Wstęp
Zyliśmy wśród ludzi wiele tysięcy lat. Wiara podtrzymywała nas w świecie realnym. Strzegliśmy ich przed demonami, których nie brakuje. Wielkie bitwy już nie toczyły się w świecie astralnym tylko tu, na Ziemi. Wiele wieków wygrywaliśmy i przegrywaliśmy. Ludzie wierzyli, że będzie lepiej... Lecz teraz zostałem tu tylko ja. Wszyscy odeszli, każdy zginął lub zaprzestał walki. Ludzie umierali, wojny wyniszczały przyrodę. W roku 2020 odpalono bomby atomowe... Zginęły cztery miliardy ludzi. Nic nie mogliśmy na to poradzić, to był ich wybór. Wtedy część z nas się załamała, odeszli do świata astralnego. Ci, którzy postanowili zostać zmienili się nie do poznania. Przerodzili się w fanatyków, którzy nieustannie likwidują demony. Nie zważają na straty wśród ludzi, chcą po prostu zemsty. Ci, którzy walczyli razem ze mną zginęli. Zostali wypędzeni do świata umarłych i tam czekają na osąd. Teraz muszę bronić ludzi sam. Na imię mi Gabriel, jestem ostatnim z Archaniołów...
Rozdział 1 - Nowa zaraza
Nic nie zakłócało spokojnego wieczora. Gwiazdy jasno świeciły, a księżyc był w pełni. Wszystko, co do szczęścia potrzebne, prawie wszystko. Grupa młodych ludzi wracała do domu z imprezy. Byli pijani i na nic nie zważali. Nie zauważyli człowieka, który bacznie ich obserwował. Miał na sobie ciemny płaszcz, na twarzy tatuaż przedstawiający różę w płomieniach. Pod płaszczem widoczne było wybrzuszenie, lecz nikt nie zwracał na nie uwagi. Młodzi ludzie śpiewali w najlepsze piosenki z lat przed spuszczeniem bomb. Człowiek ruszył za nimi, a oni dalej go nie zauważali. Szedł coraz szybciej. Będąc około dwudziestu metrów od niego wyjął spod płaszcza miecz zrobiony wedle starej japońskiej sztuki. Złożony był z kilkunastu warstw stali, rękojeść była idealnie dopasowana do jego dużych dłoni. Widniały na niej niezrozumiałe znaki, pochodzące jakby sprzed wieków, których nikt na Ziemi już nie potrafił odczytać. Im głośniej śpiewali imprezowicze, tym bardziej ów człowiek przyspieszał. Gdy znalazł się za ich plecami głośno krzyknął:
- Powstańcie dzieci Szatana, wasz pan was wzywa! - wszyscy zdziwieni najpierw popatrzyli na mężczyznę, a potem z przerażeniem w oczach na jego miecz. Zaczęli uciekać, lecz on był szybszy. Trafił najbliższego, przecinając mu skórę na plecach. Ten zawył z bólu i upadł na ziemię, powoli wykrwawiając się. Tak rozprawiał się z każdym z nich. Po dokonaniu krwawej roboty wytarł miecz z krwi o wewnętrzną stronę płaszcza. Każdy uznałby, że to jakiś kolejny maniak, który zabija dla przyjemności, lecz zaraz po schowaniu miecza stała się niezwykła rzecz. Martwe ciała zostały wyniesione w powietrze, a mężczyzna z diabolicznym śmiechem wypowiedział słowa:
- Wasze dusze zasilą piekielną armie. Powstań piekielny pomiocie, powstań w imię Lucyfera!
Ciała upadły z głuchym łoskotem na ziemie. Mężczyzna zniknął, a one leżały tak, dopóki pierwsze promienie światła nie dotarły na Ziemie. Wtedy wszyscy powstali i ruszyli w stronę swoich domów.
Minęły dwa tygodnie od tego dziwnego zdarzenia. Gabriel obudził się w środku nocy z potem na czole. Szybko wstał i podszedł do lustra. Zobaczył tę samą istotę, którą oglądał od tysięcy lat. Wysokiego mężczyznę, średniej budowy, o długich, kruczoczarnych włosach i ciemnych oczach. W uchu miał kolczyk w kształcie krzyża. Patrzył tak długą chwilę, potem poszedł do łazienki. Zarost na twarzy znowu się pokazał. Postanowił się nie golić. Umył się szybko i ubrał białą koszulkę z krótkimi rękawami, czarne spodnie, skórzane półbuty i długi, czarny płaszcz. Za połę płaszcza schował dość długi pakunek. Schodząc po schodach bloku, w którym mieszkał, nie słyszał nic poza miauczeniem kota starej sąsiadki. Wyszedł przed blok. Powiało trochę chłodem, więc okrył się szczelniej płaszczem. Popatrzył wokoło i ruszył przed siebie szerokim chodnikiem. Mijał po drodze pozamykane sklepy, zniszczone budynki, których jeszcze nie usunięto. Mieszkał w nowo założonym mieście, nazwanym ironicznie Edenem. Ludzie nazwali je po prostu Nadzieją. Bardzo myliło się to z prawdą... Umieszczano tu ludzi z najbiedniejszych sfer całego byłego świata. Wszyscy ludzie skupili się w Europie, nazywanej teraz Oazą. Reszta świata była albo skażona, albo jeszcze nad nią wisiał pył i smród wojny. Gabriel wspominał szczęśliwe czasy, kiedy ludzie jeszcze nie wiedzieli, co to elektryczność, po miastach nie jeździły samochody. Przypomniał sobie, jaki szczęśliwy był wtedy świat i uśmiechnął sam do siebie. Powracając do rzeczywistości, przypomniał sobie, co miał zrobić. W Edenie pojawił się nowy demon, silniejszy od wszystkich, z którymi miał do czynienia. Nie znał jego imienia, ale wiedział, że jego pasją jest zabijanie. Postanowił zacząć od tamtejszych klubów nocnych, w których przebywały tysiące ludzi. Wędrował w stronę jednego z nich, gdy usłyszał krzyk. Zaczął biec w stronę, z której ów krzyk dochodził. Zbliżał się coraz bardziej aż w końcu mógł zrozumieć słowa:
- Odejdź ode mnie poczwaro! Zostaw mnie... Ratunku!! - wołał kobiecy głos.
- I tak nikt cię nie usłyszy. Jesteśmy tu sami, a jedyną rzeczą jaką będziesz pamiętać to to, że sprawiłem ci ból. Będzie cię zżerał od środka, spalał aż w końcu zrozumiesz, że odejście od nas było wielkim błędem!Gabriel wpadł za róg jakiegoś domu i zobaczył, jak jakiś wampir próbuje ukąsić kobietę. Ruszył w jego stronę pędząc ile sił w nogach. Powoli z poły płaszcza wyciągnął pakunek, który wziął ze sobą. Pakunkiem okazał się miecz, rzeźbiony w jakimś dziwnym materiale, przypominającym srebro. Wzdłuż rękojeści widniało wyryte słowo: POKUTA.
- Odejdź od niej! Stań do walki ze mną. Wyzywam cię przeklęty. Zaklinam cię, stań ze mną do walki.
Wampir powoli odwrócił głowę w jego stronę. Kły zalśniły w świetle gwiazd.
- Kim jesteś i czemu się wtrącasz do nie swoich spraw!? Nie wiesz, z kim masz do czynienia, nędzny człowieczku. Dla mnie jesteś tylko strawą, która nic nie znaczy. Odejdź, póki możesz, ponieważ to nie twoja sprawa!
- Powiedziałem, że masz ją zostawić! Myślałem, że tobie podobni żyją w cieniu, jak dawniej, pokutując za grzech Kaina, ale widzę, że niektórzy nie zgadzają się z takimi zasadami. Przygotuj się na śmierć!Gabriel rzucił się w stronę stwora. Ten ze zdumiewającą szybkością odskoczył i ruszył do ataku. Gabriel ciął mieczem powietrze a wampir z paskudnym uśmiechem unikał ciosów. W końcu Archanioł nie wytrzymał. Zdjął płaszcz, przyklęknął na jedno kolano i mówił coś z cicha. Wampir przyglądał się temu przez chwile, po czym rzucił się na Gabriela. Ten jednak był szybszy. Chwycił miecz obiema rękami i uniósł w górę. Światło zajarzyło się w środku oręża. Wampir z przerażeniem chciał uciec, ale było za późno. Światło spopieliło go, a dusza jego uleciała do świata astralnego. Kobieta wyszła zza kontenera na śmieci. Podeszła do Gabriela i powiedziała:
- Dzięki za ratunek. Gdyby nie ty on by na pewno mnie ugryzł. Nazywam się Lilith. Znałam go, nazywał się Derosh.
- Wiedziałaś, kim jest? - spytał zdziwiony Gabriel.
- Tak. Jak mogłam nie wiedzieć, skoro chciałam być jedną z nich. Pełno ich w klubach, na ulicach. Wałęsają się po nocach i szukają ofiar. Poznałam go trzy miesiące temu. Od razu powiedział, kim jest. Początkowo nie wierzyłam, ale udowodnił mi to... W dość specyficzny dla swojego gatunku sposób. Ale jak ty to zrobiłeś, że w nocy stało się jasno? Nie widziałam nigdy czegoś podobnego. To jest niemożliwe...
- Nazywam się Gabriel. Kim jestem i jak to się stało to już jest moja sprawa. Wybacz, ale nie mam czasu na rozmowę. Mam wiele spraw do załatwienia dzisiejszej nocy. - Ubrał płaszcz i ruszył w swoją stronę. Lilith stała chwilę jak otępiała, ale potem podbiegła do niego, chwyciła za ramię i powiedziała:
- Nie zostawiaj mnie bez wyjaśnień! Nikt ze znanych mi osób nie byłby w stanie zrobić czegoś takiego. To nie jest ludzkie! Nie możesz być człowiekiem. Musisz być kimś innym! Mów w tej chwili, kim jesteś!
- Jestem tu po to, by was chronić. Tyle ci powinno wystarczyć. A teraz odejdź, bo tam gdzie się wybieram jest niebezpieczniej niż tu. - Przyspieszył kroku. Lilith pobiegła za nim.
- Odejdź, jeśli chcesz przeżyć! Zrozum, że jest jeszcze wielu innych, którzy są w gorszej sytuacji niż ty teraz byłaś!
- Najpierw mi powiedz, kim jesteś! Musze wiedzieć jak to się stało, że mnie uratowałeś.
- Dobrze, ale nie teraz. Bądź o godzinie dziesiątej rano w tym miejscu gdzie cię zaatakował wampir. Wtedy ci wszystko wyjaśnię.Gabriel odchodził szybkim krokiem, a Lilith stała otępiała na środku podniszczonego chodnika. Zastanawiała się jeszcze przez chwilę nad tym wszystkim, co widziała, a potem ruszyła w stronę bloku, w którym mieszkała. Tymczasem dwie ulice dalej dwie postacie w ciemnych strojach rozmawiały z cicha:
- Został tylko on. Wie, że ma moc, ale musimy go zgładzić przed nadejściem Wiecznego, inaczej wszystko, co do tej pory osiągnęliśmy pójdzie w niepamięć.
- Wiem o tym, ale nie martw się, dorwiemy go. On jest potężny, ale nie najpotężniejszy. Jeszcze nie...
- Ale we dwoje nie damy rady. Pamiętam jeszcze czasy wojny, kiedy w 10 bronili dostępu do jednego ze starożytnych miast. On im przewodził. To było straszne... Nawet my baliśmy się wtedy stanąć do walki. Nas była ponad setka, byliśmy lepiej uzbrojeni, jednak on i reszta ich wyszła bez szwanku. Musimy znaleźć sprzymierzeńca.
- Wiem, kto nim może być. Powstał po trzystuletnim śnie, spragniony zniszczenia i zagłady. On nam pomoże. Nazywał się Azazel, lecz nie wiem, jakie imię przyjął teraz. Mam nadzieje, że uda nam się go odnaleźć przed Jego przybyciem.
- Ja też mam taką nadzieje. Zacznę poszukiwania na wschodnim krańcu Edenu, a ty zacznij na zachodzie. Widzimy się za tydzień w tym miejscu.
- Do zobaczenia!Odeszli z miejsca, w którym się spotkali. Stało tam wielkie drzewo, jedne z nielicznych, jakie zostały na Ziemi. Każdy z nich ruszył w inną stronę. W tym samym czasie Gabriel stanął przed jednym z klubów nocnych. Nazywał się on "U TOMA". Wyglądał jak większość modnych dyskotek, które co noc odwiedzały setki tysięcy ludzi. Można było w takich miejscach kupić wszystko, na co tylko człowiek miał ochotę. Wszedł do środka. Przy wejściu stało dwóch wysokich i barczystych mężczyzn. Spojrzeli spode łba na Gabriela, ale nie odezwali się ani słowem. Podszedł do kasy i zapłacił za wstęp. Wchodząc na salę zauważył kilku dość podejrzanie wyglądających mężczyzn w średnim wieku, ale postanowił się nimi nie przejmować. Usiadł przy barze i zamówił piwo. Głośne dźwięki muzyki technicznej zagłuszały jego własne myśli, ale nie ruszył się z miejsca. Nad tańczącymi ludźmi unosiły się kłęby dymu z cygar i papierosów, a w specjalnie zrobionych klatkach wiszących pod stropem budynku tańczyły striptizerki. Gdy barman przyniósł zamówione piwo Gabriel spytał:
- Długo tu już pracujesz?
- Nie. Dopiero jakiś miesiąc. - odparł tamten.
- Co się stało z poprzednim barmanem?
- Ponoć zadzwonił pewnego dnia do szefa, że więcej nie przyjdzie do tej speluny. Powiedział, że kręci się tu za dużo dziwnych ludzi. Tyle tylko wiem.
- A to prawda, że kręcą się tu dziwni ludzie?
- Co tu dużo mówić, jedni są bardziej normalni inni mniej. Co noc przewija się przez ten klub kilka tysięcy ludzi. Mamy tu cztery sale, na których grana jest muzyka. Każda kolejna jest głębiej pod ziemią. Ostatnia jest żartobliwie nazywana Piekłem. Jeśli szukać jakichś dziwaków, to właśnie tam. Najwięcej o tych sprawach wie Lilith, która jest kelnerką w Piekle. Niestety dzwoniła jakieś dziesięć minut temu, że nie przyjdzie do pracy, bo spotkał ją dość dziwny wypadek. A teraz wybacz, ale musze obsłużyć innych. - barman podszedł do grupy ludzi siedzących przy bufecie. Gabriel dokończył picie piwa i postanowił wrócić do domu. Lilith... To imię błąkało się w jego myślach cały czas. „To ją uratowałem, może mi pomóc” - myślał na okrągło. Gdy dotarł do bloku, w którym mieszkał udał się do swojego mieszkania. Poszedł pod prysznic. Zdejmując ubranie, zobaczył ranę na barku. Nie zwracał wcześniej na nią uwagi. Pewnie pozostałość po walce - pomyślał sobie. Wszedł pod prysznic. Krew popłynęła po jego ramieniu. Czerwona struga mieszała się z wodą. Przyłożył rękę do barku. Wypowiedział parę cichych słów w sobie tylko znanym języku i rana zniknęła. Pozostała po niej tylko mała blizna, bardziej przypominająca zmarszczkę. Nazajutrz około godziny 10 rano Gabriel czekał w umówionym miejscu na Lilith. Zastanawiał się, ile może wiedzieć ta kobieta, ta niezwykła kobieta. Wciąż widział przed oczami jej twarz. Duże, seledynowe oczy. Rumiane policzki, czerwone usta, długie rzęsy. Wszystko składało się w całość. Dość dziwne i nieznane dotąd uczucie wkradło się w jego umysł. Nie wiedział, co to jest ani skąd się wzięło. Podczas tych rozmyślań nie zauważył nadchodzącej powoli Lilith. Ona podeszła do niego po cichu i nałożyła mu ręce na oczy. On nie wiedząc, co się dzieje początkowo się wystraszył, ale nie zdjął owych rąk z twarzy. Były gładkie, skóra była delikatna i miękka. W końcu otrząsnął się odwrócił się. Zobaczył ją... Lilith stała naprzeciw niego z delikatnym uśmiechem na twarzy. Gabriel przywołał z trudem swoją zwyczajną, dość chłodną minę nie chcąc ujawnić, że w pewien sposób cieszy się, że ją widzi. Ona widząc jego oziębłość trochę się speszyła, ale nie oderwała wzroku od jego twarzy. Po chwili zapytała:
- Będziemy tu tak stali czy pójdziemy gdzieś?
- Masz rację, lepiej stąd chodźmy.Ruszyli popękanym chodnikiem w stronę małej kawiarni, która z zewnątrz wyglądała jak siedem nieszczęść. Mury były pokryte obraźliwymi, często rasistowskimi napisami. Tynk w wielu miejscach był popękany, a gdzieniegdzie z murów wyzierały otwory wypuszczające parę, nagromadzoną w środku niczym dym w płucach palacza. Weszli do środka. Wnętrze było zupełnym przeciwieństwem zewnętrznego wyglądu owej kawiarni. Gdzieniegdzie na ścianach wsiały obrazy mało znanych artystów, grała nastrojowa muzyka. Ludzie w środku byli szczęśliwi i uśmiechnięci a właścicielka kawiarni, kobieta w średnim wieku o sympatycznej twarzy i grubych, czarnych włosach, chodziła od stolika do stolika, przyjmując zamówienia. W kącie, po lewej stronie od drzwi wejściowych, umieszczony był kominek, na którym wesoło palił się ogień. Gabriel i Lilith znaleźli wolny stolik i usiedli przy nim. Właścicielka podeszła do nich i spytała, co im podać. Zamówili dwie kawy a ona oddaliła się energicznym krokiem w stronę baru. Przez chwilę żadne z nich nic nie mówiło aż w końcu Gabriel przerwał milczenie:
- Co byś chciała wiedzieć?
- Hmm... - Lilith widocznie myślała nad pierwszym pytaniem. - Powiedz mi, kim jesteś?
- Jestem Gabriel, wysłannik Królestwa Niebieskiego przeciw złym mocom. Czy taka odpowiedź cię zadowala?
- Tak, ale trudno mi w to uwierzyć. Nie jestem osobą wierzącą. Jakoś wiara chrześcijańska mnie do siebie nie przekonała. Skąd mam mieć pewność, że istnieje coś takiego jak Królestwo Niebieskie?
- Jestem na tej ziemi kilka tysięcy lat. Widziałem najpaskudniejsze z możliwych zbrodni i najszczersze przywiązanie i lojalność. Spytasz pewnie jak to możliwe, że człowiek jest na ziemi kilka tysięcy lat. Odpowiedź jest prosta - nie jestem człowiekiem. Jestem aniołem, choć może nie wyglądam. Ludzie mają błędne wyobrażenie o nas, ponieważ nie stworzył nas Bóg. Bóg to błędne wyobrażenie dobra. Nas stworzyła ludzka myśl. Istniejemy, od kiedy ktoś pomyślał "to jest dobre". Lecz niestety tak samo ktoś pomyślał "to jest złe". Tak powstały demony, z którymi toczymy ciągłą wojnę. Nasz Stwórca, jak my go nazywamy, obdarzył nas swego rodzaju nieśmiertelnością. Nasze ciała nie mogą umrzeć bez ingerencji innych osób. Nie możemy zginąć przez choroby ludzkie, nie możemy zginąć w wypadku. Możemy umrzeć w czasie walki z siłami zła, ale istniejemy dalej w przestrzeni, gdzie toczymy wojnę dalej. Tam odradzamy się wciąż na nowo. Naszą siedzibą jest Królestwo Niebieskie, jak to je ludzie nazwali. Niestety po śmierci Stwórcy nikt nie może zmienić tego jak wygląda Królestwo. Nikt nie może usunąć z tego świata demonów... Jesteśmy skazani na wieczną walkę, ale choć w świecie astralnym jest ona bezowocna, jako że demony i my się odradzamy, tak w świecie ludzi jesteśmy zobowiązani do ochraniania was. - Gabriel przerwał, ponieważ podano kawę. Odczekał, aż kelnerka odejdzie (to już nie właścicielka baru) i chciał kontynuować opowieść, ale Lilith przyłożyła mu palec do ust i powiedziała:
- Wypijmy kawę i chodźmy stąd. Mam dosyć tego miejsca. Ono jest zbyt szczęśliwe.Po piętnastu minutach szli zniszczonym chodnikiem tam, gdzie ich tylko nogi niosły. Gabriel opowiadał jej o tym jak wygląda Królestwo, kim był Stwórca i dlaczego im pomagają. Powiedział jej również, że wśród aniołów jest podział na rangi:
- Najniższą rangą jest Myśl, czyli nie do końca ukształtowana postać anioła. Taką formę przyjmują martwi aniołowie, dopóki ktoś nie nazwie ich po imieniu. Następną, drugą rangą jest Forma. Forma ma już swoją postać i została nazwana, ale jej umysł jeszcze nie skłania się ku dobru lub złu. Jeśli forma skłoniła się ku złu wtedy dla aniołów staje się po prostu demonem. Ale jeśli skłoniła się ku dobru wtedy staje się Anielskim Posłańcem. Posłaniec to mówiąc wprost zwykły żołnierz, którego zadaniem jest zabijanie jak największej ilości demonów. Jeśli Posłaniec otrzyma skrzydła od Rady, która sprawuje rządy nad Królestwem i, oczywiście, nie walczy, zyskuje tytuł Anioła. Ostatnim stopniem wśród aniołów jest Wojownik, lub inaczej Narzędzie Stwórcy. Będąc Narzędziem otrzymuje się broń przeciw demonom, znaną jako Wiara. Czyli im bardziej ludzie wierzą w istnienie aniołów, tym bardziej jesteśmy odporni na różnorakie ataki.- A jaką ty posiadasz rangę?
- Ja jestem Archaniołem.
- Nie wspominałeś o Archaniołach. Robisz sobie ze mnie żarty - powiedziała oburzona dziewczyna.
- Archaniołowie to myśli Stwórcy. To ja jestem jego pierwszą myślą, lecz niestety już ostatnią, jaka została wśród ludzi. Ostatnią, która istnieje... Wraz ze śmiercią stwórcy my nie możemy istnieć w ludzkim świecie po naszej śmierci. Nikt z nas nie może, chyba że znajdzie się ktoś, kto nam przywróci tę zdolność. Moi "bracia", to znaczy inne myśli Stwórcy nie istnieją już w tym świecie. Czekają na osąd jako myśli innych ludzi, ale nawet jeśli wrócą, nie będą już tak potężni jak kiedyś.
- A co z innymi. Przecież oni tu jeszcze są, prawda?!
- Ci, którzy tu jeszcze są, nie przypominają już ani wojowników, ani aniołów. - odparł ze smutkiem Gabriel. Są tu tylko po to, aby zabijać. Nie umieją nic innego. Walczą przy ludziach i nie zważają na krzywdy wyrządzone im. Chcą zemsty... To ich jedyny cel.
- Czyli... Czyli ty jesteś jedynym, który nas broni?!
- Tak. Nikt nie może mi pomóc, ponieważ nikt z ludzi nie jest w stanie pokonać demona. Ludzie nie potrafią w pojedynkę pokonać wampira, a wampir to skutek uboczny walki, jaką prowadzimy. Przez nas Kain splugawił swoje ręce krwią i został wyklęty. To nasza wina, ponieważ po przeniesieniu wojny do waszego świata demony opętały go, jak popularnie mówicie. Mam nadzieję, że teraz jesteś zadowolona z udzielonych informacji?
- Nie! Gdybym wiedziała, co mnie czeka, wolałabym nigdy o tym nie usłyszeć! - odparła Lilith bliska płaczu.
- Taka jest kara za wiedzę. Przyzwyczaisz się, ponieważ teraz będziesz uważać na każdy krok i ruch, ale nie możesz się bać. Strach to ich najsilniejsza broń. Niestety teraz muszę się zająć tępieniem tych kreatur, więc żegnaj Lilith.
- Gabrielu! Musisz mi obiecać jedną rzecz.
- Jaką? - spytał Gabriel lekko zaskoczony poważną miną dziewczyny.
- Że nie pozwolisz im mnie skrzywdzić. Nie dopuść do tego.
- Nie mogę obiecać, że zawsze będę przy tobie, ale zobaczę, co da się zrobić. - odparł i odszedł. Ona stała jeszcze krótką chwilę na chodniku, a potem ruszyła przed siebie sama nie wiedząc gdzie. Tymczasem na wschodnim krańcu miasta pewien jegomość siedział na ławeczce w parku. Karmił ptaki, jak gdyby nigdy nic i nie zwracał na nikogo uwagi. Po piętnastu minutach dosiadł się do niego drugi, który również zaczął karmić ptaki. Oboje milczeli, aż jeden z nich powiedział:
- Piękna pogoda, nieprawdaż?
- Prawda, prawda. Idealny dzień na łowy.
- Natanielu, co my będziemy robić, gdy wszyscy nasi wrogowie zginą?- Nie wiem Karolu, nie mam zielonego pojęcia...
Wstali z ławki i ruszyli w stronę dworca kolejowego. Był to ogromny budynek, składający się z czterech pięter. Na samej górze zajmowano się paszportami i przemytnikami. Był tam pokoik, w którym prowadzone były przesłuchania. Na trzecim piętrze znajdowały się biura przedstawicieli różnych firm, zajmujących się organizacją wycieczek w nieskażone strefy Ziemi. Na drugim piętrze można było wynająć pokój, jeśli pociąg się opóźniał. Piętro było świeżo odmalowane w kolorach zielonym i żółtym. Recepcja była pełna kwiatów w wazonach, codziennie zmienianych na polecenie właściciela mini hotelu. Na pierwszym piętrze znajdowały się toalety, stołówka oraz bar. Na samym dole były sklepy i salony z grami wideo. Jednym słowem dworzec prawie jak wszystkie dworce. Nataniel i Karol weszli do środka. Nataniel pociągnął kilka razy nosem, jakby czuł coś nieprzyjemnego, a Karol tylko lekko zmrużył prawą powiekę. Ruszyli na pierwsze piętro w stronę toalet. Wchodząc do męskiej od razu coś ich odrzuciło parę kroków w tył. Wiedzieli, że w środku jest przynajmniej jeden z "nich". Od środka toaleta wyglądała dość obskurnie. Brudne ściany były pokryte informacjami o najróżniejszej treści: „Jeśli chcesz wiedzieć co to męska miłość zadzwoń - 1234445321”, „Życie jest jak czopek - wsadźcie je sobie w dupę”, itp. W środku paru mężczyzn załatwiało swoje potrzeby, a z jednej z kabin słychać było niedwuznaczne odgłosy. Nataniel przeszedł wzdłuż toalety i chwilę się zatrzymał przy kabinie, z której dobiegały owe odgłosy. Podszedł do Karola, który mył ręce i bezgłośnie powiedział:
- To ci z kabiny.
Karol nieznacznie pokiwał głową i podszedł spokojnie do suszarki. Toaleta się opróżniła, a w środku zostali Nataniel, Karol i owi ludzie w kabinie, najwyraźniej nie przejmujący się tym, że ktoś może zwrócić uwagę na owe odgłosy. Karol powoli wyciągnął zawiniątko spod kurtki a jego kolega uczynił to samo. Każdy rozwinął materiał, a ze środka wyjął miecz. Na rękojeści miecza Nataniela widniał napis "Wina", a na rękojeści miecza drugiego "Kara". Powoli przysunęli się bliżej kabiny. Ze środka właśnie zaczął dobiegać krzyk przyjemności, wydawany najprawdopodobniej przez kobietę. Nataniel zaczął bezgłośnie liczyć:
”Trzy, dwa, jeden..." Na zero wywarzył drzwi kopniakiem. W środku kobieta siedziała na mężczyźnie, który miał spuszczone spodnie i najwyraźniej był nieco zaskoczony tym nagłym wtargnięciem. Kobieta była równie zaskoczona jak on, ale przyjemność płynąca ze stosunku była tak wielka, że nie mogła przestać. Karol wyrzekł tylko:
- Oboje.
Dwa szybkie ruchy przecięły powietrze, a krew bryznęła na ściany kabiny. Dwa ciała opadły na podłogę wciąż ze sobą połączone, lecz krzyk kobiety ucichł. Krew płynęła z rozcięcia na jej plecach. Szyja mężczyzny była przecięta wzdłuż gardła. Dwaj egzekutorzy poszli umyć ręce i jakby nic się nie stało schowali miecze do materiału, a potem pod kurtki. Po chwili wyszli z toalety i kierując się na zewnątrz przy schodach dworcowych żegnali się:
- No to do zobaczenia jutro, Karolu.
- Tak Natanielu, do jutra. Tylko tym razem się nie spóźnij - dodał na odchodnym Karol i ruszył w swoją stronę.
Gabriel przemierzał ulice, pogrążony w myślach, gdy nagle jego głowę zaprzątnęła jedna myśl: "Zapomniałem spytać Lilith o Piekło." Tak więc, chcąc czy też nie, musiał się udać w stronę klubu. Było trochę za wcześnie jak na odwiedziny w "U TOMA", więc poszedł najpierw do swojego domu, aby się przebrać. Dwie godziny później mijał miejsce, w którym rano spotkał się z Lilith. Pod klubem zobaczył tłum ludzi. Ustawił się w kolejce do wejścia i pół godziny później był już w środku. Ochroniarze poznali go i tym razem patrzyli mniej wrogim wzrokiem. Podszedł do kasy, zapłacił za wejście i ruszył w stronę schodów prowadzących na niższe piętra. Przechodząc obok wejść na kolejne parkiety zauważył, że na każdym gra inna muzyka. Doszedł do ostatniego poziomu i przed wejściem zobaczył napis: "Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność. Witaj w PIEKLE". Do jego uszu dobiegły ostre dźwięki gitar solowych. Poznał od razu gatunek: Metal. Jego ulubiona muzyka, przy której lubił pić piwo i myśleć. Szedł powoli w stronę baru, mijając ludzi z ciekawymi makijażami na twarzy. Wielu było już zalanych w trupa, ale skakali przy dźwiękach muzyki i śpiewie jednego z mało znanych wykonawców. W końcu dotarł do baru, nad którym ujrzał kolejny napis: "Jeśli nie jesteś pewien czy dobrze trafiłeś my ci na pewno nie pomożemy". Usiadł i zamówił piwo. Muzyka koiła jego uszy. Barman podał trunek, a Gabriel spytał:
- Nie wiesz, gdzie mogę znaleźć Lilith?
- A widzisz napis nad twoją głową? - odparł opryskliwie barman.
- Widziałem. Na szczęście dobrze trafiłem, a pytanie, które zadałem na pewno nie splami twojego honoru. - powiedział chłodno.
- Powinna się gdzieś kręcić między stolikami. Posiedź tu chwile a na pewno ją zobaczysz.
Gabriel rozglądał się na wszystkie strony. Od czasu do czasu zespół robił chwilę wytchnienia, a wtedy barman puszczał nagrania z płyty. Obok Gabriela usiadło dwóch pijanych mężczyzn, którzy rozmawiali dość głośno, aby mógł ich wyraźnie słyszeć:
- Stary, mam na nią ochotę.
- Nie tylko ty. Ona jest ostra, nie dała się nawet pomacać. Od razu dostałem liścia, gdy położyłem jej rękę na tyłku.
- Znam ten ból. Co nie znaczy, że nie możemy jej dorwać po imprezie. To już nie będzie trwać długo. Za jakieś dwie godziny zespół powinien wysiąść, a wtedy większość osób wychodzi. Ona również powinna wyjść, a wtedy zobaczymy czy będzie taka odważna. Na razie jest tu za wielu ochroniarzy, abyśmy mogli ją stąd siłą wytargać. Ale po imprezie zobaczy, kim są prawdziwi mężczyźni... - powiedział jeden z nich i oboje ze śmiechem ruszyli na parkiet. Gabriel z obrzydzeniem spojrzał na nich i skończył piwo. Zamówił drugie, a w tym momencie zobaczył Lilith na końcu baru. Przywołał barmana i poprosił, aby ją zawołał. Właśnie coś mówiła jednemu z ochroniarzy, najwyraźniej bardzo rozzłoszczona i gdy barman powiedział jej, że Gabriel ją woła ruszyła w jego stronę szybkim krokiem i z wyrazem wściekłości na twarzy. Gdy go zobaczyła jej twarz trochę się rozjaśniła, a oczy nabrały weselszego wyrazu.
- Co ty tu robisz? Myślałam, że cię nigdy nie zobaczę!
- A jednak jestem tu, ponieważ chciałem z tobą porozmawiać.
- Nie mogę teraz. Jeśli byś mógł, to poczekaj na mnie. Będę tu jeszcze z dwie godziny, nie dłużej. Pobaw się trochę, napij się a ja jak będę miała chwilę wolnego podejdę tutaj.
Odeszła od niego o wiele spokojniejszym tempem i z o wiele lepszym samopoczuciem. Gabriel postanowił w jakiś sposób wykorzystać te dwie godziny. Ruszył w stronę sceny. Przepychając się między ludźmi czuł obecność istot pochodzących ze świata astralnego. Nie mógł teraz nic zrobić, ponieważ nie chciał, aby ludzie wpadli w panikę. W końcu dotarł. Zespół jeszcze miał przerwę. Podszedł do wokalisty i powiedział kilka słów. Wokalista bardzo się zdziwił, ale uśmiechnął się i pokiwał głową. Archanioł ruszył w stronę garderoby. Po 10 minutach wyszedł z niej, ale każdy, kto go znał nie mógłby go poznać. Charakteryzacja na twarzy, włosy rozpuszczone, opadające na twarz, skórzana kamizelka, spodnie przedarte na kolanach. Mikrofon w ręce. Podszedł do wokalisty i razem z nim wszedł na scenę. Wokalista głośno powiedział do mikrofonu:
- A teraz zaśpiewam razem z nieznajomym, który karze się nazywać Aniołem Pokuty! - ryk tłumu przyjął to z aprobatą. Gabriel przywitał się z nimi i krzyknął:
- Jesteście gotowi na małą podróż do nieba?! - głośne "TAK" dało do zrozumienia, że może zaśpiewać. Zespół zaczął łagodnie, co tłum przyjął ze średnim zainteresowaniem, ale potem zaczęło się. Głośny ryk wokalisty i śpiew Gabriela zmieszały się w jedną, porażającą całość.
Tłum skakał, a zespół grał. Najróżniejsze piosenki znalazły się w ich repertuarze. Po godzinie Gabriel postanowił skończyć. Podziękował publiczności a oni poprosili o jeszcze jeden utwór. Zastanowił się chwilkę i odpowiedział:
- Utwór dedykuję wszystkim tym, którzy wiedzą jak to jest, gdy nie można mieć dwóch rzeczy na raz, a wybór jest bardzo ciężki.
Tłum klaskał, choć wiele osób miało trochę głupawe miny. Nie wiedzieli, o co chodzi Gabrielowi. Po chwili dodał:
- Nazwałem go "Krwawe Marzenia"...
Jego głos wypełnił cały poziom, a kapela dopasowała się do melodii. Wszyscy byli oszołomieni tekstem, ale nikt po imprezie nie potrafił sobie przypomnieć jak brzmiały słowa. Gabriel udał się z powrotem do garderoby i po piętnastu minutach wyglądał tak jak wcześniej, może poza jednym szczegółem: miał rozdarte spodnie na kolanach. Paręnaście minut później Lilith podeszła mówiąc, że już skończyła pracę i mogą iść. Czekał na nią przy wyjściu. Wyszli a on od razu zadał jej pytanie:
- Znasz wiele osób w tym klubie, prawda?
- No tak, pracuję tu trochę.
- Powiedz mi, jak wielu osobom ufasz?
- Paru, a reszta to albo zwykli ludzie szukający rozrywki, albo nędzne szumowiny, które nie mają niczego do roboty poza denerwowaniem kelnerek.- gdy to mówiła, tuż nad okiem zrobiła jej się mała zmarszczka.Gabriel zaczął szybko kojarzyć fakty a potem powiedział:
- Coś czuję, że dwóch facetów idzie za nami z wielką ochotą przelecenia cię. - Lilith odwróciła się i zobaczyła dwóch pijanych mężczyzn przybliżających się do nich. Już wiedziała, kim są: dwaj kolesie zaczepiający ją w Piekle. Spojrzała na spokojną twarz Gabriela. Nie wiedziała, jakim cudem domyślił się, że ktoś za nimi idzie. Stała przerażona, ale on nie okazywał choćby cienia strachu. Denerwował ją ten stoicyzm, z jakim podchodził do sprawy. Wiedziała, że ma wielki miecz pod płaszczem, ale nie sądziła, że tym razem użyje go do posiekania ludzi. On nie był taki. Nagle Gabriel poruszył się i na jego twarzy pojawił się grymas. Wyglądał tak, jakby poczuł coś bardzo nieprzyjemnego. W sekundę później Lilith już leżała na ziemi, a on obok niej. Dziewczyna poczuła nad swoją głową jakiś powiew, a z policzka Archanioła ciekła krew. Wąskie, lecz głębokie rozcięcie na twarzy krwawiło coraz mocniej. Z jakiegoś miejsca dobiegł ich uszu głos:
- Mówiliśmy ci już dawno temu, że masz się wynosić z naszego terenu. Sami sobie damy radę. Na twoim miejscu bardziej bym uważał na to, co robisz. Wiesz dobrze, że takie zachowanie jest niedozwolone!
Gabriel wstał i starł wierzchem dłoni krew z policzka. Potem odwrócił się w kierunku, z którego ów głos dochodził.
- Dobrze wiesz, że nie obchodzą mnie wasze poglądy na to. Będę chodził tam gdzie mi się tylko podoba. A moje zachowanie to moja sprawa. Nikogo, a zwłaszcza ciebie Robercie nie powinno obchodzić moje zachowanie.
- Radzę ci dobrze, odejdź. Mamy tu sprawę do załatwienia z pewnymi dwoma panami. - rzekł Robert i spojrzał w kierunku owych pijaków, którzy dalej podążali w ich stronę najwyraźniej nie zauważając że coś się wydarzyło.
- Tym razem nasze zamysły są podobne, więc odejdę, ale pamiętaj, że nikt nie zabroni mi czegokolwiek. O ile dobrze pamiętam, to ja jestem pierwszym i ktoś taki jak ty nie będzie miał nigdy nade mną władzy. - odparł sucho Gabriel. Robert spojrzał z niesmakiem, a potem odwrócił głowę w stronę mężczyzn, którzy dalej zmierzali w stronę Gabriela i Lilith.
- Brać ich! - powiedział donośnie i z bocznych uliczek na pijaków rzuciło się kilka zamaskowanych postaci. Pijacy wyrywali się, ale widząc, że nie dadzą rady tylu napastnikom zrobili bardzo dziwną rzecz. Mianowicie chwycili się za ręce i wypowiadali szybko słowa w jakimś nieznanym języku. Napastnicy natychmiast odsunęli się od nich. Robert zaskoczony ową sceną ruszył w ich kierunku wyciągając zza pasa długi sztylet, który w ciemnościach miał bladoniebieski połysk. Gdy zobaczył, że jego kompani wyciągają broń i chcą się rzucić na leżących puścił się biegiem w ich stronę. Na ziemi już nie leżały dwaj mężczyźni, ale dwie poczwary. Każda z nich miała dwie głowy i szereg ostrych zębów w ohydnej paszczy. Jeden z pomocników Roberta rzucił się na najbliższą poczwarę. Ona z zadziwiającą zręcznością pochwyciła go swoimi długimi łapami i natychmiast wpiła zęby w jego gardło. Po kilku sekundach odrzuciła martwe ciało na bok. Robert rzucił się w jej stronę, a to samo uczynili jego kompani. Poczwary starały się ukąsić napastników, a oni umykali tym ciosom próbując trafić je swoimi mieczami i sztyletami. Jedna z poczwar dorwała Robert i już miała przegryź mu krtań, gdy nagle zawyła z bólu. W jej piersi utkwił wielki miecz, a na drążku Robert przeczytał napis „POKUTA”.
- Gabrielu, jeszcze jedna! - krzyknął. Gabriel wyciągnął miecz z cielska ofiary i ruszył w stronę kolejnej, która walczyła z pozostałymi towarzyszami Roberta. Gabriel zauważył, że ta jest większa. Bez cienia strachu w oczach podchodził coraz bliżej. W tym samym momencie, gdy ona pochwyciła jednego kolejnego walczącego i wpiła mu się w gardło Gabriel skończył jej żywot, odcinając najpierw jedną głowę, potem łapsko wyciągające się w jego stronę a na końcu drugą głowę z jednym z walczących w zębach. Pozostała część walczących zwróciła wzrok na Gabriela i natychmiast chciała się na niego rzucić, ale Robert powiedział donośnie:
- Zostawcie nas samych! - po czym zwrócił się do Archanioła - Dlaczego tu wróciłeś?
- Domyśl się. Chyba dobrze wiesz, że to nie tylko wasza walka. Przeczuwałem, że to nie są jakieś pośledniejsze pokraki już w klubie. No i miałem rację. Dwoje Skardów, którzy są na tyle bezczelni, aby się przemienić w takim miejscu, nawet po schwytaniu. Tu się dzieje coś dziwnego, a ja muszę się dowiedzieć co. Byłbym ci wdzięczny na przyszłość Robercie, gdybyś ty i twoi fanatycy trzymali się z daleka ode mnie i od tego klubu.
- Nie myśl sobie, że skoro uratowałeś mi życie to możesz już mi rozkazywać. Zrobię to, o co mnie tak grzecznie „prosisz”, ale pamiętaj, że nie przeszkodzisz nam w tępieniu tego paskudztwa!
- Posłuchaj sam siebie! Ton, którym mówisz i to jak się zachowujesz. Zresztą nie tylko ty. Oni również. Czy nie pamiętasz jak razem walczyliśmy w obronie ludzi, uważając aby im się nic nie stało? A teraz... Teraz jeśli człowiek rozmawia z jakimś plugastwem jego również zabijacie! Nabierzcie w końcu rozsądku. Nie możecie pozwolić, aby kierowała wami rozpacz. Ja też nie mogę przeboleć wyboru ludzkości i strat, jakie ponieśliśmy, ale nie wybrałem tej drogi co wy!
- Mów sobie, co chcesz Gabrielu, ale to przez te twoją cudowną ludzkość zginęła większość moich, a także i twoich przyjaciół. Może i ty byłeś pierwszy, ale pamiętaj, że teraz jesteś ostatni. Dopadną cię prędzej czy później, a wtedy będziesz tylko nieskładną myślą, tak samo jak inni Archaniołowie. My przynajmniej robimy wszystko, aby go znaleźć, a ty nie robisz nic w tym kierunku. Tylko on może zakończyć tę wojnę.
- A czy nie pomyślałeś, że on może się obrócić przeciw nam?! Tylko Stwórca może zakończyć tę wojnę, choć sam pewnie nie wie jak. Jego powinniście odnaleźć, ponieważ ja to robię od wielu wieków niestety bezskutecznie.
- Potęga Stwórcy już nie jest taka wielka - rzekł dziwnie odmienionym głosem Robert. - Jego moc przepadła w momencie, w którym reszta ludzi nauczyła się wykorzystywać tę samą moc! On wykorzystuje moc pochodzącą z nas samych. Będzie walczył dopóki my mu na to pozwolimy!
- Tak samo było poprzednim razem. Dlaczego go wypędziliśmy? Pamiętasz jeszcze? To on o mało nie doprowadził nas do klęski. Wtedy wam zaufałem, ale teraz nie jestem tak głupi. Jeśli go odnajdziecie i poślecie do walki, zrobię wszystko, dosłownie wszystko, aby tym razem go zgładzić! A teraz odejdź stąd i nie zapomnij zlikwidować śladów tego, co tu się wydarzyło. - powiedział Gabriel. Odwrócił się i ruszył przed siebie, a za nim rozbłysło niebieskie światło tak nagle, jak nagle zgasło. Lilith czekała na Gabriela parę metrów od miejsca rozmowy, którą prowadził z Robertem.
- Co ty tu robisz? Kazałem ci czekać tam gdzie cię zostawiłem. - powiedział zdenerwowany Archanioł.
- Tak!? Martwiłam się o ciebie. Nie było cię długo, a ja się bałam! A teraz rób mi jeszcze wyrzuty. Zawsze jak nie macie się na kim wyżyć, to wyżywacie się na kobietach! Nawet anioły tak robią! Wy to macie zapisane w genach! Mężczyzna was stworzył, więc musiał wam przekazać jakąś część swoich upodobań.
- A co ma bycie aniołem do tego? Ja się nie wyżywam na tobie. - spojrzał w oczy dziewczyny, które zaczęły błyszczeć, więc po chwili dodał. - No dobra, przepraszam. Nie chciałem żeby tak wyszło. Po prostu jestem zdenerwowany. - Lilith przetarła oczy i powiedziała:
- Przeprosiny przyjęte. Teraz, jeśli możesz, powiedz mi, kim był ten człowiek?
- To był dawny anioł, obecnie jeden z fanatyków. Był moim przyjacielem, ale zaszła między nami niemiła wymiana zdań. Teraz nic już chyba go nie skłoni do przejścia na moją stronę.
- A kim jest „on”? Nigdy mi o nim nie wspominałeś.
- „On” to ktoś, kim nie powinnaś się interesować. Ja nawet nie wypowiadam jego imienia, zresztą Robert i jemu podobni też nie. Nie pytaj o niego, ponieważ nie powiem, kto to.
- Dobrze. Ale zapomniałam o jednym... - Lilith wpięła się na palce i pocałowała Gabriela w policzek. - Dziękuję, że znów mi uratowałeś życie. A teraz chyba powinniśmy wracać do domów. Jest już późno, a ja porządnie się wystraszyłam.
Gabriel pokiwał głową i ruszyli chodnikiem. Odprowadził Lilith pod blok, a potem pogrążony w myślach skierował się w stronę swojego.
Nazajutrz przy wielkim drzewie stała postać w płaszczu i kapeluszu, wyraźnie zdenerwowana i zachowująca się tak, jakby na kogoś czekała. Po chwili podszedł do niej mężczyzna w szarej bluzie z kapturem. - Dlaczego nalegałeś na spotkanie przed terminem?
- Widziałem się z nim wczoraj! Jest potężniejszy niż sądziliśmy. Nie możemy zwlekać. Zapowiedział mi, że nie wesprze nas w niczym, a co najwyżej zgładzi nas. Nie damy mu rady nawet w dwudziestu, a tylko tylu można zwołać z tego miasta.
- Nie panikuj. Nasze poszukiwania dobiegają końca. Jemu nawet on nie da rady. - powiedział z paskudnym uśmiechem mężczyzna w bluzie.
- Nie byłbym tego taki pewien. Wiesz dobrze, że Gabriel jeśli chce, potrafi wyzwolić moc samego Stwórcy przez ten jego archanielski przywilej do wykorzystywania tej ogromnej ilości energii.
- Spokojnie, Robercie, Gabriel nie zaszkodzi naszym planom. On jest zbyt zapatrzony w ludzkość. Wie, że nie uda mu się walczyć z nim bez strat w ludziach. Ja nie będę się nimi przejmował. Mam nadzieję, że ty również nie?
- Oczywiście, że nie. Może kiedyś było inaczej, ale teraz nawet wy mnie niewiele obchodzicie.
- To dobrze, przynajmniej wiem, że nie zdradzisz nas. Jutro wieczorem spotykamy się tam, gdzie zwykle. Wszyscy muszą być, nawet Nataniel i Karol. Wiem, że oni uważają siebie za samotnych mścicieli, ale informacje, które mam do przekazania na pewno ich zainteresują.
- Przekażę im tę wiadomość. Teraz idę do moich. Musimy zaplanować dzisiejszą akcję w klubie.
- Trzymaj się Robercie i pamiętaj, że liczę na ciebie i twoich podwładnych. - powiedział mężczyzna w bluzie i odszedł. Robert stał jeszcze chwilę pod drzewem, a potem ruszył w stronę dworca kolejowego, aby odnaleźć Karola i Nataniela.
Gabriel obudził się nagle w swoim mieszkaniu. Zimny pot spływał mu po czole. Całą noc męczył go jeden i ten sam koszmar: małe dziecko płakało w kącie jakiegoś magazynu. Obok niego stała matka i próbowała coś odgonić. Nie udało jej się, a owe „coś” ruszyło w stronę maleństwa. On stał tam bezsilny i choć krzyczał nie mógł nic zrobić. Nagle z okolic dachu na ziemię zeskoczył wysoki mężczyzna, z długimi, kruczoczarnymi włosami. Spojrzał z bólem na martwą kobietę a potem na „coś”, co chciało zabić dziecko. Krzyknął, ale Gabriel nie mógł zrozumieć słów. Stwór odwrócił łeb w jego stronę. Mężczyzna wyciągnął miecz zza poły płaszcza, a samo okrycie odrzucił na bok. Niebieskie oczy spojrzały w twarz potworowi, a kolczyk w uchu rozbłysnął w promieniach słonecznych. W tym momencie poczwara ruszyła w jego stronę. Dziecko płakało, choć Gabriel nie słyszał tego płaczu. Widział tylko pełne łez oczy. Mężczyzna walczył z poczwarą. Zadawał kolejne ciosy, a potwór unikał ich z zadziwiającą zręcznością. Rzucił się na mężczyznę, a ten odskoczył, lecz potknął się o leżącą w pobliżu beczkę. Padł na ziemię, a bestia wykorzystała to i rzuciła mu się do gardła. W tym samym momencie, w którym miała wbić zęby w krtań leżącego, znieruchomiała. Jej wielkie cielsko powoli osunęło się na bezwładne ciało mężczyzny, który zaraz odzyskał przytomność umysłu i rozejrzał się wkoło. Nie wiedział, dlaczego poczwara nie zadała śmiertelnej rany. Wtem ujrzał, że z gardła potwora wystają dwie strzały z kolorowymi piórami na końcu. Na jednej z belek przy dachu siedziały dwie postacie z zadowolonymi minami i łukami w rękach. Mężczyzna krzyknął w ich stronę, a oni zeskoczyli na ziemię. Upadli tak lekko jak piórka, które wiatr poniósł daleko, a teraz daje im chwilę wytchnienia przed kolejnym lotem. Zaczęli z sobą spokojnie rozmawiać. Osobnicy z łukami wskazali na małe dziecko z zaciekawieniem, a mężczyzna skierował głowę w jego stronę. Już nie płakało, ale robiło taką minę jakby rozumiało każde słowo swoich wybawców. Odkładając miecz, najwyraźniej bardzo zmęczony walką, mężczyzna ruszył w stronę dziecka. Uklęknął przy nim, dotknął palcem ust i rzekł cichym i spokojnym głosem, który Gabriel dosłyszał: - Choć twoja matka nie żyje, ty będziesz miała siłę, aby sobie poradzić w życiu. Przekazuję ci odrobinę mojej mocy, abyś zawsze umiała sobie poradzić. Zapewniam cię, że jeszcze się spotkamy, a na razie zapomnij o wszystkim. Zostawiam ci ten medalion, abym mógł cię rozpoznać. Zdjął ze swojej szyi mały medalion z jakimś symbolem, którego Gabriel nie dostrzegł, po czym powiedział do tych z łukami:
- Zabierzcie ją stąd. Nie może więcej przebywać w takim miejscu. Ja idę skończyć to, co zacząłem. To był ich ostatni wybryk. Śmierć tej kobiety stanie się ich zgubą niesioną moimi rękami. Do zobaczenia.
Oddalił się w stronę jakichś drzwi w głębi. Na tym sen się skończył. Gabriel leżąc w łóżku z szeroko otwartymi oczyma i potem na czole analizował ów sen. Nagle szybko siadł i cicho krzyknął: „cholera”. Pół godziny później już maszerował w stronę dworca kolejowego. Siadł na ławce przy nim i czekał. Czekał tak godzinę, potem drugą. Minęła godzina pierwsza po południu, gdy do ławki zbliżyło się dwóch mężczyzn. Cicho spytali:- Czego tu chcesz? Wiesz, że nie jesteś tu mile widziany. - powiedział jeden.
- Odejdź, póki jeszcze możesz. Za moment musimy stąd iść na umówione spotkanie, więc nie możesz nam zajmować czasu swoją obecnością w tym miejscu. - odezwał się drugi.
- Przyszedłem w pokojowych zamiarach i nie zajmę wam więcej niż pięć minut.
- Mów, zatem.
- Pamiętacie czasy, w których tropiliśmy wspólnie grupę wyznawców Amona?
- Oczywiście. Dalej żałujemy, że w tym magazynie uratowaliśmy twoje nędzne życie.
- Tak, wiem. Chodzi mi tylko o to czy pamiętacie, jaki symbol był na moim medalionie. Nosiłem wówczas taki. Dałem go temu dziecku.
- Ja nie mam pojęcia, co na nim było. - odpowiedział jeden.
- Hm... Coś sobie kojarzę, ale nie jestem pewny na sto procent. Ale powiedz, po co ci to wiedzieć, - rzekł drugi.
- Wolałbym abyś nie wnikał w moje sprawy. Chciałbym wiedzieć tylko czy pamiętasz, co to za symbol.
- Prawdopodobnie Erith. Chyba wiesz jak wygląda, zdrajco? (ερ)
- Wiem. Dziękuję.
Gabriel odchodził szybkim krokiem w stronę centrum, podczas gdy dwaj osobnicy ruszyli w stronę dworca. Wtem jeden powiedział:
- Jak myślisz, Karolu, po co mu ten symbol?
- Nie mam pojęcia, ale coś czuję, że nie wyniknie z tego nic dobrego dla naszej sprawy. Natanielu, czy ty naprawdę żałujesz tego, że uratowaliśmy mu wtedy życie?
- Sam nie wiem. Wszystko mi się już miesza. Pewne jest, że mamy wybór - albo on albo Robert i jego kumple. Czy jesteśmy gotowi do odrzucenia od siebie nienawiści i dalsze służenie ludzkości?
- Nie wiem... Teraz chodźmy, bo się w końcu spóźnimy - odeszli a w ich myślach pozostał widok sprzed lat. Widok małego dziecka z Erithem na szyi. Po około piętnastu minutach doszli do zamkniętych drzwi gdzieś w wnętrzu dworca. Otworzyli je, a za nimi znajdowały się schody. Zeszli nimi w dół. Potem ruszyli ciemnym i wąskim korytarzem. Szli przez około dziesięć minut, aż w oddali zaczęło jaśnieć światło, a ich uszu dobiegły stłumione głosy. Z każdym krokiem, przybliżającym Karola i Nataniela do owego światła, dawały się słyszeć krzyki i przeciągłe piski. W końcu dotarli do dobrze oświetlonego pomieszczenia. W środku kilkudziesięciu ludzi stało wkoło, wpatrując się w coś, co było w samym centrum kręgu, który w utworzyli. Krzyczeli niezrozumiałe wyrazy i coś w rodzaju przekleństw. Karol i Nataniel dotarli do kręgu. Pośrodku stały dwa krzesła, do których były przywiązane dwie osoby. Jedną z nich był mężczyzna w średnim wieku z krótko ściętymi włosami i blizną na policzku. Jasnoniebieskie oczy wpatrywały się w tłum otaczających go postaci z najwyższą odrazą. Obok niego siedziała kobieta, z długimi blond włosami i identycznym kolorem oczu. Ciężkie powieki były lekko przymknięte. Głowę miała spuszczoną w dół, a sukienkę w wielu miejscach nadszarpaną lub poplamioną czymś, co przypominało krew. Ktoś z tłumu krzyknął: „Spalić ich, spalić ich!”. Reszta towarzystwa podchwyciła to i teraz pokaźny tłum domagał się spalenia dwojga osobników. Nagle do krzesła mężczyzny podszedł średniej budowy chłopak i uderzając go pięścią w twarz powiedział:
- Teraz będziesz mnie pamiętał, plugawy stworze, choć nie sądzę, aby twój żywot potrwał dłużej niż dwudziestu minut! - w pomieszczeniu wybuchły śmiechy. Nataniel patrzył w całkowitym zdziwieniu na tę scenę. Wzrok miał tak jakby nieobecny, jakby scena, którą przed chwilą zobaczył coś mu przypomniała.
Po około pięciu minutach ciągłych wyzwisk drzwi po drugiej stronie pomieszczenia otworzyły się wielkie, metalowe drzwi, które w ogóle nie były dostrzegalne, mimo światła sączącego się z lamp. Wszedł przez nie niski mężczyzna. Za nim kroczyło dwoje ubranych w zbroje żołnierzy, na których prawie każdy patrzył się z szeroko otwartymi ustami. Za tym dziwnym pochodem wkroczył do sali wysoki na około sto dziewięćdziesiąt centymetrów, dobrze zbudowany, z długimi, białymi jak śnieg włosami mężczyzna. Ubrany w biały płaszcz bez rękawów z jakimś znakiem na piersi, białe jak śnieg spodnie i białe lakierki kroczył pośród tłumu, a w pomieszczeniu zapadła złowroga cisza. Każdy patrzył na niego z przerażeniem. Każdy poza dwoma osobnikami. Karol i Nataniel przyglądali mu się z lekkim niesmakiem. Podszedł do nich i rzekł:
- Witajcie. Miło, że przyszliście na tak WAŻNE zebranie. Mamy dzisiaj do omówienia kilka bardzo INTERESUJĄCYCH spraw, a to wymaga skupienia, więc przede wszystkim prosiłbym was o to abyście zachowali cierpliwość - mówił to bardzo teatralnym tonem pełnym sztucznej powagi, którą próbował zatuszować swoje podniecenie. Nieudolne próby bardzo rozbawiły dwóch aniołów, lecz nie odezwali się ani słowem i tylko pokiwali głowami. Do sali wniesiono wysoki fotel, na którym zasiadł przybysz w białej szacie. Wszyscy znali jego imię, ale nawet on sam nie wypowiadał go głośno. Kobieta spojrzała w jego stronę mrużąc oczy. Widocznie biel jego stroju bardzo się jej nie podobała. Niski człowiek, który wszedł jako pierwszy, zasiadł na ziemi obok człowieka w bieli. Za fotelem stanęli zbrojni. Cisza była złowróżbna i napawała wszystkich (no może nie do końca) lękiem. Kobieta wciąż spoglądała w stronę fotela, a jej towarzysz niedoli, niczym najwyraźniej nie zainteresowany, wpatrywał się tępo w sufit. Ów niepokojący spokój trwał nienaturalnie długo. Karol zastanawiał się, co dzieje się w umyśle człowieka na fotelu. Postanowił tajną sztuką zajrzeć w głąb jego myśli. Wiedział, że nie powinien tego robić, ale pokusa była tak wielka. Kim są owi więźniowie, którzy cały czas milczą i zachowują spokój? No i dlaczego kobieta ciągle się wpatruje w faceta siedzącego na fotelu? Przez myśli przeszło mu nawet, że i ona wykorzystuje sztukę telepatii (ponieważ właśnie tak nazwano ową umiejętność). Pokusa była coraz silniejsza, więc odszedł trochę do tyłu, przymknął lekko powieki i starał się oczyścić umysł. Wiedział, że to będzie trudne w obecności tego tłumu, ale przynajmniej teraz są cicho. Mówił w myślach formułę zaklęcia. Powtarzał ją coraz szybciej i szybciej, aż w jego świadomości zaczęły pojawiać się dzikie obrazy i powoli dały się słyszeć jakieś wcześniej niezrozumiałe głosy. Zobaczył kobietę zamkniętą w klatce, ubraną tylko w cienką, prześwitującą koszulę nocną. Na łóżku leżał mężczyzna w białym szlafroku, a po obu stronach łóżka stali dwaj zbrojni. Mężczyzna powiedział:
- I tak w końcu się dowiem gdzie on jest. Ty, jako strażnik, wiesz więcej, niż nam się wydaje. Ponoć sam Marduk cię naznaczył. Czy to prawda? - jego twarz wykrzywił szeroki uśmiech, który bardziej przypominał grymas. Kobieta z pogardą spojrzała na niego, potem rozejrzała się wkoło. Przez ułamek sekundy zatrzymała wzrok na miejscu, w którym stał Karol, ale natychmiast przeniosła go na swój strój, choć jemu się wydało, że lekki uśmiech pojawił się na jej twarzy. Znów popatrzała z pogardą najpierw na zbrojnych, a potem na mężczyznę w bieli. Po chwili namysłu powiedziała pełnym mocy głosem, który uspokajał ciało, a jakby rozpalał ducha te słowa:
- Czy myślisz, przebrzydły zdrajco, że ci pomogę? Nigdy nie dowiesz się gdzie on spoczywa. Jam jest córka Marduka, pierwszego z Neoreidów, którzy mogą władać czasem. Żaden człowiek, ani tym bardziej jego wymysł, który przypadkowo uzyskał ciało, nie może mi rozkazywać!
- Głupia suko, zamilcz! Jak śmiesz się tak do niego zwracać?! - do pokoju właśnie wszedł ów niski człowieczek, przypominający z budowy ciała beczkę. Był dość gruby, jego nogi wyglądały jak spore szynki. Małe, czarne oczka biegały jak obłąkane po całym pokoju, a długi nos wydawał odgłosy węszenia. - Jesteś dla mnie nędznym pyłem, który mogę zmiażdżyć w jednej chwili. To, że jeszcze żyjesz to graniczy z cudem, ale to się zmieni. Wiesz dobrze, że nadszedł twój kres, a ja zadbam o to żeby był długi i bolesny. Sprawię, że o tym, co Neoreidka Alira przeżyła przed śmiercią będą mówić wnuki twoich wnuków z taką samą grozą, jaką zaraz będziesz miała w oczach. - podchodził powoli do jej klatki a ona cofnęła się i z niesmakiem powiedziała:
- Odejdź ode mnie Ghalurze. Wiesz, że jeśli tylko mnie tkniesz niechybnie zginiesz. Tylko ten, któremu na to pozwolę, może się do mnie zbliżyć, a tobie nie zezwoliłam!
Człowieczek, którego nazwała Ghalurem dalej nic sobie z tego nie robił i podchodził do niej coraz bliżej. Nagle jej oczy zapłonęły niebieskim ogniem. Ghalur z przerażeniem popatrzył na nie, a potem powoli zaczął się odsuwać. Płomień gasnął z każdym krokiem, który oddalał człowieczka od Aliry. Gdy uznała, że jest już bezpieczna płomień zgasł, ale źrenice jej nie powróciły na swoje miejsce, a ową pustkę zapełniło białko w niebieskim kolorze. Mężczyzna na łóżku patrzył na to ze średnim zainteresowaniem, po czym rzekł:
- Koniec zabawy! Teraz nam mój słodki ptaszku w klatce wyśpiewasz wszystko, a potem, jeśli będziesz grzeczna, dostaniesz cukiereczka. A teraz mów, gdzie jest Azazel?!
- Ty naprawdę jesteś tak głupi, na jakiego wyglądasz? Czy ty nie rozumiesz, że nigdy ci nic nie powiem? Tępaku, musisz wiedzieć, że żyłam na tym świecie zanim pojawili się ludzie. Zanim pojawiliście się wy. Wiesz dobrze, że żadne tortury mi nie są straszne. Możesz mi zedrzeć żywcem skórę, możesz odgryzać mi palce, a ja ci jeszcze napluję w twarz. - Karol stojąc i przyglądając się tej scenie był zdumiony, jak im udało się pojmać jednego z Neoreidów. Widział potęgę bijącą od tej drobnej postaci, która zamknięta w klatce stawiała opór bandzie aniołów. „Ale czy na pewno są jeszcze aniołami?” - zadał sobie w duchu pytanie. Postanowił poczekać i zobaczyć, co z tego wyniknie. Nastała krótka chwila milczenia, podczas której mężczyzna w białej szacie wpatrywał się z lubością w swojego więźnia. Musiał mieć jakiegoś jokera w rękawie, ponieważ nie okazywał cienia strachu przed Neoreidem, który jednym zaklęciem potrafi zniszczyć wszystkie żywe istoty w promieniu kilku metrów od siebie. Karol nagle sobie przypomniał: to jest ona! To ta, która strzeże tajemnicy ukrycia Azazela. Czemu ich nie zabije? - zaczął się zastanawiać.
- To teraz mów, gdzie on jest ukryty. Gdzie się udał na spoczynek i jakie imię teraz nosi? Mów wszystko a nic im się nie stanie! - do sali wprowadzono dwoje małych dzieci z niesamowicie niebieskimi oczami. Wyglądały na spokojne, ale kiedy Alira je zobaczyła, chciały się do niej wyrwać. Karol zrozumiał. To musiały być jej dzieci. Pojmanie młodego Nekoreida nie jest niczym trudnym. Przypatrywał się dalej, wiedząc, że nie może nic zrobić, tymczasem Ghalur powiedział:
- No to jak moja słodziutka, powiesz w końcu gdzie on jest? – Neoreidka, ze łzami w oczach, patrzyła na swoje dzieci, a one spokojnie spoglądały w stronę matki, jakby wiedziały, jaka będzie odpowiedź.
- Nie! Nigdy się tego nie dowiecie upadłe istoty. Zwłaszcza ty, Michale! Nigdy nie powiem ci gdzie się teraz podział Azazel i jakie nosi imię. Tego możesz się dowiedzieć tylko od dwóch osób na ziemi, a ja jestem jedną z nich! Wiesz dobrze, że ani ja, ani on ci tego nie zdradzi.
- W takim razie dobrze. Zabijcie je tutaj. Gdybyś była mniej bezczelna i mniej pewna siebie, oszczędziłbym ci tego widoku, ale ty, jak zwykle, jesteś zbyt uparta. Zaszlachtować maleństwa naszego gościa. - Zbrojni wyciągnęli miecze i podchodzili w stronę dzieci. Alirze oczy znów zapłonęły niebieskim płomieniem. Szeptała coś bardzo szybko i dwa niebieskie promienie pomknęły w stronę żołnierzy, ale odbiły się tylko od ich zbroi, a oni ze śmiechem podchodzili coraz bliżej. Karol nie wiedział, co ma zrobić. Patrzył na tę scenę, wiedząc, że tylko on może pomóc Neoreidom. Musiał wybierać. W jednej chwili wyciągnął swój miecz zza płaszcza i ruszył w stronę zbrojnych. Zaskoczeni tym, że jest tu jeszcze ktoś, nie wiedzieli, co mają zrobić. Z otwartymi ustami przyglądali się aniołowi kroczącemu w ich stronę. Karol zadał cios bliższemu napastnikowi, a ten padł na podłogę z rozciętą szyją. Krew w jednym momencie pokryła cały dywan. Drugi szybko zorientował się, co się dzieje i zaczął walczyć z Karolem. Anioł odrzucił płaszcz za siebie, a z łopatek zaczęły się rozwijać skrzydła. Przerażony zbrojny chciał się rzucić do ucieczki, ale skrzydło odrzuciło go na ścianę, a zaraz w jego stronę pomknął miecz jego kamrata, który wbił się w sam środek czoła, jednocześnie przytwierdzając zbrojnego do ściany. Neoreidka ze zdziwieniem patrzyła na nieoczekiwanego wybawcę. W jednym momencie odzyskała całą swoją moc. Zniszczyła swoje więzienie, a jej oczy znowu rozjarzyło niebieskie światło. Michał i Ghalur patrzyli na dwoje przeciwników ze strachem w oczach. Michał szybko zasłonił się Ghalurem, a ten padł na ziemię z rozpłatanym brzuchem. Dzięki temu szybko uciekł swoim wrogom, którzy pędzili za nim ile sił w nogach. Sam rozwinął skrzydła i wzleciał kilkanaście centymetrów nad podłogę. Wciąż obniżał lub podwyższał trajektorię lotu, aby trudniej go było trafić. Karol, używając swoich skrzydeł, był tuż za nim, ale za każdym razem Michał unikał zadawanych ciosów. Wylecieli nagle z pomieszczenia na wolną przestrzeń. Aniołowie wzbili się w górę, a Neoreidka wpatrywała się w nich, nie mogąc nic zrobić. Bała się użyć zaklęcia, ponieważ mogła trafić w Karola. Michał w locie wyciągnął topór o długim trzonku i szerokim ostrzu. Złote zdobienia zalśniły w słońcu. Wykonał szybki zwrot i poleciał w stronę Karola. Ten, zaskoczony tą nieoczekiwaną zmianą, przez chwilę nie wiedział co zrobić. Wzleciał wyżej tak, aby Michał nie mógł go trafić. Wyciągnął swój miecz i szybkim ruchem chciał zadać śmiertelny cios przeciwnikowi. Zaczął pikować w jego stronę, tamten był jednak szybszy. Uniknął ciosu i sam uderzył. Trafił przeciwnika w plecy. Ten szeroko otworzył oczy i zaczął spadać. Krople krwi spadały razem z rannym. Neoreidka widząc to szybko wymówiła jakieś zaklęcie, a Karol spadał coraz wolniej, aż lekko wylądował na ziemi. Szeroka rana zalśniła w promieniach słońca, a na pół martwe oczy gorączkowo się poruszały. Alira krzyknęła do Michała:
- Koniec tego. Teraz będziemy walczyć w prawdziwym świecie, a ty zginiesz potępieńcu. - wkoło niej wszystko zaczęło wirować. Znalazła się z powrotem na krześle przykuta do niego łańcuchem. Wszyscy stojący w kręgu milczeli i z nienawiścią patrzyli w jej stronę. Odszukała wzrokiem Karola, który w tym samym momencie padł na ziemię. Nataniel podbiegł do niego, a ten rzekł:
- Odkuj Neoreidkę i jej pobratymca. Te łańcuchy blokują jej magię. Uważaj na Michała, on mnie zranił. Musimy się stąd wynosić. - Nataniel natychmiast wziął się za wykonanie prośby przyjaciela. Ruszył w stronę Aliry, która wstała z krzesła i zaczęła się wyrywać. Nagle wszyscy spojrzeli w stronę Michała i jego kompanów. Ghular osunął się na plecy, a rozcięty brzuch zaczął krwawić. Zbrojni padli na ziemię, a ich zbroje całe zbryzgane krwią narobiły takiego hałasu, że nawet ci najdalej oddaleni zaczęli się przyglądać. Michał odzyskał przytomność jako ostatni. Szybko powstał z fotela i ruszył w stronę więźniów, ale Nataniel był szybszy. Jednym ciosem przeciął łańcuchy Aliry i jej towarzysza. Niestety zaklęcie rzucone na Neoreidów nie przestało działać. Alira rzuciła potężny czar, który położył wszystkich upadłych na ziemię, ale nie zrobił im wielkiej krzywdy. Niektórzy mieli rozbite głowy, a poza tym nie było większych ran. Ale teraz wszyscy się zdenerwowali. Wyciągnęli swoją broń i z gniewnymi twarzami ruszyli w stronę przeciwników. Drugi Neoreid wypuszczał niebieskie promienie w stronę napastników. Czar zaczął słabnąć, ponieważ już po trzecim zaklęciu dwóch najbliższych padło martwych na ziemię. Michał, wiedząc, że teraz nie ma szans w walce z nimi, biegł w stronę drzwi. Jeden z niebieskich promieni trafił go w udo, ale ten tylko zasyczał z bólu i, nie zwracając uwagi na dymiącą dziurę we własnej nodze, rozwinął skrzydła i zniknął w wielkich drzwiach. Reszta upadłych, widząc gniew Neoreidów, zaczęła uciekać w panice. Nataniel szybko podbiegł do Karola, a widząc, że przyjaciel jest na granicy życia i śmierci, podniósł go i podszedł do Aliry. Drżącym głosem powiedział : - Jeśli potrafisz, to błagam cię, ulecz go. - kobieta spojrzała na ranę, która zaczęła jarzyć się złotym światłem. Potem spojrzała w twarz Karola i wypowiedziała coś w swoim języku. Rana przestała krwawić, lecz nie zagoiła się. Neoreidka odwróciła twarz w stronę swego towarzysza i powiedziała:
- Erelui nater belorien Annahel?
- Arwedana sero es'nib Annahel mehunte. Ferumen sirte pertron Avenum Annahel, Garaduel. - odparł Neoreid szybko i bez przekonania.
- On powiedział, że tylko Najstarszy Anioł może coś poradzić na tę ranę. Musisz odnaleźć jak najszybciej Gabriela, bo tylko on może wam pomóc. Pora zakończyć wojnę i zjednoczyć siły w walce z Michałem. To wcielenie najwyraźniej mu nie służy...
- Wiesz dobrze, że nie pójdę do Gabriela. Nie będę mógł mu spojrzeć w twarz, po tym, co zrobiliśmy. - Nataniel spojrzał na twarz Karola spoczywającego w jego ramionach, a po policzku ściekły mu dwie łzy. Spadły na ziemię, na której natychmiast pojawiły się stokrotki. Spojrzał na nie z szeroko otwartymi ustami i powiedział cicho, tak jakby chciał to zachować dla siebie:
- A więc wróciło... Znowu jesteśmy obdarzeni łaską Stwórcy. Nie rozumiem.
- Wasze serca powróciły na dobrą drogę. Dlatego łaska niebios powróciła do was. Teraz szybko odnajdź Gabriela. Użyj swych skrzydeł, ja zadbam o to, aby nikt was nie zobaczył. - jej oczy znów zapłonęły niebieskim płomieniem, a Nataniel poczuł ciepło rozchodzące się po całym ciele. Nagle stwierdził, że nie widzi swego ciała, tak jakby było ono przezroczyste. Ułożył Karola delikatnie na podłodze, zrzucił płaszcz i rozwinął złoto-czarne skrzydła. Uniósł znowu przyjaciela i wzleciał w górę. Spojrzał na Neoreidów i krzyknął:
- Gdzie was znajdę?!
- Będziemy tutaj. Oni już tu nie wrócą, a moje dzieci czekają na mnie! - odparła Alira, a Nataniel odleciał.
Gabriel odchodził szybkim krokiem od ławki naprzeciw dworca. Od razu skierował się w stronę klubu „U Toma”. Wiedział, że to jedyne miejsce, w którym może dostać informacje, na których mu teraz zależało. Szedł szybko, więc już po kwadransie dotarł na miejsce. Wszedł do środka i od razu wyczuł obecność jednego z upadłych. Wiedział, że gdzieś tutaj przebywa jeden z jego byłych sprzymierzeńców, ale nie przejął się tym za bardzo. Podszedł do barmana i powiedział:- Gdzie mogę znaleźć szefa?
- Tom siedzi w swoim biurze, za tą szybą na górze, ale nie sądzę, aby mógł cię teraz przyjąć.
- Dlaczego?
- Ma gościa, jakiegoś ważniaka.
Gabriel natychmiast zrozumiał, że tym gościem musi być ów upadły. Ruszył na górę. Dwóch groźnie wyglądających ochroniarzy stało na pół piętrze. Jeden spojrzał na Gabriela i spytał głębokim basem:- A gdzie to się wybieramy?
- A gdzie mogę dojść? – odparł Archanioł opryskliwym tonem.
- Grzeczniej proszę. Możesz dojść do gabinetu Toma, ale nie sądzę, aby chciał cię przyjąć. – powiedział drugi. W jego głosie Gabriel wyczuł rozbawienie.
- Sądzę, że jednak będzie chciał mnie przyjąć. Pozwolicie mi przejść?
- Idź, skoro musisz. Uważaj na Toma, jest dzisiaj w podłym nastroju, więc nie mogę ci obiecać, że ciepło cię przyjmie. Staraj się również zaczekać, aż jego GOŚĆ opuści ten lokal.
- Cóż to za GOŚĆ, o którym już słyszałem od barmana?
- Jakaś gruba ryba, a raczej rybka. Ponoć jest bardziej wpływowa niż sam Estel, właściciel Camelotu.
- Estel? – spytał Gabriel. – Co to za jeden?
- Camelot to największy klub jaki do tej pory wybudowano, a Estel jest jego właścicielem. Tak naprawdę to nikt nie wie jak on ma na imię, ale każe na siebie mówić Estel.
- Dzięki za informacje. Teraz, jeśli pozwolicie, udam się do Toma. Jego GOŚĆ na pewno nie będzie miał mi za złe, że im przeszkodzę.
- Skoro jesteś tego pewny, to proszę bardzo. Powodzenia!
Gabriel ruszył dalej. Wyczuwał coraz bardziej obecność upadłego, a raczej upadłej. Doszedł do wielkich, dębowych drzwi z ładnie wyrzeźbioną klamką. Zapukał trzy razy, a z wnętrza odezwał się gruby i ochrypły głos :- Czego tam? Mówiłem, że zajęty jestem.
Gabriel powoli otworzył drzwi. W środku pomieszczenie wyglądało bardzo oryginalnie. Na podłodze leżała skóra tygrysa, na ścianach wisiały najrozmaitsze obrazy, które wyglądały jakby namalowało je jakieś dziecko, w rogu stał barek z dębowego drewna. Przy oknie na czarnym, skórzanym fotelu siedział stary mężczyzna z długimi siwymi włosami. Na jego twarzy widać było skupienie i zawziętość. Naprzeciw niego siedziała elegancko ubrana młoda kobieta. Gabriel nie widział jej twarzy, ponieważ siedziała tyłem do niego. Kobietę i starca dzieliło biurko, zawalone papierami. Tom spojrzał na Gabriela i spytał się gniewnym głosem: - Czego chcesz?
- Chciałem z panem porozmawiać. Wiem, że jest pan zajęty, ale nie sądzę, by sprawa tej pani była aż tak ważna. – kobieta odwróciła głowę w jego stronę i natychmiast jej zamarła. To była ona. Tak dawno jej nie widział, że prawie zapomniał, jaka jest piękna. Selena, ta, która kiedyś była jego podwładną, teraz patrzyła na niego z nienawiścią. Wstała powoli, a jej włosy zamigotały w słońcu. Spojrzała na Toma i powiedziała:
- Ten pan ma rację. Możemy zaczekać z naszą rozmową.
- Skoro tak pani uważa. Wejdź młodzieńcze i mów, o co chodzi.
Gabriel wszedł do środka i mijając w przejściu Selene usłyszał szept : - Zginiesz, jak tylko stąd wyjdziesz, obiecuję ci to.
Nie zwracając na to zbytniej uwagi, wszedł do biura. Tom wskazał mu fotel zajmowany wcześniej przez Selenę, a ten spoczął na nim. Starzec przetarł oczy ręką i spytał:
- A więc czego chcesz? Jeszcze nikt nie był na tyle odważny, aby mi przeszkadzać w rozmowie, więc chętnie cię wysłucham.
- Mam do pana dwa pytania, a właściwie teraz trzy. Jak długo zna pan dziewczynę, którą nazywają Lilith?
- Praktycznie odkąd była dzieckiem. Pamiętam, że jak miała 14 lat, przyszła tutaj spytać o pracę. Powiedziałem, że nie mogę pozwolić, aby tak młoda osoba tu pracowała, ale ona się uparła. Potem się dowiedziałem, że jej matka zginęła, kiedy dziewczyna miała kilka lat i postanowiłem ją przyjąć. Ale sam nie wiem, dlaczego ci to mówię, przecież to zakazane informacje.
- Niech się pan nie martwi. Znam Lilith. Nikomu nic nie powiem. Pora na drugie pytanie. Co może mi pan o niej powiedzieć?
- Jest silną i zdeterminowaną osóbką. Czasami widzę ją w szemranym towarzystwie, ale nie martwię się o nią. Radzi sobie w każdej sytuacji. Zawsze ją podziwiałem, że w tak małej osobie jest tyle siły. Jej życie składa się z nieszczęść. Ojciec zginął tuż po jej narodzinach, matka jakiś czas po nim. Ją samą wychowała ciotka, ale z tego, co wiem, nie była dobrą kobietą. Lilith uciekła od niej właśnie jak miała 14 lat. Od tej pory traktuję ją prawie jak córkę. A teraz ja mam pytanie. Po co ci to wiedzieć? Ona coś zrobiła? Może jesteś z policji? Jeśli tak to mogę poręczyć za nią moją głową.
- Niech się pan nie martwi, nic nie zrobiła złego. Po prostu chciałem się o niej czegoś więcej dowiedzieć. Postanowiłem przyjść do pana, ponieważ wiedziałem, że ona śpi teraz po pracy.