzała się do czerwoności, ściany trzeszczały, ogień huczał dookoła. Migotliwa łuna oświetlała trawnik za oknem.
    - Tomek! – usłyszał głos matki. – O Boże, Tomek jest w pułapce!
    - Nie przedostaniesz się! – krzyczał Jacek. – Zaraz przyjedzie straż, wyciągną go przez okno!
    - Nie zostawię go tam! Tomek!
    - Ale płomienie! Chodź, musimy uciekać!
    - Tomuś...
    Krzyki oddalały się. Tomek usiadł w kącie i rzewnie płakał, wspominając swój sen. Zostawili go. Wybuchł pożar, teraz spali się razem z domem. A oni go zostawili. Łzy, jedna za drugą, spływały po policzkach. Spazmy przerażenia wstrząsały drobnym ciałkiem. Chłopiec nie był w stanie złapać oddechu, krztusił się płaczem, nie mogąc przełknąć łez przez ściśnięte gardło.
    Czuł, że robi się coraz goręcej. Wszystko dookoła płonęło, na strychu przewracały się jakieś przedmioty. Ogień wściekle syczał, a nie mogąc dosięgnąć Tomka, próbował udusić go dymem.
    - Tomek!
    Drzwi otworzyły się gwałtownie i w przejściu stanęła jego matka. Usta i nos zasłaniała rękawem koszuli nocnej. Za jej plecami żywioł szalał w najlepsze, trawiąc i osmalając każdy materiał w swoim zasięgu.
    Marta rozejrzała się po pomieszczeniu. Spód jej piżamy zajął się ogniem, ale jeszcze tego nie poczuła. Dzikim wzrokiem badała zmierzwioną pościel.
    - Marta, gdzie jesteś? – dobiegł ją głos z parteru, ale zupełnie go zignorowała. Podbiegła do pustego łóżka.
    - Tomuś! TOMEK!
    Chłopiec siedział sparaliżowany w kącie pokoju i obserwował wpadającą w panikę matkę. Nie potrafił się odezwać. Rozbrzmiały syreny straży pożarnej, przykuwając spojrzenie Marty. Wozy były zbyt daleko, żeby mogła je zobaczyć, dopiero nadjeżdżały. Do czasu ich przybycia wszystko mógł pochłonąć ogień. Tymczasem płomienie pożerające rąbek koszuli nocnej wspięły się wyżej i kobieta krzyknęła krótko, spojrzała w dół i zaczęła bezskutecznie szarpać materiał, starając się go ugasić.
    - Słyszałem syreny! – do pokoju wbiegł Jacek. Od razu doskoczył do żony i jednym ruchem oderwał płonący kawałek materiału. Marta stała w koszuli sięgającej zaledwie ud, a po poczerniałych policzkach spływały błyszczące łzy, pozostawiając po sobie widoczne, jasne ślady.
    Żadne z rodziców nie zauważyło skulonego za szafą chłopca. Jego cichy płacz był zagłuszany przez szalejący po całym domu ogień, a on nie mógł się poruszyć, aby zwrócić na siebie uwagę.
    - Nie możemy tu zostać – powiedział Jacek i objął Martę, prowadząc ją ku wyjściu. Syreny strażackie wyły coraz bliżej, przynosząc nadzieję i otuchę, jakby sama ich obecność miała poskromić pożar.
    - Ale Tomek...
    - Ja go poszukam, a ty uciekaj!
    Marta znikła z pola widzenia chłopca. Jacek odwrócił się i po raz ostatni spojrzał na pokój syna. Wyraz jego twarzy nagle się zmienił, jakby dostrzegł go ukrytego za szafą, ale w tej samej chwili rozległ się mrożący krew w żyłach krzyk i Jacek obrócił się na pięcie.
    - Marta! – pobiegł w stronę schodów.
    Co się działo, Tomek mógł się tylko domyślać. Rozległ się trzask, coś spadło na podłogę, ktoś przeraźliwie wrzasnął. Razem z duszącym dymem dotarł do niego swąd palonego ciała. Chłopcu zebrało się na wymioty, lecz nadal siedział jak skamieniały, z dłońmi przyciśniętymi do piersi. Mdłości powróciły wraz z kolejną falą smrodu i Tomek zwymiotował na siebie, nie bardzo zwracając na to uwagę.
    Krzyki jego rodziców ucichły, i choć był zbyt młody, aby to zrozumieć, pojął, że umarli. Zabił ich wstrętny ogień, który przyjdzie także po niego. Tak jak we śnie. Bał się jak nigdy dotąd, wydawało mu się, że serce rozpada się na drobne kawałeczki. Chciał płakać, ale zabrakło mu łez, więc tylko wył, oblepiony wymiocinami.
    Ktoś wszedł do pokoju, ale nie zwrócił na niego uwagi, nadal pogrążony w niewyobrażalnym smutku. Krzyczał i krzyczał, choć dym drażnił jego gardło i wywoływał coraz częstszy kaszel.
    - Pójdziesz ze mną? Zaopiekuję się tobą.
    Podniósł głowę i zobaczył przed sobą majestatyczną postać, o której śnił. Ogień, który zdążył zaatakować drzwi oraz wiszącą w pobliżu półkę, oświetlał jej twarz. Była piękna, włosy miała dłuższe od jego mamy i wyglądała jak jakaś królowa. Niebieskie światło wydobywające się z kogutów wozów strażackich sprawiało, że jej skóra wydała się Tomkowi bardzo blada. Stała nad nim i przyglądała mu się, aż ze zdziwienia przestał szlochać.
    Kobieta ukucnęła i otarła twarz chłopca z wymiocin, sadzy i zaschniętych łez. Tomek milczał. Z pewną dozą obojętności stwierdził, że podaje jej rękę i wstaje. Ból po stracie rodziców był tak porażający, że wyparł wszelkie inne uczucia, pozostawiając ogromną pustkę, którą udręka wypełniała z każdą upływającą chwilą. Został sam. Było mu wszystko jedno, co się z nim stanie.
    Kobieta chwyciła go mocno i uśmiechnęła się tajemniczo. Poczuł przepływającą przez niego energię, delikatne mrowienie, rozchodzące się aż po końce palców u stóp. W następnym momencie obydwoje stanęli w płomieniach. Tomek wrzasnął, zaskoczony, ale szybko uświadomił sobie, że nie dzieje mu się żadna krzywda. Przez gruby mur otępienia dotarło do niego, że złote i pomarańczowe płomienie liżą jego ciało, nic mu nie robiąc.
    - Ogień już nigdy cię nie skrzywdzi – szepnęła nieznajoma i pogładziła go po brudnym policzku.
    Spojrzał na nią i natychmiast spuścił wzrok. Kobieta przyglądała mu się uważnie. Stali pośrodku sczerniałego pokoju, z jego łóżka wyglądały głodne, płomycze głowy. Był sam, jego rodzice... Bał się. Serce biło konwulsyjnie, wciąż i wciąż rozrywając się na nowo. Usłyszał, jak ktoś wyłamuje drzwi wejściowe do jego byłego domu. Jacyś ludzie wbiegli do środka, wykrzykując do siebie polecenia. Było już za późno!
    - Wyszkolę cię na mojego następcę. Chodź.
    Kobieta pociągnęła go za rękę i wyprowadziła z pokoju. Gdy przechodzili korytarzem, Tomek z całej siły zacisnął spuchnięte powieki i odwrócił głowę do osmalonej ściany. Łzy znów popłynęły po udręczonej twarzy dziecka.



    Komentarze

    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.




    Ten artykuł skomentowano 0 razy.
    Na stronie wyświetlanych jest 20 komentarzy na raz.


    Pseudonim
    E-mail
    Treść Dostępne tagi: [cytat][/cytat], [url=http://][/url]
    Przepisz poprawnie podane słowa mnustwo orkuw